Pod skórą
reż. Jonathan Glazer, GBR, 2013
107 min. Kino Świat
Polska premiera: ?
Dramat, Sci-Fi, Thriller
W drugim obiegu i nieco bezszelestnie, jakby nie chcąc zwracać na siebie szczególnej uwagi, wędruje sobie po polskich domowych zaciszach najnowszy film Jonathana Glazera – Pod skórą. Za chwilę minie rok od jego światowej premiery, a u nas, mimo wykupienia praw do jego dystrybucji (Kino Świat), nadal brakuje skonkretyzowanej daty kinowej premiery. Cisza, niczym złowroga bezwietrzność przed burzą. Najpewniej będzie to jesień. Ale ja nie mogłem czekać, nie umiem, bo i czemu miałbym. Ten bez wątpienia jeden z najbardziej zjawiskowych tytułów tego półrocza jest dla mnie tym, czego bardzo potrzebowałem w aktualnie mało kinematograficznym dla mnie okresie. Jest rześkim powietrzem odczuwalnym tuż po letniej burzy, która jednak wcześniej zdążyła podczas swojego trwania zwalić setki drzew, zabijając przy tym dziesiątki osób oraz pozostawiając tysiące ludzi w stanie umysłowego rozgardiaszu i fizycznego wycieńczenia.
Pod skórą wciągnął mnie w ascetyczny świat psychologicznego onanizmu, może i lekko naburmuszonego oraz nie do końca zdefiniowanego w swym chaotycznym jestestwie, ale i tak skutecznie sprowokował on me rozleniwione przez upał zwoje mózgowe do większej intensywności w działaniu i w skupieniu. Zapewne człowiek czasem potrzebuje tak zwyczajnie się odmóżdżyć, może i systematycznie należy fundować sobie przerwy w dawkowaniu nieco ambitniejszego repertuaru - tak mówią, ale mój łeb jest już na tyle zryty i głodny kinematograficznych szaleństw, że jeśli nie dostanie regularnie podawanej trutki ryjącej moje lobus frontalis, jeśli nie zostanie raz na pewien czas przeczołgany przez tunel artystycznej bohemy, jeśli nie wbije mu się w środek rozżarzonego ostrza noża pozostawiając po sobie długo gojącą się ranę, to zwyczajnie głupieje.
Brytyjczyk Jonathan Glazer znany jest z jednej strony dzięki swojemu głośnemu debiutowi - Sexy Beast (m.in. nominacje do Oscara, Złotych Globów i BIFA), ale zanim do tego doszło, szlifował swą monsieur kinematograficzność w branży muzycznej. Wyreżyserował genialne teledyski do „Karma Police” Radiohead, czy też „Karmacoma” Massive Attack. Współpracował także z Blur, UNKLE, Nickiem Cave i Jamiroquai. W 1997 roku został nawet przez MTV uznany najlepszym reżyserem. Jednak z czasem jego kilkuminutowe filmowe wariacje przerodziły się, co zrozumiałe, w znacznie dłuższe, fabularne projekty. Po jego najnowszym dziecku muszę przyznać, że teledyskowa przeszłość jest bardzo zauważalna w jego aktualnym warsztacie, co rzecz jasna ma swoje plusy, ale niestety także i minusy.
Pod skórą jest filmem trudnym. I nie powinno to być dla kogokolwiek żadną niespodzianką, wystarczy obejrzeć zwiastun. Co prawda laikowi nazwisko odtwórczyni głównej roli – Scarlett Johansson, może wydać się nieco mylące, może też zostać zbity z tropu i uznać z przyzwyczajenia, że to takie nieinwazyjne, oraz stosunkowo lekkie kino z wyraźnym komediowym, damskim pazurkiem. Nic z tych rzeczy. Glazer wziął na tapetę równie ciężką powieść Michaela Fabera (pod tym samym tytułem) i postanowił dość wiernie przenieść ją na ekran. Książki (jeszcze) nie czytałem, żeby nie było, tak więc nie umiem odnieść się do tego faktu w sposób rzeczowy, jednak z tego co tu i ówdzie spostrzegłem, wyszło mu to (Glazerowi) w pewnych aspektach nawet lepiej niż z wersji literackiej, co na swój sposób brzmi trochę absurdalnie. Jest to opowieść o sumieniach kosmitów tyrających na naszej planecie i wypełniających postawione przed nimi ważne misje. Żadnych zielonych czułków, nie ma też mowy o kolonizacji Ziemi, o jej unicestwieniu, armagedonach, brakuje też statków kosmicznych, wybuchów i bajecznych efektów specjalnych. Kosmos jest tu głównie stanem umysłu, alegorią do międzyludzkich jak najbardziej ziemskich i wzajemnych stosunków jakie zachodzą między takimi samymi, przynajmniej w teorii istotami. Dzięki postaciom z poza naszego układu słonecznego dowiadujemy się wiele o nas samych, o osobach słabych i ułomnych, zatopionych po szyję w bagnie ogołoconym z fundamentalnych dla naszej bytności wartości i uczuć. Nader interesująca jest to lekcja człowieczeństwa, która finalnie udowadnia, że nie tyle człowiek pochodzi od kosmity, co kosmita od człowieka.
