niedziela, 2 lutego 2014

Kokaina i dziwki, przyjacielu

Wilk z Wall Street
reż. Martin Scorsese, USA, 2013
179 min. Monolith Films
Polska premiera: 3.01.2014
Biograficzny, Sensacja, Kryminał, Komedia




Wkurwia mnie (tak, będzie dziś dużo mięcha, do tego filmu akurat pasuje). Wkurwia mnie ostatnio brak czasu dla mych plebejskich przyjemności. Choćby tych najdrobniejszych i zupełnie nic nie znaczących przy dramacie całego świata. Jedyne o czym od przeszło tygodnia marzę po obraniu powrotnego azymutu na dom, oraz podczas przedzierania się przez uwięzione w epoce lodowcowej moje miasto, to łóżko. Stary, wysłużony, odziedziczony po mojej starszej siostrze rozkładany narożnik. Jest niewiele młodszy ode mnie, tak jak pewna część ciała diabła niezbyt już urodziwy, ale kocham ten nic nie warty mebel pełnią samczej miłości. Marznąc tak na przystanku, a także tkwiąc w korkach spłodzonych przez mentalne kaleki, marzę o wskoczeniu na tenże wyrób pewnie nieistniejącej już fabryki mebli, by schować się na nim przed ludźmi, znaczy się pod kocem. Biorę sobie wtedy do ręki jakieś szkło na rozgrzewkę i z zamiarem obejrzenia jednego z nastu zaległych filmów... usypiam w trybie online wtulony w laptopa, tudzież z książką pod pachą, gdzie mimowolnie poddaję się stanowi sennej nieważkości. Starość, zima, ki chuj, nie wiem, wszystko na raz. Prawdziwy dramat Polaków. Wcale nie zagrabione nam OFE, wiecznie spóźnione PKP, czy szalejące po kraju PO. Dramatem jest to, że nikomu nie chce się wieczorami wyłazić z domu, by się napić, pożartować ze znajomymi, zjeść coś dobrego na mieście, albo też wyrwać jakiś towar w nocnym klubie.

Od kilku już dni zbieram się do pozmywania naczyń, które przejęły już nie tyle zlew, co całą kuchnię. Diabli więc wzięli moje sztandarowe noworoczne postanowienie. Brudne gary tak się zorganizowały, że są już lata świetlne po wynalezieniu koła, a obecnie założyły stowarzyszenie i domagają się praw do delegalizacji Domestosa, biorąc przy tym Ludwika cytrynowego w niewolę. Gdy spacerowałem dziś kilka razy do lodówki w celu uzupełnienia płynów, odwracałem się do nich plecami, żeby tylko broń Boże nie prowokować. Prawdziwa zima ledwo co się zaczęła, a już rzygam jej owocami. Rzygam zimową kurtką, rękawiczkami, butami, a przecież to może być dopiero półmetek białej okupacji i śnieg, tak jak przed rokiem, dowali nam jeszcze także w Wielkanoc. Mój szesnastoletni samochód ubrany w gustowne letnie opony jest od dwóch tygodni zasypany tym białym skurwielem i zupełnie odcięty od świata. Nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy. Chciałbym móc położyć się dziś spać i obudzić się z promieniami słońca na twarzy, z morską bryzą i z plusem dwadzieścia cztery w objęciach. Wczoraj przyłapałem samego siebie na tym, że oglądam stare wakacyjne zdjęcia z Chorwacji i Grecji. Chciałbym tam teraz być, spijać zimne drinki z palemką i obcinać nieziemskie boginie skąpo odziane w bikini. Ale póki co, muszę się wpierw zmierzyć z tą pieprzoną zaległością, która nie daje mi kurwa spokoju od miesiąca.

A raczej to oni, wy wszyscy, nie dajecie mi z tym spokoju. Od sylwestra ciągle słyszę zapętlone w funkcji repeat: "Oglądałeś Wilka?", "Podobał ci się Wilk?", "Co sądzisz o Wilku?", "Jest tak dobry jak Casino, albo Goodfellas?", "Czy DiCaprio otrzyma w końcu Oscara?", "Widziałeś cycki tej małej czarnej?", a nie, te ostatnie pytanie jest z czegoś innego. Nieważne. Na swój sposób to miałem nawet małą radochę, gdy za każdym razem ucinałem krótko i dosadnie, acz z klasą charakterystyczną dla mnie samego, oraz ze spokojem kwiatu lotosu: "Przykro mi szalenie bardzo, ale jeszcze nie widziałem tego wiekopomnego dzieła, może jutro". No bo nie widziałem. Nie miałem czasu. Skąd miałem bowiem u licha wytrzasnąć z tego zniewolonego menu trzy godziny na własne, drobne przyjemności, kiedy za oknem hulała zima stulecia paraliżująca moje miasto i wszech chęci do życia, a w pracy musiałem do późnych godzin popołudniowych z zakosem na wieczorne gasić pożary wzniecane przez szereg debili i ich popleczników? I jeszcze te talerze w zlewie, czizes kurwa ja pierdolę. Zaraz wracam, muszę zarządzić przerwę na uzupełnienie szklanki.


