wtorek, 13 maja 2014

Cześć i chwała bohaterom

Powstanie Warszawskie
reż. Muzeum Powstania Warszawskiego, POL, 2014
76 min. Next Film
Premiera: 9.05.2014
Dramat, Wojenny, Dokument



Męczy mnie dzisiejszy świat. Zwłaszcza ten doświadczany na trzeźwo, bo w asyście elementu baśniowego leżakującego sobie w mym organizmie idzie jeszcze jakoś wytrzymać. Niemal każdego dnia jestem brutalnie atakowany absurdem, kurestwem, upadkiem obyczajów i niedorzecznością spłodzoną w otaczającej mnie rzeczywistości równoległej. Utkane z zupełnie innej gliny zasady i wartości moralne ustami celebrytów i polityków mówią mi co jest dla mnie najlepsze, jak mam żyć, w co wierzyć i na kogo głosować. Po Europie zaś fruwa odziana w sukienkę i brodę miłościwie nam panująca poprawność polityczna, oraz moda na tolerancję i akceptację wszystkiego innego ode mnie samego, co mam już od urodzenia zakodowane w DNA, na amen. Jednocześnie ta sama otwartość i tolerancja plują na moje jestestwo według jedynej słusznej, dominującej we wszechświecie i jego najbliższych okolicach linii. Duszę się, serio, coraz częściej brakuje mi powietrza.

W naszej polityce ciągle te same ryje, od 25 lat. Prześcigają się w kolejnych kłamstwach i obietnicach, żeby tylko utrzymać się przy korycie i żeby utrwalać złodziejski system jaki sami niegdyś przy okrągłym meblu wspólnie uradzili. Zasady, wartości, etyka w które chciałbym wierzyć i mimo wszystko ciągle się ich doszukuję przy byle okazji, każdego dnia są na moich oczach boleśnie gwałcone, obrzygane i maltretowane. Wszystko to dzieje się w świetle fleszy i wycelowanych w nie obiektywów. Relacja live z powietrza, a na żółtym pasku trwa pieprzony wyścig medialnych szczurów, kto pierwszy obrzyga – ten zgarnia całą pulę. Wiara w uczciwość, sprawiedliwość i rdzenną moralność człowieka żyją we mnie już chyba tylko resztką sił, wspomagane dziecięcą naiwnością i nadzieją na nadejście lepszego jutra, które i tak nigdy nie nastąpi, wiem o tym doskonale. Ale ja ciągle wierzę i chcę wierzyć, gdyż jestem jednostką ułomną, z natury przegraną. Poza wiarą nic mi już innego nie zostało.

Czasem chciałbym być tym już przysłowiowym lemingiem, który z zasady nie interesuje się niczym szczególnym, wykłada swoje klejnoty na bieżącą politykę i tematy społeczno-obyczajowe. Z reguły posługuje się śladowymi ilościami świadomości, oraz wiedzy, a historia kojarzy mu się jedynie ze szkolną traumą. Gdybym był lemingiem, prowadziłbym prawdziwie sielskie życie. Zawsze ufał POlitykom, bo przecież dobrze o nich mówią w telewizji i ładnie im z oczu patrzy, więc to niemożliwe jest przecież, że mogą nas w czymś oszukiwać i mówić nieprawdę. Łykałbym bez zastanowienia wszystko to, co tylko palną z sejmowej mównicy. Zawsze głosowałnym zgodnie z linią partii promowanej w mainstreamie opcji politycznej, płacił wysokie podatki i cieszył jak szczeniak, kiedy otrzymałbym w banku wysoko oprocentowany kredyt na 30 lat. A kiedy dostałbym się w końcu do lekarza-specjalisty po odstaniu w rocznej kolejce, padłbym na kolana swojej państwowości i ucałował ją w stópki. Tyle wygrać! Zupełnie jak w Korei, tej północnej, gdzie ludzie nie wyposażeni w świadomość istnienia gdzieś poza granicami ich kraju innego, lepszego świata, nie mają także pojęcia o tym, że ich celem życiowym może być dążenie do poczucia na swych zmęczonych twarzach powiewu wolności, choćby tak ułomnej jak u nas, występującej w demokracji. Jest dobrze jak jest, bo tak mi mówią w telewizji i piszą w gazetach, tak też twierdzi mój wódz, pan i władca, więc po co zmieniać coś, co dobrze funkcjonuje? Tak, lemingi zdecydowanie są chodzącą definicją szczęśliwych ludzi. Coraz częściej im tego zazdroszczę, Koreańczykom z północy także. Po prostu nie mają pojęcia. Ja też chciałbym czasem nie mieć.