Odziani w ludzkie "szaty" obcy, naturalnie obdarci z charakterystycznych dla nas słabości i wrażliwości obserwują oraz wyławiają z tłumu przeciętnego Homo sapiensa. Z wojskową precyzją polują na niego w jego naturalnym środowisku, wykazując przy tym swoją wyższość, głównie poprzez zakodowaną w nich umiejętność manipulacji, a ten niezwykle łatwo daje się złapać w ich sidła. Nie jest to jednak specjalnie trudne i skomplikowane. Atrakcyjna niewiasta czatuje na samotnych mężczyzn i ściąga ich do swojego domu. Z pewnością sam dałbym się jej złowić, acz, tu dochodzę do pewnego prywatnego rozczarowania - mianowicie, roznegliżowana i grana przez Johansson Laura (za co chwała i szacunek za odwagę), bynajmniej nie pociągała mnie fizycznie. Czasem chyba lepiej jest, aby to, co jest zakryte przed męskim okiem oraz niedostępne dla jego dłoni pozostało takie już na zawsze. Aż sam nie wierzę w to co teraz napisałem, mam nadzieję, że nie jestem chory... Anyway. Na swój pokrętny sposób jest to bardzo ciekawe doświadczenie, w sensie, to "ubranie" kosmitki/kosmity w kobiece szaty. Zawsze bowiem uważałem i czynię to nadal, że niemal każda niewiasta ma w sobie coś z obcego właśnie, i to z wielu powodów, zatem dosłowność w przekazie Glazera, ulokowana tak nieco między wierszami prywatnie bardzo mnie urzekła ;)
Zatem nasza kosmitka kusi mężczyzn i wabi ich do swojego obskurnego domostwa, a w nim (SPOILER ALERT) przerabia ich na paszę oraz mięsne podroby dla innych kosmitów. Wiem, brzmi to trochę jak tani horror klasy C. W literackim pierwowzorze było ponoć więcej opisów całego procesu, nazwijmy go - odsysania tłuszczu, w filmie zaś Glazer postawił na niedosłowność, oraz bombardowanie widza licznymi niedopowiedzeniami, które też pozwolił ubrać w szaty dyskretnego, acz śmiałego surrealizmu. Niemniej ukazanie taśmy transmisyjnej wypełnionej ludzkim zmielonym mięskiem nie powinno pozostawiać nam żadnych wątpliwości co do celu, dla którego napaleni mężczyźni dają się od tak po frajersku, hmm... wysysać. Ale tu już nie chodzi o te podroby, znaczy się szczegóły, to tylko niezbyt smaczne tło, ładne dla perwersyjnego oka utuczonego filmową krwią, jednak głównym celem Glazera, jak mnie się przynajmniej zdaje, było ukazanie zmian jakie zachodzą w procesie myślowym kosmitki, która mimo swego naturalnego i perfekcyjnego wyszkolenia oraz doświadczenia mordercy, zaczyna raptem powątpiewać w sens tego, co winna czynić dla swojej galaktycznej społeczności. A dzieje się to dlatego, że spotyka na swej drodze ludzkiego odmieńca o potwornie zdeformowanej twarzy, w którym dostrzega tlącą się także w niej samej odmienność oraz odczucie samotności. Kosmitka też człowiek - chciało by się rzec, ale bycie człowiekiem, to cholernie trudna sztuka. Większość rodowitych mieszkańców naszej matki planety ma z tym gigantyczne problemy, a co dopiero przyjezdni.