Wróciłem.

Wczoraj w końcu wziąłem się za siebie. Zatrzasnąłem się we własnym mieszkaniu. Szarpnąłem, wykosztowałem, trzy wolne godziny kupiłem na allegro i tak oto jestem już cool, na czasie, mimo, że miesiąc po czasie, ale grunt, że już pośród tych ponad 57 tysięcy ludzi, którzy to zdążyli przede mną ocenić Wilka na Filmwebie. Mogę więc już na legalu o nim rozmyślać, wymądrzać się, mędrkować i narzekać. Zwłaszcza na własne życie. Bo nic mnie tak nie irytuje, jak taplanie się w luksusie na ekranie przez innych. Na szczęście to Scorsese. Mistrz i wybitny znawca życia gangsterów, pijaków, złodziei, morderców, dziwek i alfonsów. Niby gloryfikuje ich przeklęte żywota, wywyższa w swoich dziełach nad szary motłoch, wynosi na piedestał lansu i znaczenia wszystkich tych cinkciarzy, drobnych przestępców, złodziejaszków, pijaków i ćpunów. Nakazuje nam się z nimi zaprzyjaźnić, podziwiać ich, zazdrościć życiorysów oraz grubych rulonów studolarówek jakimi podcierają sobie tyłki, także tych wszystkich pięknych samochodów, wielkich pałaców, imprez w basenach, nieziemskich i łatwych kobiet, oraz tony koksu wciąganego z ich cycków. Ale koniec końców, Scorsese zawsze sprowadza ich na drugą stronę medalu - ładuje kulkę w łeb, zakopuje w piachu, przedstawia ich ciała robakom albo pile do przecinania kości. Wsadza też za kratki, pozostawia samym sobie w rozsypce, bez grosza przy ciele i z pozwem rozwodowym wciśniętym w tylną kieszeń, a my musimy z całą wcześniejszą ich zajebistością zakodowaną w głowie ponownie wracać do naszych fabryk i wkurwiać się, że takie ekstra życie musi kończyć się zawsze tak samo. Na śmietniku.

A jednak hasło "Żyj szybko, umieraj młodo" ciągle działa na wyobraźnię milionów ludzi. Przyciąga ich do siebie jak lep muchy. Nie trzeba daleko szukać, wyznawców religii szybkiej mamony znajdziemy wszędzie. Kościół ich ma więcej wiernych, niż świątynie Islamu i Chrześcijaństwa razem wzięte. Wcale nie trzeba wymyślać niestworzonych historii, ani też płodzić fikcyjnych powieści, gotowe scenariusze filmowe leżą na ulicach, chodnikach, w wielkich biurowcach jeżdżą w tą i z powrotem windami, pluskają się w basenach oraz stołują w drogich restauracjach. Nasz nieoceniony nowojorczyk, miłośnik klasyki polskiego kina, Martin Scorsese, po latach lekkiego rozmiękczenia zapragnął ponownie stworzyć coś wielkiego, coś, co zbliżyłoby się w swym rozmiarze do największych hitów jego młodości i dojrzałości. Problem w tym, że jego dotychczasowe asy, Robert De Niro, Joe Pesci, oraz reszta włoszczyzny, są już niewiele młodszymi od niego dziadkami i grają dziś częściej w komediach romantycznych, jeśli w ogóle, i już nie uganiają się z pukawkami po Long Island. Scorsese od lat już poszukiwał następcy swojego De Niro, kogoś, kto zagwarantowałby mu chwałę i uwielbienie mas, jak kiedyś. W 2004 roku postawił na Leosia DiCaprio i zrobił z niego mężczyznę.

Ale ja mam z nim cały czas problem. Co prawda uważam go za wspaniałego aktora, ale patrząc mu głęboko w oczy, ciągle widzę w nich upośledzonego Arnie'go Grape'a, albo ikonę nastolatek z Romeo i Julii, Titanica lub Niebiańskiej Plaży. W wieku De Niro, kiedy ten grał jedną z najwybitniejszych ról w dziejach kina, Travisa Bickle w Taksówkarzu, DiCaprio nadal balansował pomiędzy poważnym, a lukrowym kinem dla trzepiących rzęsami dziewczynek. Być może potrzebuję więcej czasu, żeby się przemóc i do niego przekonać, ale póki co, mimo niekwestionowanej poprawności, czasem wręcz wykwintnej zajebistości (ostatnio zwłaszcza w Django), ciągle w mych oczach mieni się jako smarkacz, mimo, że jest ode mnie trochę starszy. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć. Czasem dla poważnego aktora chyba lepiej jest, aby nie zaczynał on swojej kariery za dzieciaka, bo potem źle się kojarzy. Ale to tak jakby mój problem, nie całego świata, który najchętniej złożyłby się na wyprodukowanie repliki Oscara, by mu ją zwyczajnie wręczyć. Pewnie, że zasłużył, może nawet za kilka tygodni go wreszcie otrzyma, legalnie, ale czy Wilk z Wall Street jest tego w ogóle wart?