Wydawać by się więc mogło, że żyję w trudnych czasach, bez większych perspektyw na przyszłość, pogrążonych w ciemnościach, w których wszystko wkoło wykracza poza akceptowalne przeze mnie prawackie normy, ale w takim razie jak nazwać okres w którym żyli warszawscy powstańcy? Tragizm II WŚ, późniejsza wieloletnia sowiecka okupacja, czy można tamten realizm porównać do tego dzisiejszego? Jakże bardzo bledną przy nim nasze problemy dnia codziennego, a wręcz wydają się być śmieszne i mało poważne. Na film Powstanie Warszawskie, wyprodukowany przez Muzeum Powstania Warszawskiego według pomysłu Jacka Komasy czekałem z wielką niecierpliwością i nadzieją, także z gęsią skórką jaka towarzyszyła mi za każdym razem, gdy tylko przed oczami pojawiał się jego zwiastun.

Nie będę ukrywał, nigdy tego nie robiłem, są to moi bohaterzy. Powstańcy. Wybitne pokolenie, na którym ciągle staram się wzorować i u którego doszukuję się cnót wszelakich. Od A do Z. Jako urodzony Warszawiak wychowałem się na ich wielkości, niesplamionym krwią honorze i ofiarności i to pomimo tego, że raczej nie uczyli mnie tego w szkołach. Trochę wyniosłem z rodzinnego domu, gdzie zawsze dumnie wisiała na ścianach Kotwica Walcząca, trochę z bliskiego mi otoczenia przyjaciół, acz przyznaję, wpierw musiałem do tego po prostu dorosnąć. Sama historia mego niezwyciężonego miasta Feniksa napawa mnie dumą i cieszę się, że właśnie w jego granicach dane mi było przyjść na świat. Dlatego więc, gdy tylko przekroczyłem wczoraj linię kina, kiedy zatopiłem się w jego mroku i wreszcie zostałem uderzony pierwszymi pokolorowanymi oraz cyfrowo odrestaurowanymi kadrami, poczułem się tak, jakbym nagle znalazł się w świecie idealnym, przeze mnie wytęsknionym i ciągle podziwianym. W mojej Warszawie, tak pięknej, mimo, że zrujnowanej i zniszczonej, naznaczonej bólem i cierpieniem, ale jednak własnej, ukochanej, jedynej. Poczułem się wreszcie jak w domu, wśród swoich.

Cudowne uczucie. Nie wiem, czy ktokolwiek wychowany w innej bajce niż moja, będzie mógł podczas oglądania tego pierwszego na świecie filmu non-fiction poczuć choć w mikroskopijnej części to samo co ja. Chciałbym, aby to było możliwe, bo wtedy jego finalny odbiór byłby kompletny, o wiele pełniejszy, ale to już nawet nie o to chodzi. Niech każdy odbierze go po swojemu, naprawdę, nic mi do tego. Ja póki co cieszę się głównie z tego, że ten ambitny projekt w ogóle powstał, że bogate archiwum z okresu PW zostało zachowane, odrestaurowane i zmontowane w jedną, wspaniałą fabularyzowaną całość, która będzie cennym świadectwem wielkości i dążenia do niepodległości oraz wolności za wszelką cenę dla kolejnych pokoleń. Zdecydowanie warto czerpać z nich przykład, całymi garściami, zwłaszcza dziś, w dobie upowszechnionego zeszmacenia się i opluwania fundamentalnych świętości.

