reż. Banksy, USA, GBR 2010
87 min. Gutek Film
Banksy'ego znają chyba wszyscy. Jeśli nie znasz, poznaj. O jego debiutanckiej filmowej produkcji było głośno od dawna. Osobiście byłem bardzo zdziwiony tym faktem. Facet całe życie się ukrywa, nie udziela wywiadów, nie ufa mediom, nawet nie wiadomo jak dokładnie wygląda i nagle co, robi film o street-arcie? Po co? I dla kogo? Po niezłych recenzjach i pierwszych medialnych szumach, udało mi się w końcu przyjrzeć jemu dziełu. I wiecie co? Banksy autentycznie mi zaimponował. Serio.
Nie jestem znawcą sztuki potocznie zwanej street-art. Jako esteta lubię wszystko co ładne, odważne i nowatorskie, ale już byle jakie graficiarskie bohomazy na ścianach lądujące gdzie popadnie, często mnie irytują. I mimo że prace najlepszych ulicznych artystów o których sporo w tym filmie, są zwyczajnie piękne dla oka, to jednak nie akceptując zwykłych tagów i sreber na ścianach domów, nie można nazwać się prawdziwym fanem sztuki Banksy'ego. Przynajmniej tak twierdzą moi znajomi ze środowiska „elo ziom”. I ja to rozumiem. Chyba.
Wyjście przez sklep z pamiątkami według tego co wszyscy mówią i piszą, to nie film o Banksym, lecz przede wszystkim o zwariowanym żabojadzie, kamerzyście, który poprzez swoją fascynację artystycznym środowiskiem ulicy, koniec końców sam staje się artystą. I to jest niezaprzeczalny fakt, ale jakby nie do końca. Mimo że pierwsze skrzypce grali w tym filmie inni artyści, to jednak przesłanie Banksy'ego jest aż nadto widoczne, choć nie wypowiedziane wprost. I za to właśnie mu szacunkowałem na samym początku.
Wykorzystał do swojej rozprawki głównego bohatera opowieści, Mr Brainwasha, którego oczami, a konkretniej kamerą, zobrazował całe środowisko street-artowe, począwszy od ulic Londynu po zachodnie brzegi USA. Jego początki, a także charakterystykę najciekawszych postaci, no i oczywiście ich dzieła, prace i instalacje, których w filmie jest bardzo dużo. Na naszych oczach rodzą się znane prace widywane gdzieś na zdjęciach w otchłani internetu. Obiektyw kamery towarzyszący podczas ich powstawania, pozwala nam trochę inaczej spojrzeć na proces tworzenia i inspirację twórców.
Wraz z szalonym kamerzystą kroczymy ścieżką street-artu i łamiemy kolejne bariery. Pierwsza z nich – pieniądze. Jak świat długi i szeroki, temat powszechnie znany co i kontrowersyjny. Można dyskutować nad tym, czy uliczni artyści, którzy zaczynali od nielegalnego mazania pociągów, powinni czerpać tak wielkie zyski ze sprzedaży swoich prac i taplać się w komercyjnym artystycznym bagienku. Osobiście mnie to specjalnie nie razi, choć jak we wszystkim, mile widziany jest zdrowy umiar. I tu właśnie wkraczają puenty Banksy'ego.
Mr Brainwash przepotwarzając się z amatorskiego kamerzysty w ulicznego artystę z pod znaku Ą i Ę, postanawia z wielkim przytupem obwieścić całemu światu że jest nowym królem. Organizuje w L.A. swój debiutancki wernisaż, który ze względu na swój gigantyzm, przeszedł do historii street-artu, bijąc nawet dokonania samego autora filmu. I tu pojawiają się pierwsze zasadnicze pytania. Czy to jest jeszcze sztuka? Jak cienka jest granica pomiędzy kiczem i artyzmem?
Mam wrażenie, że Banksy chciał za pomocą tego filmu przeprowadzić swój prywatny rachunek sumienia, a przy okazji rozgrzeszyć całe środowisko artystów nazywając ich wszystkich po imieniu. Pokazał genezę powstania nurtu, najlepsze prace, opisał ideały jakimi się kierował on i inni wielcy gatunku przy ich tworzeniu i skonfrontował to wszystko z dokonaniami szalonego francuza. Niby jednego z nich, ale jakby niezupełnie, który naśladując innych, stał się sławny wpychając przy tym sztukę w niebezpieczne komercyjne i populistyczne ramiona. Banksy pokazał, że „sam stoi tam gdzie wtedy”, nadal jest sobą, robi co lubi i kocha, a inni? No cóż, to jest już ich problem.
Niczym Bóg graficiarzy pogroził palcem tym wszystkim, dla których sztuka to przede wszystkim trampolina do wielkiej sławy i pieniędzy, a nie tworzenie dla samego tworzenia. Po prostu.
„Więc nie wiem już, kto jest artystą. Mam na myśli, czy powinieneś zachęcać każdego kogo spotkasz do tworzenia sztuki, czy może raczej zastanowić się, czy każdy powinien to robić?”.
4/6
Twoje wnioski są ciekawe. Postawmy pytania inaczej: Jak cienka jest granica między sztuką a reklamą?
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od przyjętej definicji. Reklama także może być sztuką. Wbrew pozorom nie trzeba ich od siebie rozdzielać.
OdpowiedzUsuńTrafna uwaga. Wielu już twierdzi, że sztuka skończyła się na Warholu, a teraz jest już tylko reklama. Moim zdaniem, znacznie wcześniej sztuka spełniała te funkcje... ale to już nie na temat.br
OdpowiedzUsuńNie mogłem się powstrzymać , wczoraj napisałem że z twojej dwudziestki zostało mi osiem i o to dziś jestem już po... a ten film od jakiegoś czasu za mną chodził i nie wiedziałem tylko dlaczego (pomijając oczywiście wysokie noty)
OdpowiedzUsuńW trakcie "seansu" trzykrotnie wchodziłem na swoją listę 100 najlepszych w 2011 na IMDB i korygowałem jego pozycję aż docelowo znalazł się w pierwszej piątce :)
Nawet nie staram się polemizować o "sztuce" w wymiarze jakim została przekazana , ten film po prostu jest zajeb...y (jak zresztą Notre Jour Viendra , Sound Of Noise i Third Star które upchnąłem na swoją listę kosztem innych)
arti.