reż. Ethan Coen, Joel Coen, USA, 2010
110 min. United International Pictures
Polska premiera: 11.02.2011
Według twórczości braci Coen właściwie można już regulować swoje zegarki. Od dłuższego już czasu, każdego roku i z systematyczną regularnością płodzą nowy film. Trzeba im przyznać że świetnie się przy tym bawią. Żonglują różnymi filmowymi konwencjami niczym doświadczony klown na środku areny cyrkowej. Ale też jest jeszcze jedna zauważalna regularność. Być może dostrzegam ją tylko ja, ale od praktycznie samego początku, czyli od Arizony Junior, po dobrym, czy wręcz bardzo dobrym filmie, następuje przeciętniactwo. I tak, w ostatnich latach po kapitalnym To nie jest kraj... przyszła pora na bardzo miałkie Tajne przez poufne. Rok później bracia ponownie uraczyli nas fantastycznym Poważnym człowiekiem. Tak więc zasiadając do Prawdziwego męstwa miałem mieszane uczucia, w końcu na ten rok (czyli poprzedni) według statystyk, przypadał film średni.
I chyba także i tym razem tradycji stało się zadość. Aczkolwiek celowo piszę "chyba", bo tak do końca tego pewny jeszcze nie jestem. Szaleni braciszkowie tym razem zabierają widza na dziki zachód, by zapewne spełnić jedno ze swoich chłopięcych marzeń i zabawić się w kowbojów i Indian. I to jest zasadniczo bardzo słuszna koncepcja. Niewiele w dzisiejszych czasach kręci się rasowych westernów. Ostatnim względnie udanym jaki pamiętam to chyba 3:10 do Yumy z przed czterech lat. Choć wielkim fanem gatunku z pewnością nie jestem i mogło mi coś po drodze umknąć.
Prawdziwe męstwo to remake filmu Henry'ego Hathawaya z roku 1969 z samym Johnym Wayne'm w roli głównej. Scenariusz oparty na powieści Charlesa Portisa został bardzo zgrabnie zaadoptowany przez Coenów. Wzięli do ręki gotowca i jedyne co musieli wykonać, to czknąć w niego trochę własnego ja, oraz zadbać o dobrą obsadę. Z tym drugim w ostatnich latach nie mieli sobie równych. Nawet we wspomnianym raczej kiepskim Tajnym przez poufne, aż roiło się od gwiazd i gwiazdeczek. Pytanie więc, kto z wielkich mógłby zagrać kultowego Johna Wayne'a? Jak to kto? Lebowski!
Niewątpliwie największym atutem filmu to właśnie Jeff Bridges w roli Szeryfa Roostera Cogburna. To jeden z tych aktorów, który z wielkim wdziękiem zagrałby nawet stracha na wróble. Ale na odstępach dzikiego zachodu nie tylko on świeci przykładem. Nieźle wypadł też Josh Brolin, a wręcz po arcymistrzowsku młodziutka i wyszczekana Hailee Steinfeld (duże WOW). Także cały szereg drugiego planu prezentuje się bardzo korzystnie. Niestety czwarty do kompletu z czołówki, Matt Damon trochę zawodzi. Może nie tyle zawodzi, co zwyczajnie mi tu nie pasuje. Lubię go, nawet bardzo. Zagrał bardzo poprawnie, ale w roli teksańskiego strażnika z wąsem wyglądał mało przekonująco i wręcz groteskowo. Na jego szczęście to świat braci Coen. Tu nic nie jest i nie może być brane na poważnie.
Opowieść jest typowa dla westernu, bo jakże miało być inaczej. Znamy to już z filmów Sergio Leone, czy Clinta Eastwooda. Tu zawsze chodzi o to samo. To typowy przedstawiciel kina awanturniczego. Motywami przewodnimi są walki z Indianami, wojna secesyjna, budowa kolei transkontynentalnej, polowanie na złoczyńców, lub gorączka złota. W Prawdziwym męstwie mamy wszystkiego po trochu. Gotowe i oklepane do bólu schematy zostały wzbogacone niezłymi dialogami (tu akurat odczuwam lekki niedosyt), Coenowską szyderą oraz ich specyficznym poczuciem humoru. Produkcja mimo że jak zwykle jest nakręcona bardzo poprawnie, wręcz perfekcyjna, do tego szczera i autentyczna, to jednak sprawia wrażenie zrobionej na siłę i z braku laku. "Słuchaj Joel/Ethan, nie mamy jeszcze na koncie żadnego westernu? To co, robimy?"
To w sumie nie jest jakiś tam wielki zarzut z mojej strony. Ot mieli taką fantazję, a kto jak kto, oni mogą sobie na to pozwolić. Chcieli złożyć hołd westernom? Chcieli. Oddali? Nie wiem. Ale żeby od razu przydzielać im 10 nominacji do Oscara? Według mnie trochę na wyrost, ale z drugiej strony... biorąc pod uwagę specyfikę festiwalu i patrząc na inne nominowane filmy, to nawet jest to zupełnie zrozumiałe. Prawdziwe męstwo jest szyty na miarę amerykańskiego widza. To bardzo zgrabne rozrywkowe kino bez większych ambicji i z dobrą aktorską obsadą. Ja jednak wolę Coenów tworzących filmy co drugi rok. Wierząc statystykom, tegoroczny Hail Cesar już teraz zapowiada się rewelacyjnie. Zwłaszcza że do łask braci wraca Walter Sobchak, tzn. John Goodman. Szkoda że nie w parze z Bridgesem, no ale ciach bajera. Fani Coenów - do zobaczyska za rok.
3/6
IMDb: 8,2
Filmweb: 7,4
Ciekawy blog. Dobre artykuły, recenzje. Mam zamiar niedługo się wybrać na True Grit. Zapraszam także na mój blog:
OdpowiedzUsuńhttp://sztukafilm.blogspot.com/
Mnie poruszyła jedynie muzyka do trailera filmu. (no i Jeff Bridges ale nie ma co mówić rzeczy oczywistych I`m f@ing Matt Damon rzeczwiście nie pasuje). Wyjątkowo zgadzam się z Twoją opinią punkt po punkcie. Nawet ten brak przekonania czy to było średnie podzielam. Nie wiem, czy to przez tę Legendę Braci, człowiek nie jest w stanie powiedzieć wprost jak sprawa wygląda, tylko szuka drugiego dna, że napewno w tym coś jeszcze musi być. A "chyba" nie ma, "chyba".(no cóż ludzie czasami niestety zgadazają się ze sobą). Artykuł świetny - trafia w sedno.
OdpowiedzUsuń...a ja uważam ze młoda powinna dostać oskara za drugoplanową ... artykuł jak zwykle ok (a nawet lepiej)
OdpowiedzUsuń