Cieszę się także dlatego, gdyż dzisiejsi wrogowie idei Powstania Warszawskiego, z reguły niedoinformowani i niedoczytani, dostali jak na tacy podane wzniosłe motywy jakimi kierowali się żołnierze AK, zwykli cywile i mieszkańcy zniewolonej stolicy. Dziś, wszyscy krytycy zasiadający w wygodnych fotelach, wyposażeni w wiedzę, którą nie dysponowało ani ówcześnie dowództwo, ani nikt inny, łatwo ferują wyroki i ślepo rzucają przed siebie oskarżeniami, według mnie zupełnie niesłusznie. Na szczęście film Powstanie Warszawskie skupia się na nieco innych aspektach. Omija szerokim łukiem tą od lat prowadzoną dyskusję i dotyka bardziej przyziemnych zagadnień, o wiele piękniejszych i tak jakby... ważniejszych. Pokazuje przede wszystkim człowieka, mieszkańca stolicy, żołnierza i jego dumę, odwagę oraz waleczność. Bez żadnej ściemy. W dodatku w niezwykle realistycznym w odbiorze kolorze.


Dzięki autorom powstańczej kroniki filmowej, których zadaniem było filmowanie przebiegu powstania, oczami ich obiektywów widzimy życie codzienne mieszkańców stolicy utkane z trudnych kart naszej historii. Zniewolone miasto zmęczone już wieloletnią hitlerowską okupacją postanowiło w końcu podnieść się z kolan i powalczyć o własną godność i honor. Wielu dzisiejszych przeciwników idei Powstania Warszawskiego powtarza jak mantrę, że miasto zostało siłą zmuszone do walki oraz przez szalonych dowódców za uszy zaciągnięte ku wrotom czekającej na nich śmierci. Pomijam fakt, że sam mógłbym tak zginąć, to jednak mamy do czynienia z niespodzianką (nie dla mnie, żeby nie było). Z wielkiego ekranu zewsząd biją uśmiechnięte twarze, pracowitość, poświęcenie dla idei, dla celów wyższych jakim jest interes państwa w potrzebie, także duma oraz chęć podjęcia walki mimo druzgoczącej militarnej przewagi wroga. Owszem, zarejestrowany przez kronikarzy PW materiał jest tylko małym wycinkiem z tamtych 63 dni walki na terenie całego miasta. Kamery rzadko zapędzają się na pierwszy front, częściej towarzyszą ludności cywilnej, przegrupowaniom batalionów i obserwują życie mieszkańców na barykadach. Wtedy nie można było sobie przyczepić kamery do kasku tak jak dziś GoPro i w jakości HD relacjonować wydarzenia. Ale według mnie kamery filmują coś znacznie cenniejszego z punktu widzenia współczesnego człowieka, coś niezwykle ważnego i pięknego zarazem - pokazują morale i kondycję psychiczną bohaterów tamtych dni.

"Aktorzy" powstańczej kroniki wydają się znacznie bardziej szczęśliwi i o wiele bardziej uśmiechnięci niż wszyscy wkoło w moim codziennym, porannym fabrycznym autobusie. Niebywałe. Zawsze mnie to uderzało najmocniej. Piąty rok wojny, tysiące ofiar leżących na ulicach, rozbite, wymordowane rodziny, permanentny brak pożywienia, wody i prądu, miasto zniszczone niemal doszczętnie, do tego ta towarzysząca im okropna niepewność jutra, poczucie zdradzenia i porzucenia, a jednak w tych ludziach tliła się niezwykła wiara i odwaga. Z podniesioną głową i z granatem w ręku szli na wroga, na pewną śmierć. Kto dziś by tak potrafił? Kto miałby odwagę? Niezwykłe pokolenie. Jedne na milion. Nikomu nie pozwolę go opluwać.