W tym psychologicznym przepotwarzaniu się przybyszki z gwiazd podoba mi się głównie to, że w jego definicyjne nawiasy można upchnąć niemal każdego ludzkiego odmieńca, popaprańca, człowieka alienującego się przed innymi ludźmi, z różnych powodów, także dziwaka, ekscentryka i szaleńca. Wielu z nich będzie potrafiło odnaleźć się w jej nagłej przemianie. Filmową kosmiczność można zatem wziąć także za efekt uboczny naszych ziemskich przeznaczeń, oraz jako próbę przełamywania naszych słabości i nieumiejętności w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi. To także silna potrzeba bycia zrozumianym i akceptowanym, oraz nierówna walka z samotnością i anonimowością z którymi muszą się dziś mierzyć zwłaszcza mieszkańcy wielkich miast. Laura doświadczając czegoś ulokowanego pomiędzy miłością, a przyjaźnią do swojej potencjalnej ofiary, czegoś dotąd dla niej zupełnie obcego, doznaje wewnętrznego rozdarcia pomiędzy dwoma wszechświatami, między dwiema naturami - jej sztuczną powierzchownością i prawdziwym wnętrzem. Chcąc zachować jedno i drugie zostaje brutalnie sprowadzona do punktu bez wyjścia, do tragicznej śmierci w poczuciu moralnego niezrozumienia, smutku i zawodu, w dodatku zostając upokorzona przez swoją potencjalną ofiarę, przez własne pożywienie. Polujący staje się więc zupełnie bezradną zwierzyną, łańcuch pokarmowy zostaje gwałtownie zerwany, wygrywa nicość, wyobcowanie i nihilizm.
Opowieść ta stanowi prawdziwą ucztę dla oka oraz wszystkich zmysłów odpowiedzialnych za proces kinematograficznego trawienia. Wspaniałe kadry oraz szkocka, surowa i zimna sceneria budują niezwykły klimat całości. Glazer korzysta z całej masy dostępnych w świecie filmu form ekspresji. Pod skórą jest więc wypadkową odczucia lęku i permanentnego niepokoju charakterystycznego dla kina Davida Lyncha, brudu, śmiałości i perwersji typowych dla Larsa von Triera, symetrii i kadrów Stanleya Kubricka, oraz szczypty zjawiskowego surrealizmu zaczerpniętego od samego mistrza Jodorowsky'ego, stanowiącego dopełnienie tej świetnej całości. Ten film jest prawdziwym dziełem sztuki, z pewnością nieidealnym, może nawet wcale nie pięknym, symbolizującym swym dziwnie uformowanym kształtem raczej niezrozumienie i chaos. Dlatego też stoi on na z gruntu przegranej pozycji. Z pewnością nie osiągnie swojego celu jakim jest, a raczej powinno być skuteczne wybudzenie z letargu widza zatopionego w zastygłych meandrach ludzkiej wrażliwości na otaczające go piękno, syf i ból.
To także pewnego rodzaju moja osobista pretensja, która niestety finalnie nie uzyskała pełni satysfakcji. Brakuje mi większego wgłębienia się w poruszone wątki, więcej filozoficznych rozważań na temat człowieczej, wyobcowanej i mrocznej egzystencji, która została tu jedynie draśnięta, a przecież potencjał był wręcz gigantyczny. Dlatego treść chyba jednak trochę nie dorasta do fantastycznej strony audiowizualnej opowieści, którą jestem szczerze zachwycony. W obrazie jest mnóstwo gry dwuznaczności z poetyckim, zmysłowym wręcz symbolizmem, acz wcześniej długo przechowywanym w zamrażarce. Pod skórą przypomina mi więc genialny teledysk nakręcony do tylko przyzwoitego numeru kultowej grupy, acz promujący całkiem udany album. Warto kupić płytę i znaleźć klimatyczne zacisze w celu audiofilskiej konsumpcji, jednak jeśli chodzi o treść - trzeba ją niestety dopisać sobie samemu.
4/6
IMDb: 6,8
Filmweb: 5,4
reż. Jonathan Glazer, GBR, 2013
107 min. Kino Świat
Polska premiera: ?
