wtorek, 2 czerwca 2009

Rządzi chaos

Antychryst
reż. Lars von Trier, DEN, FRA, ITA 2009
100 min. Gutek Film

Yes, yes, yes!
Taka trochę marcinkiewiczowata była moja reakcja na widok ściskanych w ręku wejściówek na przedpremierowy pokaz najnowszego dziecka Larsa von Triera. W dodatku całkowicie darmowych. Czyli kumulacja. Wiem już w takim razie jak czują się szczęśliwi zakreślacze sześciu cyferek.

Lars von Trier zasadniczo nie należy do grona moich ulubionych reżyserów. Dobre filmy przeplata tymi słabszymi. Jednak nawet w jego najgorszej produkcji widać charakterystyczny unikalny pazur Larsa. Mam chyba wrodzoną słabość do wszelkich popaprańców i wizjonerów kina, a von Trier jest sztandarowym wręcz reprezentantem tejże szarlatańskiej sekty. Tego typu twórcy są postrzegani na świecie często tak samo jak ich surrealistyczne wizje. Albo się je ubóstwia, albo dostaje wysypki na samą myśl.

Antychryst, to według samego umiarkowanie sympatycznego duńczyka, film życia o którym stworzeniu zawsze marzył. I nie ukrywam że była to chyba najlepsza reklama na jaką mógł się w danym momencie pokusić. Swoje dwa grosze dorzucili też recenzenci i widzowie we francuskim Cannes, gdzie przed tygodniem odbyła się uroczysta światowa premiera filmu. Można było spotkać się z całym wachlarzem towarzyszących projekcji emocji. Począwszy od braw, po gwizdy, na buczeniu kończąc. Ludzie też wychodzili w trakcie. Recenzje? No przeróżne. W większości jednak krytyka zjadła tego nafaszerowanego gwoździami pączka von Triera nie regulując przy tym rachunku. Antychryst skandalista. Bulwersuje, obraża i zniesmacza. Dzięki takim opisom, von Trier może liczyć już na samym starcie na dodatkowe kilka milionów widzów więcej.

Ale czy warto?
Mimo jednak dość chłodnego przyjęcia, za wszelką cenę chciałem organoleptycznie przekonać się na własnym podniebieniu jak smakuje ów smakołyk. Zbyt dużo kontrowersji wywoływał, aby tak po prostu prześjć obok niego oboejętnie. Musiałem i już.

No więc chciałem to mam. Nie dość że wiem już jak smakuje, to właśnie rozpoczął się u mnie cykl trawienia. Mówiąc wprost. Lars chyba nie uczył gotować się od Pascala... Jest to wyjątkowo ciężkostrawne i mało wyraziste danie. Do tego po jego zjedzeniu mam zgagę.

Film zaczyna się dość obiecująco. Piękna muzyka, dynamizm ukazany w spowolnieniu, dziecko... i ciach. Dramat. Potem mistrz kuchni serwuje nam konsekwencje tegoż dramatu. Zaczynają się pierwsze dłużyzny i klasyczne nudziarstwo. Pierwszy raz spoglądam na zegarek. Jednak do mniej więcej połowy filmu odnosiłem wrażenie, że von Trier chce mi coś mądrego powiedzieć. A cała historyjka odrysowywana jest od wysoko przyłożonej lśniącej linijki.

Wszystko jednak wali się z ogromnycm hukiem po dość osobliwej scenie, w której to pewien lisek (który zapewne zaciął się przy goleniu), oznajmia ludzkim głosem osłupiałemu Dafoe, oraz nam licznie zebranym na sali... że "rządzi chaos".
Zdębiałem. Serio. W zamyśle (tak sobie niezobowiązująco główkowałem) miało być chyba straszno, jednak cała nabita do granic możliwości sala kinowa solidarnie wybuchła śmiechem. Oj chyba nie o to chodziło Larsowi. Cóż chłopie... Nie wyszło. Zwyczajnie przesoliłeś!

Wtedy właśnie coś się skończyło. Jak bańka mydlana pękła zadawalająca mnie puenta na której objawienie tak bardzo liczyłem. Ukryta głębia? Wolne żarty. Kolejne sceny (dość dramatyczne i brutalne trzeba przyznać) oglądałem już z przymróżeniem oka. Ekscytacja została zastąpiona niedowierzaniem. Co on u diabła wyczynia? Kto mu wrzucił na planie LSD do red bulla?

W dodatku Lars mimo próby przedstawienia większości scen w sposób budzący permanentny niepokój, nie wzbudził u mnie chyba ani razu klasycznego lęku (nie lubię horrorów więc dość szybko mnie łapie), niepewności i typowego dla kina grozy zaskoczenia przez przestraszenie. Choć zapewne nie do końca o straszenie widza Larsowi chodziło. Bardziej układał klocki pod kątem zawiłych meandrów psychologii, Lynchowej definicji surrealizmu, czy Tarkowskiego głębi przekazu. No ale niestety nie zawsze sprawdza się znane "chcieć to móc". Lars von Trier właśnie chyba za dużo chciał. Cenię twórczy minimalizm w kinie, ale sięgając po minimum treści należy dobrać ją w taki sposób aby wystarczyło i aby przekonało. Po prostu.

Sporo też w filmie wręcz niesmacznego obrzydzenia, porno akcentów i krwawej (dosłownie) emocjonalnej masturbacji. Wszystko to jednak dałoby się znieść, gdyby von Trier powiedział mi na końcu (lub gdziekolwiek wcześniej), o co mu tak naprawdę chodzi. Szukałem odpowiedzi przez cały czas trwania seansu. Niemiłosiernie wierciłem się w fotelu. Film mocno mnie zmęczył. Do połowy jego trwania myślałem że znam odpowiedź na nurtujące mnie pytania, a przynajmniej czułem że jadę z Larsem tą samą drogą tuż za jego tylnymi światłami. Potem jednak ostro odbił w leśną uliczkę i się zwyczajnie zgubiłem. Jeśli to ma być dzieło jego życia, to lepiej żeby już na zawsze spoczął na laurach.

Antychryst to więc dla mnie klasyczny przykład przerostu formy nad treścią. Artystyczny bełkot, nieuporządkowany chaos na ekranie i w głowie. Aczkolwiek od strony technicznej jest jednak naprawdę nieźle. Fajne wstawki i operatorskie tricki. Dźwiękowe pejzaże i insynuacje. Wszystko tak jak lubię. No ale co z tego, skoro Lars skupił się na poszczególnych scenach, nie próbując ich połączyć w logiczną całość. Brakuje też treści, jakiegoś punktu zaczepienia. Oni tam tylko tak skaczą po tych kamieniach i zapadają się w trawie. Choć w sumie obie role (jedyne ludzkie postacie w filmie) zagrane są w porządku. W końcu to nie ich wina że scenariusz był jaki był.

Nie wiem więc czy warto polecać film czy też nie. Napewno można obejrzeć w celu wyrobienia własnego zdania. Antychryst jest z pewnością filmem 'jakimś'. Na swój dość pokrętny sposób nawet interesujący, z pewnością bardzo oryginalny. Można zmierzyć się z Larsa lękami oraz jego interpretacją dobra, zła i cholera wie czego jeszcze. Jeśli chodziło mu tylko o sprzedanie nam chaosu, to cel swój osiągnął. Ja jednak miałem o wiele większego smaka. Koniec końców zostałem z pustym talerzem i brzuchem, oraz z niesmakiem w ustach. Najchętniej postawiłbym mu więc dwóję. Dam jednak naciąganą trójczynę. Za odwagę. Ale ten smród będzie się za nim ciągnął latami.

3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz