niedziela, 26 listopada 2017

Święta.pl

Cicha noc
reż. Piotr Domalewski, POL, 2017
97 min. Forum Film Poland
Polska premiera: 24.11.2017
Dramat



Święta święta i po… no, prawie. Acz łatwo jest się dziś dać zrobić w renifera, znaczy jelenia. Nagle dzień po Zaduszkach wszystkie Mikołaje niczym jakieś zombie wyłażą z szafy i straszą nas swoim złowrogim ho ho ho. Wraz z nimi molestują nas Keviny na Polsatach i Keviny S. na TVNach. Jeszcze się grudzień nie zaczął, a już Last Christmas w głośnikach zagraca nam nasze strefy komfortu. Natomiast w kinach na dobre zagnieździły się już świąteczne Listy do M osiem, czy tam dwanaście, a w dyskontach żeby kupić butelkę whisky trzeba wpierw przebrnąć przez kilometry kwadratowe dekoracji świątecznych i gangi czekoladowych Mikołajów. Odkąd szeroko pojęta popkultura i mass media podały sobie rękę na znak zysku, odtąd okres przedświąteczny niczym wskazówki zegara cofanego w zimę o godzinę dostał pierdolca i permanentnie obrzydził mi czas oczekiwania na święta.

Obrzydzić jak obrzydzić, ale znieczulić na pewno. Nie wiem, może to oznaka starości i znudzenia po prostu. Te ciągłe zabieganie, a to za pieniądzem, a to za snem, a to za sensem istnienia w ogóle. Ciągle gdzieś biegnę i zdaję się już nie zauważać różnicy pomiędzy lipcowym skwarem a jesienną zamułą. Co chwila tylko widno i ciemno, ciepło i zimno, wstaję, robię niesamowite rzeczy i idę spać. Dzień świstaka wiecznie nieskończony. Wczoraj dekolty na ulicach, dziś błoto pośniegowe, jutro chryzantemy złociste, i tak kurwa do zajebania - jak to mawiał klasyk Koterski, młody. Ale najbardziej w tym wszystkim smuci mnie to, że już się do tego przyzwyczaiłem. Wszyscy się przyzwyczailiśmy. Czekoladowy Mikołaj na początku listopada? Spoko. Normalne. No bo co my możemy, biedne żuczki, trzeba toczyć tą kulkę gówna dalej i nie zadawać głupich pytań. Jeśli więc ciężarówka Coca-Coli ma jeździć i czarować dzieci już w listopadzie, to chuj nam do tego. Tak właśnie wymarły dinozaury, upadły Mezopotamia, Majowie, Cesarstwo bizantyńskie i Samoobrona. Bo też mieli to w dupie.

Ale wróćmy do magii świąt. Jesteśmy właśnie na szerokiej autostradzie prowadzącej do wigilijnej wieczerzy. Mkniemy lewym pasem i wyprzedzamy TIRy z prezentami z OLXa i chińskimi produktami ósmej potrzeby. Po drodze musimy jeszcze tylko zahaczyć o Biedrę, Nie dla idiotów, Codziennie niskie ceny, Empik i hot dogi na Orlenie (ależ ja dziś na prawo i lewo lokuję produkty i to za frajer, jak frajer). Dzieciaki na tylnej kanapie wrzeszczą i domagają się nowego Xboxa i siku na najbliższej stacji drogi krzyżowej, a nasza wybranka serca po prawicy przegląda właśnie w telefonie świąteczną ofertę Pandory, tak subtelnie, żebyśmy za tym kółkiem też ją widzieli. Mkniemy tak więc tym Passatem w gazie i zastanawiamy się co poszło nie tak?


Też pozwoliłem sobie zadać to pytanie siedząc tak cztery wieczory temu w warszawskim kinie Wisła, gdzieś w ostatnim rzędzie między trzema gadatliwymi kobiałkami a parką zakochańców. Ściskałem w ręku małą puszeczkę Jacka z colą i pytałem sam siebie, o co tu kurwa chodzi? Wszystko z powodu pokazu specjalnego Cichej nocy Piotra Domalewskiego. Oczekiwania miałem duże, bo i zwiastun zacny, a i uznanie krytyki zauważalne, ale puszeczkę miałem tylko jedną, do tego typ o wymiarach Magdy Gessler - tylko wzwyż a nie wszerz - zasłaniał mi ¼ ekranu, czym zaburzał mi moją kinematograficzną strefę komfortu. I tu niestety wychodzą na światło półmroczne moje dobre geny jakie chcąc nie chcąc odziedziczyłem po mojej rodzicielce. Normalny człowiek by wstał, klepnął zasłaniacza w czerep i powiedział - „ej, ty, chuju, obniż się trochę, co?”. A tak tylko lekko okopałem jego siedzisko swoim klasycznym Reebokiem, niby, że przez przypadek. Reakcji małopoluda żadnej. Wywiesiłem więc białą flagę, jak jakaś Francja, a do kompletu brakowało mi już tylko kolorowych kredek, żeby graficznie wyrazić swój sprzeciw.