Nie wiem. Mam wątpliwości. To bezdyskusyjnie dobry film. Trochę za długi do kina, zgoda, ale typowy dla Scorsese. Jest w nim sporo charakterystycznych dla jego warsztatu smaczków. Sposób narracji, dynamika scen, gadanie do kamery, a także jak zawsze: dragi, pieniądze, władza, żądze, dziwki, koks, jachty i bryki, cycki i dużo, kurewsko dużo mięsa. W tym aspekcie Wilk z Wall Street pobił nawet najlepszych dotąd, Casino i Chłopców z ferajny, ustanawiając nowy "f-Word Record" - 506 razy bluzgów na "F", co daje mu 2,81 fucka na minutę. Imponujące. Serio. Po dobrym i bardzo obiecującym początku (kapitalne monologi, czerwone Ferrari zmieniające się w białe podczas jazdy, takie jak w Miami Vice, rzucanie karłami do celu, chaos i akcja, wow, uszanowanko), niestety z każdym kolejnym kwadransem uchodziło z niego powietrze. Trzy godziny zleciały szybko i nawet bezboleśnie, bawiłem się w tym czasie wybornie, a niektóre sceny upchałem niczym chomik trociny, na później, by celebrować w przyszłości, bo takie pyszne. Ale to nadal trochę dla mnie za mało.


Jeśli miałbym odnieść się do wspaniałych, gangsterskich lat 90-tych, do kipiącej adrenaliny i męskości w Casino oraz Goodfellas, to sorry bardzo wszystkich, ale za przeproszeniem, z czym do ludzi? Nie mam pretensji do Scorsese. Nie w tym rzecz. To przecież nie jego wina, że w tamtych latach parszywe i groźnie wyglądające mordy były w kinie na porządku dziennym. Dziś, nieco już rozmiękczona branża promuje zniewieściałych przystojniaczków o nienagannej aparycji i budowie ciała, po depilacji klaty i solarium (ok, jadę ogólnikami, nie bijcie dziewczyny). We wspomnianych filmach nawet na czwartym planie gościły twarze, klasa, mimika oraz jakość, jaką pamięta się latami. A w świecie Wilka? Mordy i dialogi zupełnie nijakie. Nawet ten Donnie (Jonah Hill), co to jest przecież drugą, lub trzecią najważniejsza postacią w filmie, jest kompletnie odpychający i cholernie irytujący. Zupełnie bez wyrazu i sensu, bardzo niepoważna postać, którą zasadniczo ma się w dupie. Jak można go w ogóle porównać do takiego Joe Pesci się pytam? Ludzi, aktorów i statystów podczas tych trzech godzin seansu przewinęło się setki, ale żadna z nich nie miała w sobie niczego interesującego. Nawet olśniewająca Naomi (Margot Robbie), przepiękna kobieta, miesiąc bym jej z łóżka nie wypuścił, ale jak wspomnę Sharon Stone w Casino, to... litości. Nie ta liga. Coś jest zwyczajnie nie tak w Wilku z tymi aktorami. Ogromne rozczarowanie.

Ok, zgoda. Giełda, świat krwiopijczych maklerów, terrorystów telefonicznych, to przecież nie to samo co sycylijska mafia i typowa gangsterka, która codziennie przed śniadaniem kogoś odstrzeliwała w interesach. Nie można zatem porównać ze sobą tych dwóch światów, ale to już nawet nie o to chodzi. Co zresztą za różnica, czy wykańczasz ludzi gnatem, czy wysysasz z nich ich ostatnie pieniądze przez telefon? Jedni i drudzy ćpają na potęgę, zdradzają żony z dziwkami, klną bez opamiętania i wydają grube hajsy na luksusy, sprzedaliby też najlepszego kumpla za amnestię. Świat władzy i pieniądza deprawuje wszystkich tak samo i bez wyjątku, ale ja bym chciał tylko, aby po seansie zostało mi w głowie coś więcej niż ledwie jedno marne nazwisko. DiCaprio i długo długo nic. Przepaść. Żeby przez trzy godziny taśmy filmowej nie móc wykreować żadnej innej wielkiej postaci z jajami? Wielki zawód panie reżyserze.