Dramat, Sci-Fi, Thriller
W drugim obiegu i nieco bezszelestnie, jakby nie chcąc zwracać na siebie szczególnej uwagi, wędruje sobie po polskich domowych zaciszach najnowszy film Jonathana Glazera – Pod skórą. Za chwilę minie rok od jego światowej premiery, a u nas, mimo wykupienia praw do jego dystrybucji (Kino Świat), nadal brakuje skonkretyzowanej daty kinowej premiery. Cisza, niczym złowroga bezwietrzność przed burzą. Najpewniej będzie to jesień. Ale ja nie mogłem czekać, nie umiem, bo i czemu miałbym. Ten bez wątpienia jeden z najbardziej zjawiskowych tytułów tego półrocza jest dla mnie tym, czego bardzo potrzebowałem w aktualnie mało kinematograficznym dla mnie okresie. Jest rześkim powietrzem odczuwalnym tuż po letniej burzy, która jednak wcześniej zdążyła podczas swojego trwania zwalić setki drzew, zabijając przy tym dziesiątki osób oraz pozostawiając tysiące ludzi w stanie umysłowego rozgardiaszu i fizycznego wycieńczenia.
Pod skórą wciągnął mnie w ascetyczny świat psychologicznego onanizmu, może i lekko naburmuszonego oraz nie do końca zdefiniowanego w swym chaotycznym jestestwie, ale i tak skutecznie sprowokował on me rozleniwione przez upał zwoje mózgowe do większej intensywności w działaniu i w skupieniu. Zapewne człowiek czasem potrzebuje tak zwyczajnie się odmóżdżyć, może i systematycznie należy fundować sobie przerwy w dawkowaniu nieco ambitniejszego repertuaru - tak mówią, ale mój łeb jest już na tyle zryty i głodny kinematograficznych szaleństw, że jeśli nie dostanie regularnie podawanej trutki ryjącej moje lobus frontalis, jeśli nie zostanie raz na pewien czas przeczołgany przez tunel artystycznej bohemy, jeśli nie wbije mu się w środek rozżarzonego ostrza noża pozostawiając po sobie długo gojącą się ranę, to zwyczajnie głupieje.
Brytyjczyk Jonathan Glazer znany jest z jednej strony dzięki swojemu głośnemu debiutowi - Sexy Beast (m.in. nominacje do Oscara, Złotych Globów i BIFA), ale zanim do tego doszło, szlifował swą monsieur kinematograficzność w branży muzycznej. Wyreżyserował genialne teledyski do „Karma Police” Radiohead, czy też „Karmacoma” Massive Attack. Współpracował także z Blur, UNKLE, Nickiem Cave i Jamiroquai. W 1997 roku został nawet przez MTV uznany najlepszym reżyserem. Jednak z czasem jego kilkuminutowe filmowe wariacje przerodziły się, co zrozumiałe, w znacznie dłuższe, fabularne projekty. Po jego najnowszym dziecku muszę przyznać, że teledyskowa przeszłość jest bardzo zauważalna w jego aktualnym warsztacie, co rzecz jasna ma swoje plusy, ale niestety także i minusy.
Pod skórą jest filmem trudnym. I nie powinno to być dla kogokolwiek żadną niespodzianką, wystarczy obejrzeć zwiastun. Co prawda laikowi nazwisko odtwórczyni głównej roli – Scarlett Johansson, może wydać się nieco mylące, może też zostać zbity z tropu i uznać z przyzwyczajenia, że to takie nieinwazyjne, oraz stosunkowo lekkie kino z wyraźnym komediowym, damskim pazurkiem. Nic z tych rzeczy. Glazer wziął na tapetę równie ciężką powieść Michaela Fabera (pod tym samym tytułem) i postanowił dość wiernie przenieść ją na ekran. Książki (jeszcze) nie czytałem, żeby nie było, tak więc nie umiem odnieść się do tego faktu w sposób rzeczowy, jednak z tego co tu i ówdzie spostrzegłem, wyszło mu to (Glazerowi) w pewnych aspektach nawet lepiej niż z wersji literackiej, co na swój sposób brzmi trochę absurdalnie. Jest to opowieść o sumieniach kosmitów tyrających na naszej planecie i wypełniających postawione przed nimi ważne misje. Żadnych zielonych czułków, nie ma też mowy o kolonizacji Ziemi, o jej unicestwieniu, armagedonach, brakuje też statków kosmicznych, wybuchów i bajecznych efektów specjalnych. Kosmos jest tu głównie stanem umysłu, alegorią do międzyludzkich jak najbardziej ziemskich i wzajemnych stosunków jakie zachodzą między takimi samymi, przynajmniej w teorii istotami. Dzięki postaciom z poza naszego układu słonecznego dowiadujemy się wiele o nas samych, o osobach słabych i ułomnych, zatopionych po szyję w bagnie ogołoconym z fundamentalnych dla naszej bytności wartości i uczuć. Nader interesująca jest to lekcja człowieczeństwa, która finalnie udowadnia, że nie tyle człowiek pochodzi od kosmity, co kosmita od człowieka.
