sobota, 7 grudnia 2013

O kapitanie, mój kapitanie

Kapitan Phillips
reż. Paul Greengrass, USA, 2013
134 min. United International Pictures
Polska premiera: 8.11.2013
Biograficzny, Thriller, Akcja, Dramat




"Film roku!", "10/10", "Niesamowity!", 'Wspaniały!", "Oscar dla Hanksa!", "Wow!" Aż łeb może rozboleć od tych epitetów. Zazwyczaj spływają one po mnie niczym sierpniowy pot po plecach. Za długo śledzę już tą branżę, by łapać się na każde pierdnięcie, ochy i achy. To tylko element kampanii reklamowej, który stosuje się w filmach, począwszy od gniotów nad gniotami, po kino festiwalowe i ambitne, przez wszystkich - dziennikarzy, producentów, dystrybutorów. Każdy kto zwraca uwagę na postery i okładki wie o co kaman. Nieco inaczej jest, gdy takie stęknięcia wprowadzają w obieg zwykli widzowie. Ci zazwyczaj nie chodzą na żadne kompromisy (wiem, bo sam do nich należę) i jeśli wydają niemałe pieniądze na bilety, to uważają (jak najbardziej słusznie), iż mają prawo nazywać gówno gównem, a także wynosić na ołtarze rzeczy dla nich ważne i zacne. Lecz także w tym przypadku podchodzę do tego typu ocen i opinii z kołkiem osinowym w rękach. Są gusta i guściki, wiadomo, ale z doświadczenia wiem, że im większy szum o filmie, tym większe prawdopodobieństwo wdepnięcia w wielką śmierdzącą kupę, w myśl zasady - duża kupa, dużo much do niej gnających.

Żeby nie było. Rozwieję wątpliwości już na samym starcie. Kapitan Phillips żadną kupą nie jest. Nawet specjalnie nie śmierdzi. Ot, solidne kino oparte na faktach, sprawnie zmontowane i zagrane, zwłaszcza z dużym zaangażowaniem oraz kunsztem aktorskim przez odtwórcę głównej roli, ale przecież to wszystko było już oczywiste jeszcze na długo przed seansem. Wprost nie dało się tego spieprzyć. Scenariusz napisany przez samo życie jest iście oscarowy i generalnie odnoszę wrażenie, że nawet gdyby na reżyserskim krześle zasiadł Andrzej Wajda, to także mielibyśmy do czynienia z produkcją po prostu poprawną. A niech będzie, że także i dobrą. Rzecz jasna nie chcę umniejszać zasług Paula Greengrassa, wykonał kawał dobrej roboty, co mnie osobiście bardzo cieszy, bo po kapitalnej Krwawej Niedzieli świat, w tym ja, o nim zapomniał, a szkoda, to jednak wpadł mu w ręce istny samograj.

Historii Kapitana Richarda Phillipsa prawdę mówiąc w ogóle wcześniej nie znałem i specjalnie się w nią nie zagłębiałem, acz pewnie coś mi się obiło o uszy kilka lat temu, gdy w telewizorni padła gdzieś wzmianka o porwaniu, ale już po obejrzeniu trailera doskonale wiedziałem o czym ona jest i jak się zakończy. Wystarczy połączyć ze sobą fakty: Statek, Somalia, piraci, Amerykanie, bohater. Reszta to tylko niuanse i zwykła ciekawość. Jak się dostali na statek? Czy ktoś zginął? Jak uratowała się załoga? Jak zachował się sam kapitan, skoro postanowiono o nim nakręcić film? No i w końcu jak wyglądała akcja odbicia zakładnika przez bohaterską flotę Amerykańskiej Marynarki Wojennej, bo przecież musieli go odbić, inaczej nie adoptowaliby tej opowieści do filmu. I właściwie tylko to mnie interesowało podczas seansu.