W ogóle dziwny był to seans. Głównego prowadzącego (bo to był taki seans z poprzedzającym go komentarzem jakiegoś znanego pismaka, którego rzecz jasna nie znałem) nie było, bo zachorował biedaczek. Zastąpił go więc typ jakby siłą zgarnięty z ławki rezerwowych. Chyba nie był dostatecznie rozgrzany (a może nagrzany?), gdyż ni w ząb go nie zrozumiałem. Ale to akurat dobrze, bo ja nie lubię jak głupio gadają, poza tym przepraszam bardzo, ale ja przyszedłem na film, a nie na prelekcję. Nigdy tego nie zrozumiem. Po co tyle gadać o filmie przed filmem, którego nikt jeszcze nie widział? To jak zabieranie głosu w dyskusji na temat tajników seksu samemu nigdy jeszcze nie mocząc pidnola. Zresztą późno już było, a to środek tygodnia, człowiek musi się jeszcze zdążyć przespać, żeby znów móc rano tyrać na PKB ten kraju. Potem tradycyjnie puścili reklamy, a po reklamach film na który kupiłem bilet, ale do którego zapomnieli dołożyć ścieżkę dźwiękową.

Tak było. Po jakichś dziesięciu minutach zorientowałem się, że jednak głos jest, tylko go słabo słychać. Ot, typowa i nigdy nie kończąca się przypadłość polskiego filmu. Dźwięk nagrywany sokowirówką i dialogi, które rozumieją tylko ci którzy je pisali. Od dawna powtarzam, że do polskich filmów też powinni dawać napisy - tak dla ludzkiej przyzwoitości. Wytężyłem więc swój i tak już mocno sponiewierany życiem słuch, a także wyostrzyłem wciąż jeszcze sokoli wzrok, co by spróbować czytać z ruchu warg naszych bohaterów. Efekt był mniej więcej taki, że jak ktoś niżej na sali parsknął śmiechem, to ja nie wiedziałem z czego on tak głupio rechocze, więc udawałem, chyba przed samym sobą, że mnie też to rozśmieszyło. Bez sensu, wiem, ale ja przy ludziach zwyczajnie głupieję.


Tak więc już na wstępie napiszę, że w filmie dialogi słyszałem tak jak dzieła Lenina - Wybrane. Mam szczerą nadzieję, że były to te lepsze a nie na odwrót. Niemniej to co do mnie dotarło było całkiem przyjemne dla ucha, ale też uczciwie napiszę, dupy mi nie urwało. Smarzowskiego, wbrew obiegowej opinii i tego co mogliśmy zaobserwować na zwiastunie, o dziwo w Cichej nocy jest stosunkowo niewiele, ale to akurat dobrze. Niech każdy robi swoje kino, a nie powiela cudze. Jest tu więc dużo Domalewskiego i zasadniczo poza dźwiękiem nie mam przygotowanej dla niego długiej listy zażaleń, ale też chwalić go i cmokać z zachwytu nie zamierzam. Niestety.