Odziani w ludzkie "szaty" obcy, naturalnie obdarci z charakterystycznych dla nas słabości i wrażliwości obserwują oraz wyławiają z tłumu przeciętnego Homo sapiensa. Z wojskową precyzją polują na niego w jego naturalnym środowisku, wykazując przy tym swoją wyższość, głównie poprzez zakodowaną w nich umiejętność manipulacji, a ten niezwykle łatwo daje się złapać w ich sidła. Nie jest to jednak specjalnie trudne i skomplikowane. Atrakcyjna niewiasta czatuje na samotnych mężczyzn i ściąga ich do swojego domu. Z pewnością sam dałbym się jej złowić, acz, tu dochodzę do pewnego prywatnego rozczarowania - mianowicie, roznegliżowana i grana przez Johansson Laura (za co chwała i szacunek za odwagę), bynajmniej nie pociągała mnie fizycznie. Czasem chyba lepiej jest, aby to, co jest zakryte przed męskim okiem oraz niedostępne dla jego dłoni pozostało takie już na zawsze. Aż sam nie wierzę w to co teraz napisałem, mam nadzieję, że nie jestem chory... Anyway. Na swój pokrętny sposób jest to bardzo ciekawe doświadczenie, w sensie, to "ubranie" kosmitki/kosmity w kobiece szaty. Zawsze bowiem uważałem i czynię to nadal, że niemal każda niewiasta ma w sobie coś z obcego właśnie, i to z wielu powodów, zatem dosłowność w przekazie Glazera, ulokowana tak nieco między wierszami prywatnie bardzo mnie urzekła ;)
Zatem nasza kosmitka kusi mężczyzn i wabi ich do swojego obskurnego domostwa, a w nim (SPOILER ALERT) przerabia ich na paszę oraz mięsne podroby dla innych kosmitów. Wiem, brzmi to trochę jak tani horror klasy C. W literackim pierwowzorze było ponoć więcej opisów całego procesu, nazwijmy go - odsysania tłuszczu, w filmie zaś Glazer postawił na niedosłowność, oraz bombardowanie widza licznymi niedopowiedzeniami, które też pozwolił ubrać w szaty dyskretnego, acz śmiałego surrealizmu. Niemniej ukazanie taśmy transmisyjnej wypełnionej ludzkim zmielonym mięskiem nie powinno pozostawiać nam żadnych wątpliwości co do celu, dla którego napaleni mężczyźni dają się od tak po frajersku, hmm... wysysać. Ale tu już nie chodzi o te podroby, znaczy się szczegóły, to tylko niezbyt smaczne tło, ładne dla perwersyjnego oka utuczonego filmową krwią, jednak głównym celem Glazera, jak mnie się przynajmniej zdaje, było ukazanie zmian jakie zachodzą w procesie myślowym kosmitki, która mimo swego naturalnego i perfekcyjnego wyszkolenia oraz doświadczenia mordercy, zaczyna raptem powątpiewać w sens tego, co winna czynić dla swojej galaktycznej społeczności. A dzieje się to dlatego, że spotyka na swej drodze ludzkiego odmieńca o potwornie zdeformowanej twarzy, w którym dostrzega tlącą się także w niej samej odmienność oraz odczucie samotności. Kosmitka też człowiek - chciało by się rzec, ale bycie człowiekiem, to cholernie trudna sztuka. Większość rodowitych mieszkańców naszej matki planety ma z tym gigantyczne problemy, a co dopiero przyjezdni.