A że Hanks był świetny? No proste, że był, przecież nie od wczoraj jest kapitalnym aktorem. Ale co do niego. To jest nawet dość zabawne, ale już w pierwszych minutach filmu nawiedziło mnie pewne kinematograficzne skojarzenie, które już do końca nie chciało mnie opuścić. Mianowicie, widziałem w Kapitanie Phillipsie masę podobieństw do Cast Away, również z udziałem Hanksa. Oba filmy zaczynają się dość podobnie. Od nagłego wezwania z pracy i opuszczenia kochającej żony. Buziaki, spokojnie, wszystko będzie dobrze, jak zawsze, wrócę za tydzień, kiss kiss. W Cast Away Hanks robił za ważnego logistyka w firmie kurierskiej, tu też dowodzi zasobem ludzkim i "przesyłkami", tyle, że na statku. W obu przypadkach coś idzie nie tak i nagle dwóch Hanksów staje przed wielkim niebezpieczeństwem z którym muszą się zmierzyć właściwie w pojedynkę. Chichot Hollywood. Pierwszy Hanks trafił do wielkiej wody i na bezludną wyspę, gdzie cały czas marzył właśnie o takim frachtowcu jakim drugi Hanks dowodzi. Wtedy wielki kontenerowiec jednemu uratował życie i wciągnął pół żywego na pokład, drugiego wyciągnięto z niego siłą, by ponownie wsadzić na szalupę ratunkową gdzie miał walczyć o przetrwanie. Tego typu gierek i analogii jest tu więcej. Dla mnie są to dwie niemalże identyczne produkcje. Podobnie utkane i oparte na tych samych emocjach. Obie solidne, świetnie zrobione i zagrane, z chwytającym za serducho happy endem, no ale właśnie, to wszystko już było. Typowy szablon od którego odrysowuje się kilkaset filmów rocznie.


Lećmy dalej. Biografia biografią, fakty faktami, ale Ameryka po raz kolejny za pomocą taśmy filmowej wypuszcza w świat sygnał o swojej niekwestionowanej zajebistości. Wspaniała, nowoczesna i świetnie wyposażona flota Marynarki Wojennej, szybko przemieszczające się jednostki specjalne, kamery, podsłuchy, snajperzy, hiper ja pier wodotryski. "Nie fikajcie z nami, bo i tak was załatwimy, w każdym zakątku jebaniutkiego świata". Somalijscy piraci oglądając ten film na nomen omen pirackich kopiach z pewnością będą kiwać z uznaniem głowami, a Al-Kaida będzie kopać kolejne schrony w obsranych gaciach. Szeryf świata na swym posterunku, znów rozprawił się z oprychami trzeciego sortu nieposłusznego mu społeczeństwa. Między wierszami jest tu zawartych jeszcze więcej geopolitycznych przekazów, które w roli komentarza do zaistniałej sytuacji wysyłają multum globalnych informacji na temat aktualnej kondycji całego świata oraz jego układu sił. Oczywiście, żadna to nowość, jest to nawet przeze mnie jak najbardziej zrozumiałe i akceptowalne. Mają do tego prawo, w końcu to ich produkcja, aktorzy, statki, historia i kapitan. Demonstracja siły oraz operacyjne możliwości Stanów Zjednoczonych jednak za każdym razem wgniatają mnie w fotel, ale też niestety, trochę przerażają.

Nie mniej mały i kolejny plusik dla Greenngrassa wędruje ode mnie za to, że pomimo, iż narracja autentycznych wydarzeń jasno określa kto tutaj jest tym złym, a kto dobrym, kto złodziejem, a kto policjantem, to, co prawda w niewielkim stopniu, ale jednak, postarał się on wyłuskać z somalijskich piratów odrobinę człowieczeństwa i naszego ludzkiego dla nich współczucia. "Jesteśmy tylko biednymi rybakami", "Nie mamy wyboru, musimy z czegoś żyć", "Wszystko będzie dobrze Irish, nic ci nie będzie, chcemy tylko pieniędzy od bogatego wujka z Ameryki". Dobre i to. Nie mniej cywilizacja zachodnia po raz kolejny skarciła trzeci świat, mimo, że najczęściej sama go niemiłosiernie grabi. Al-Kaida, somalijscy piraci, niegdyś sowieci, Wietnam, Irak, Afganistan, cały czas amerykańska propaganda trzyma rękę na pulsie, a film, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym sposobem na dotarcie ze swoją myślą i przekazem do szarych mas na całym świecie. No więc docierają i powiem szczerze, cholernie im tej umiejętności zazdroszczę.

Liczyłem też trochę na więcej satysfakcji z obcowania z oceanicznym pejzażem, z prutymi falami przez MV Maersk Alabama. Sam jestem z zamiłowania żeglarzem, więc uwielbiam nautyczne klimaty w filmach, których i tak jest jak na lekarstwo, ale tu jakoś tak wszystko było mi obce i zupełnie niesatysfakcjonujące. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że trudno jest wymagać aby wielki i niewzruszony na falach oceanu frachtowiec dawał mi tyleż samo satysfakcji, co tańczący na wodzie okręt żaglowy, czy też jacht, na których punkcie mam, delikatnie rzecz ujmując, pierdolca. Jednak trochę inna liga, tak więc i wrażenia odpowiednio mniejsze. Fani wszech odmian marynistyki będą musieli obejść się więc trochę smaczkiem. Główne emocje skumulowane są tu na zupełnie innych płaszczyznach i dotykają zupełnie innych bodźców.