Generalnie jest to całkiem udany obraz polskich, tradycyjnych świąt ukazanych tak trochę w krzywym zwierciadle. Mazurska wiocha zabita dechami, błoto, stary Passat w garażu, wieloosobowa rodzina, błoto, ojciec na odwyku, wódka w tapczanie, błoto, Kevin na Polsacie i Kozidrak na jedynce. Wspominałem już coś o błocie? Dobrze to znamy, często z autopsji, nierzadko z opowiadań znajomych i z nagłówków na zniszczonych moralnie serwisach informacyjnych. Zaskoczeń więc żadnych, ale i tak film stanowi miłą odtrutkę na wspomniane wyżej Listy do M. oraz inne cukiereczkowate świąteczne komedie romantyczne. Reżyser puszcza nam tu i ówdzie oko, czasem lekko rozśmieszy, czasem nieco zasmuci, ukaże też jakiś bogoojczyźniany stereotyp w roli przecinka - a to tępego drecha w swojskiej bluzie w PKSie, a to typowy polski dworzec autobusowy w ruinie, czy dzwon na drzewie jakiegoś lokalsa, tudzież dziadka (Paweł Nowisz - klasa!) nie wylewającego za kołnierz. Miks Polski B i tych co na emigracji. Zwykle widzimy to na YouTube albo u Smarzowskiego, tyle, że ten ostatni ma słabość do przejaskrawień. Domalewski za to wydaje się być bliżej realizmu.

Na tym tle poznajemy więc tradycyjną i wielopokoleniową polską rodzinę z malowniczej mazurskiej ziemi, która tak jak każda inna, ma swoje wzloty i upadki. Akurat szykują się do świąt w sposób typowo polski. W kuchni przy garach i w lesie kradnąc choinki. Nasz główny bohater, najstarszy syn Adam (Dawid Ogrodnik), to ten, któremu się jako tako powiodło, znaczy się spierdolił w odpowiednim momencie na zachód w poszukiwaniu perspektyw. Mieszka i zarabia na obczyźnie i akurat wraca do domu na święta, bynajmniej nie tylko po to, żeby podzielić się opłatkiem z najbliższymi. Jest w tym jakiś chytry jak baba z Radomia plan, który stopniowo świdruje umysły poszczególnych członków jego rodziny i który kończy się tak niby niespodziewanie, ale powiem wam tak z ręką na sercu, tzn. w sumie to na klawiaturze, że ja akurat się tego spodziewałem. W zasadzie, to każdy odrobinę myślący homo sapiens powinien wpaść na taki finał, więc trudno mówić o jakimś suspensie, ale i do samego scenariusza również nie mam większych zastrzeżeń. Tyle o historii, bo w sumie nie ma nad czym się szerzej rozwodzić. To nie jest wcale najmocniejsza strona filmu, tą są głównie fajnie scharakteryzowani bohaterowie i świetna gra aktorska. Także realizm z pogranicza paradokumentu wciąga swoim klimatem. Jeśli dodamy do tego jeszcze szczyptę czarnego humoru, to mogło by się wydawać, że rysuje nam się przed oczami obraz całkiem udanej polskiej produkcji, co niestety nieczęsto przechodzi nam przez gardła. A tu niespodziewanka. Wychodząc z kina czułem jednak jakieś takie małe niedopieszczenie oraz niedosyt.

Może to przez tą jedną tylko puszeczkę jaką miałem przy sobie, może przez tego mutanta przede mną, może też przez kiepskiej jakości dźwięk, a może po prostu spowodowane to było dużymi oczekwaniami z mojej strony, zatem już teraz podpowiadam wam, nie idźcie tą drogą. Idźcie na film, po prostu, ale nie oczekujcie zbyt wiele, wtedy powinno wam się spodobać. Cicha noc jest jak trochę te nasze święta w Polsce właśnie. Wpierw wielotygodniowe przygotowania, zakupy, lepienie pierogów, potem uprasowanie białej koszuli, wstawienie bigosu na balkon i wódki do zamrażalki, a potem to już z górki - dzielenie się opłatkiem, burzliwe rozmowy o polityce przy świątecznym stole i wspólne oglądanie Kevina na Polsacie. Nawet nie wiemy kiedy jest już po świętach. 500 zł poszło w cholerę, lodówka nadal pełna, a z magicznych chwil pozostał jeno kac moralny i debet na koncie. I tak się właśnie teraz zastanawiam, że może wszech maści producenci, reklamodawcy i sklepy wcale nie robią nam tak wielkiej krzywdy ogłaszając święta już w listopadzie? Może dzięki tej zmowie konsumenckiej już na dwa miesiące w przód wprowadzają nas wszystkich w świąteczny nastrój właśnie po to, żeby z tej wydłużonej na maxa atmosfery zostało nam coś więcej, niż tylko kłótnie przy wigilijnym stole, kolejki do kas Lidla i karpie w wannie? Tja... jasne.
Wesołych Świąt.



Filmweb: 7,7
IMDb: 7,8