W tym psychologicznym przepotwarzaniu się przybyszki z gwiazd podoba mi się głównie to, że w jego definicyjne nawiasy można upchnąć niemal każdego ludzkiego odmieńca, popaprańca, człowieka alienującego się przed innymi ludźmi, z różnych powodów, także dziwaka, ekscentryka i szaleńca. Wielu z nich będzie potrafiło odnaleźć się w jej nagłej przemianie. Filmową kosmiczność można zatem wziąć także za efekt uboczny naszych ziemskich przeznaczeń, oraz jako próbę przełamywania naszych słabości i nieumiejętności w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi. To także silna potrzeba bycia zrozumianym i akceptowanym, oraz nierówna walka z samotnością i anonimowością z którymi muszą się dziś mierzyć zwłaszcza mieszkańcy wielkich miast. Laura doświadczając czegoś ulokowanego pomiędzy miłością, a przyjaźnią do swojej potencjalnej ofiary, czegoś dotąd dla niej zupełnie obcego, doznaje wewnętrznego rozdarcia pomiędzy dwoma wszechświatami, między dwiema naturami - jej sztuczną powierzchownością i prawdziwym wnętrzem. Chcąc zachować jedno i drugie zostaje brutalnie sprowadzona do punktu bez wyjścia, do tragicznej śmierci w poczuciu moralnego niezrozumienia, smutku i zawodu, w dodatku zostając upokorzona przez swoją potencjalną ofiarę, przez własne pożywienie. Polujący staje się więc zupełnie bezradną zwierzyną, łańcuch pokarmowy zostaje gwałtownie zerwany, wygrywa nicość, wyobcowanie i nihilizm.
Opowieść ta stanowi prawdziwą ucztę dla oka oraz wszystkich zmysłów odpowiedzialnych za proces kinematograficznego trawienia. Wspaniałe kadry oraz szkocka, surowa i zimna sceneria budują niezwykły klimat całości. Glazer korzysta z całej masy dostępnych w świecie filmu form ekspresji. Pod skórą jest więc wypadkową odczucia lęku i permanentnego niepokoju charakterystycznego dla kina Davida Lyncha, brudu, śmiałości i perwersji typowych dla Larsa von Triera, symetrii i kadrów Stanleya Kubricka, oraz szczypty zjawiskowego surrealizmu zaczerpniętego od samego mistrza Jodorowsky'ego, stanowiącego dopełnienie tej świetnej całości. Ten film jest prawdziwym dziełem sztuki, z pewnością nieidealnym, może nawet wcale nie pięknym, symbolizującym swym dziwnie uformowanym kształtem raczej niezrozumienie i chaos. Dlatego też stoi on na z gruntu przegranej pozycji. Z pewnością nie osiągnie swojego celu jakim jest, a raczej powinno być skuteczne wybudzenie z letargu widza zatopionego w zastygłych meandrach ludzkiej wrażliwości na otaczające go piękno, syf i ból.
To także pewnego rodzaju moja osobista pretensja, która niestety finalnie nie uzyskała pełni satysfakcji. Brakuje mi większego wgłębienia się w poruszone wątki, więcej filozoficznych rozważań na temat człowieczej, wyobcowanej i mrocznej egzystencji, która została tu jedynie draśnięta, a przecież potencjał był wręcz gigantyczny. Dlatego treść chyba jednak trochę nie dorasta do fantastycznej strony audiowizualnej opowieści, którą jestem szczerze zachwycony. W obrazie jest mnóstwo gry dwuznaczności z poetyckim, zmysłowym wręcz symbolizmem, acz wcześniej długo przechowywanym w zamrażarce. Pod skórą przypomina mi więc genialny teledysk nakręcony do tylko przyzwoitego numeru kultowej grupy, acz promujący całkiem udany album. Warto kupić płytę i znaleźć klimatyczne zacisze w celu audiofilskiej konsumpcji, jednak jeśli chodzi o treść - trzeba ją niestety dopisać sobie samemu.
4/6
IMDb: 6,8
Filmweb: 5,4
:) 2/6 ? (poważnie)
OdpowiedzUsuńarti
btw. zerknij
STARRING UP
Tak, wiem. Mam "Starred Up" w kolejce do obejrzenia ;)
OdpowiedzUsuń