Reasumując. Kapitan Phillips zdecydowanie nie jest filmem, który by wnosił do mego umysłu jakąś wartość dodatnią i został w nim na dłużej. Jest z nim trochę jak z ciekawymi dokumentami na Discovery, Planete i BBC. Obejrzałem go z wielką przyjemnością, dowiedziałem się o kilku autentycznych faktach historycznych z politycznymi naleciałościami w tle, ale zaraz po napisach końcowych przełączyłem na sport. Jest to solidna i bardzo dobra produkcja, zarówno w warstwie technicznej jak i stricte konstrukcyjnej. Film trwa przeszło dwie godziny, ale zleciały mi one niezwykle szybko i bezinwazyjnie, w dodatku z elementami odczucia szczerej satysfakcji. Opowieść ta więc spełnia podstawowe kryteria kina rozrywkowego. Jest zarówno sprawnie poprowadzonym thrillerem i filmem akcji w jednym, oraz trzyma w napięciu do samego końca i przez większość swojego trwania. Nie mam absolutnie żadnego argumentu, którym mógłbym się w tejże chwili posłużyć w celu wytknięcia mu jakiejś jego znaczącej bolączki, ale do diaska, to nie jest film roku! Ani nawet tego miesiąca. Obejrzeć, trochę się wzruszyć i szybko zapomnieć, zdecydowanie tak. Z Kapitanem Phillipsem skojarzył mi się też wiersz Walta Whitmana, który jak ulał pasuje jako puenta i zarazem trafne podsumowanie:

"O kapitanie, mój kapitanie. Nasza pełna lęku podróż dobiegła końca. Okręt pokonał każdą nawałnicę, nagroda, na którą polowaliśmy, zdobyta, Port już niedaleko, słyszę dzwony, ludzie wiwatują, a oczy wiodą na kil, statek groźny i śmiały. O serce! O serce! Serce! O skrwawione kroplami czerwieni! Tam gdzie na pokładzie Mój Kapitan leży... Zimny i martwy".

Zimny i martwy.

4/6

IMDb: 8,1
Filmweb: 8,2

9 komentarzy:

  1. No ja tu śniadanie jem a Ty mi o kupach?:]

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobra.. Zjadłam i wróciłam do lektury;)
    Trzy myśli mi śmignęły..
    1. Jednak obejrzę bo jakoś tak podchodziłam jak pies do jeża:)
    2. Ty jesteś żeglarzem, ja kiedyś napisałam że chciałam być Panią Kapitan, więc może się dogadamy?:))
    AAA to pewnie podprogowo ten tytuł od razu mnie przyciągnął:)
    (Nawet śniadanie chciałam 'z Tobą' zjeść:))
    3. Ech ta wybulona kasa na bilety
    (no bo Ty przecież jak zawsze chadzasz do kina a nie tam jakieś piraty sraty etc:))
    a po seansie... przełączyłeś na sport:)))))
    Pozdrawiam :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu usunąłeś swój komentarz?:)

    OdpowiedzUsuń
  5. a bo z telefonu nadaje i mam klopoty z lacznoscia ;) Mysle ze sie dogadamy tylko daj no jakis namiar ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. I mój komentarz też skasowałeś?!:)
    Czy się nie ukazał w ogóle?
    Ale poważnie teraz pytam..
    Bo ja też mam problemy z komentarzami ale to wina chyba przeglądarki.

    OdpowiedzUsuń
  7. O losie.. Z dziesięć razy wchodziłam na stronę i wychodziłam a komentarza za cholerę nie mogłam zamieścić-wyczerpałam limit chyba;)
    Nie wiem czy powtórzyć ten wcześniejszy wpis czy go czytałeś i skasowałeś... No ale skoro zniknął to może niech tak zostanie:)
    Ale morze pozdrów;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nic nie kasowałem, nigdy niczego tu nie kasuję, najwyżej własne wpisy i recki jeśli okaże się rano, że za bardzo popłynąłem z tematem ;) Z natury jednak jestem antycenzuralny. Nie wiem co pisałaś, że się nie ukazało, ale już żałuję, że tego nie widziałem. Możesz śmiało powtórzyć, do jedenastu razy sztuka ;)
    Morze zaliczone i pozdrowione. Zimno.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobra, wait. Znalazłem twój koment w spamie. Nie mam pojęcia jak on się tam znalazł, ale to jest technologia Google, więc tu wszystko dzieje się samo i często poza mną, więc wiesz, rozumiesz... Nie musisz więc walczyć z klawirką po raz nasty, wszystko przeczytałem i jestem już na bieżąco ;)
    Ps. Sieknij no czasem na końcu z raz jakimś inicjałem, czy cuś, bo mam zagwostkę z kim ja tu bajerę w komentarzach uskuteczniam ;)

    OdpowiedzUsuń