Ciężko było z tych zachowanych materiałów ułożyć coś sensownego, zwłaszcza w taki sposób, aby przyciągnąć widzów do kin. Producenci postanowili zaryzykować i ubrali całość w fabułę, która niczym klamra splata ze sobą w jedną logiczną całość setki różnych obrazów. Ok, nic wielkiego, ot, powołano do życia dwóch młodych braci, operatorów kamery. Dodano ich dialogi w tle, może czasem trochę i sztuczne, nienaturalne oraz krzywdzące obraz, ale to było absolutnie konieczne. Jedyny sposób, aby skutecznie przekazać dalej pałeczkę w sztafecie pokoleń. Co prawda potrzebowałem chwili czasu, by do tego typu ekspresji się przyzwyczaić, męczył też trochę dubbing, doklejone głosy, które w kinie rażą mnie od zawsze, ale i to również było nieuniknione. Trzeba to wszystko zaakceptować i mimo wszystko docenić trud jaki włożono w odwzorowanie wszystkich naturalnych słów, które w rzeczywistości padały wdzięcząc się przy okazji przed obiektywem. Z pewnością nie było to łatwe zadanie. Powinniśmy być więc dumni, nie tylko z bohaterów tamtych dni, ale też i z dzisiejszych producentów, ludzi, którzy stworzyli unikalny obraz w skali światowej. Jak widać, da się.

Obiła mi się wczoraj o uszy wypowiedź jakiegoś polityka, reprezentanta lewej flanki obyczajowej, dominującej na kontynencie, że z tą naszą zaściankowością, ciągłym taplaniem się w kartach z przeszłości i wystającym z butów Podkarpaciem znajdujemy się 70 lat za Europą, przez co jesteśmy jej naturalnymi hamulcowymi. Co ciekawe nie hamują jej nasze wysokie podatki, niskie dochody, bezrobocie, fatalna służba zdrowia, ani też niezwykle rozbudowana administracja publiczna, wszędobylska korupcja na szczytach władzy, afera za aferą i kolesiostwo. Nie, największym problemem z punktu widzenia pana Europosła oraz środowisk plujących na krzyż i polską historię jest nasza chęć czczenia pamięci bohaterów, narodowa duma i tożsamość jakiej się nie wstydzimy, z pewnością także cycki praczki od Cleo i odruchy wymiotne na widok brody Wursta. To są dziś największe realne problemy władzy oraz współczesnej Europy niechybnie dążącej do samounicestwienia. Zupełnie do niej nie pasuję i w pełni zgadzam się z Panem EuroOsłem, tak, mentalnie znajduję się 70 lat za Europą, czynię to zupełnie świadomie i jestem z tego dumny. A tak na marginesie, to my zawsze byliśmy jej częścią, nigdy na odwrót.

Film się skończył, światła zapaliły, otarłem podrażnione szronem me ślipia, z wielkim żalem i trudem wyszedłem z kina. Znów zacząłem dostrzegać zewsząd atakujące mnie brodate kobiety, a z wiszących bannerów spoglądały na mnie złowrogie podobizny Palikota i jego bandy. Poczułem się obcy w moim mieście. Jutro jak co dzień wstanę rano do pracy w której zmarnuję większość czasu ze swojego życia jakie, odnoszę wrażenie, byłoby pełniejsze, gdybym dla odmiany z karabinem w ręku i z hasłem "bij Niemca" promieniującym na twarzy biegł wzdłuż zniszczonych ulic tamtej Warszawy. Minęło 30 minut od końcowych napisów i już zacząłem tęsknić...

Nie wystawiam oceny. Nie potrafię. Tekst ten jest moim prywatnym hołdem, jednym z wielu, złożonym tamtej epoce i tamtym ludziom. Cześć i chwała bohaterom. Na wieki wieków. Amen.


3 komentarze:

  1. Ja z kolei nie potrafię skomentować. Moim hołdem dla bohaterskich Powstańców będzie pokazanie tego filmu moim dzieciom - by wiedziały, jak było i wiedziały, kim są. Pozdrawiam, Dz. Dz. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ...właściwie nic dodać nic ująć...zgadzam się w 100% , a czytając Twój komentarz czułem się jakbyś odczytał wcześniej moje własne myśli ...

    OdpowiedzUsuń