Dlatego uważam, że jest to film bez głębszej historii, ekscytacji, w zasadzie tylko na raz. Gdy więc w telewizji lecą przerywane reklamami scorsesowe Chłopaki z ferajny, Casino, Taksówkarz, czy Przylądek strachu, zawsze na nie przełączę i z przyjemnością obejrzę, choćby i po raz tysięczny, ale po Wilka chyba bym drugi raz ręki do pilota nie wyciągnął. Bardziej przypomina mi kolejne wcielenie The Hangover, niż powyższe, co mu niestety szkodzi. Możliwe bardzo, że potrzebuję jednak trochę więcej czasu, by okrzepnąć i się z nim szerzej zaprzyjaźnić. Nie wiem. Czas pokaże. A z filmu tak naprawdę, to zapamiętałem tylko dwie rzeczy. Są to jakże cenne i uniwersalne rady wygłoszone przez wychudzonego (to przez ten Dallas Buyers Club) Matthew'a McConaughhey'a. Dwie święte zasady gwarantujące sukces. Trzeba regularnie kręcić śmigłem, przynajmniej dwa razy dziennie, oraz wciągać morze kokainy. Jak świat piękny i szeroki, liczą się na nim tylko dziwki i koks, przyjacielu. Chyba właśnie dlatego nadal jestem bardziej biedny niż bogaty. Zatem film jest przynajmniej prawdziwy, aż do szpiku kości. W kurewsko aktualny, oraz w trochę bolesny sposób uświadamia nam, jak bardzo jesteśmy szarzy i nijacy na świecie, który każdego dnia przelatuje nam między palcami. Niestety tylko ci bardziej kolorowi i bezczelni spijają całą piankę z nawarzonego przez niesprawiedliwy świat piwa. Pomimo tego, że zwykle kończą swoje kariery dwa metry pod ziemią, albo w najlepszym przypadku za kratami, ich naśladowców ciągle przybywa. W sumie nie dziwne. Co się wcześniej nawciągają i nadupczą, to ich. Nikt im już tego nie odbierze. Wybór więc, jak zawsze należy do nas. Ja już nawet postanowiłem. Wracam do kuchni. Rzecz jasna pozmywać.

4/6


10 komentarzy:

  1. A wiesz o tym ze w ostatniej scenie ten co zapowiada Di Caprio to prawdziwy Jordan Belfort!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ufff.. No wreszcie ktoś się nie zachwyca:) Choć akurat po Tobie to bym się spodziewała zachwytów takim życiem a więc i takim filmem;]
    Spodziewała nie spodziewała, ale z drugiej strony miałam cichą nadzieję, że może jednak znajdę w Tobie sprzymierzeńca-no i nie zawiodłeś mnie!:)
    Więc zamiast się rozpisywać, dzielić swoimi przemyśleniami etc to napiszę krótko:
    I LOVE YOU:***
    (tylko czy da się potem wykasować takie spontaniczne wyznania?!;p)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też nie rozumiem tych zachwytów, zupełnie niepotrzebnie szykowałam się na coś zajebistego, a tutaj takie rozczarowanko. Nawet nie było za bardzo z czego się śmiechnąć, żadnego epickiego dialogu/monologu... no cokolwiek. Podsumowując - cieszę się, żem nie obejrzała go w kinie, szkoda kasy.

    *Wiesz, że mógłbyś rwać laski na bloga? Skuteczność gwarantowana :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, oczywiście, walą drzwiami i oknami, wprost nie mogę się od nich uwolnić 8)

      Usuń
  4. Dla mnie prze. Leo uwielbiam, wyrobił się fest, nie jest już piękny i młody i chwała mu za to. Fabuła świetna. Rozkmina o karłach, wsiadanie do samochodu po zażyciu narkotyków, Matthew M. Czad. Nie podobali mi się "Chłopcy z ferajny", nie podobało mi się "Kasyno". "Wilk..." podobał mi się bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Film OK - 78/100 (tyle o filmie)

    ....link : jak utworzyc komentarze na bocznej listwie :

    http://helplogger.blogspot.com/2012/03/recent-comments-widget-for-blogger.html


    ps.
    wystarczy przekopiowac skrypt z powyzszej strony do "JAVA/HTML" w blogerze zmieniajac adres :

    http://your-blog-name.blogspot.com/
    na adres Twojego bloga :
    http://ekranpodokiem.blogspot.com/

    prosto , szybko , skutecznie ;)
    pozdr.
    Arti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki. Znalazłem kilka innych widgetów, ale nie podobały mi się graficznie. Te są jednak ok ;)

      Usuń