niedziela, 23 lipca 2017

Make War Great Again

Dunkierka
reż. Christopher Nolan, USA, HOL, FRA, GBR, 2017
106 min. Warner Bros. Entertainment Polska
Polska premiera: 21.07.2017
Dramat, Wojenny, Historyczny



Zacznę może od krótkiego zarysu historycznego. W maju 1940 roku niemieckie siły pancerne wspomagane przez Luftwaffe dokonywały miażdżącego Blitzkriegu w Europie Zachodniej. Przedzierając się przez Ardeny parły w oszałamiającym tempie ku kanałowi La Manche wbijając klin pomiędzy zaskoczone takim obrotem sprawy oddziały brytyjskie i zupełnie nieprzygotowane do obrony siły francuskie. Niemieckie natarcie zmusiło cały Brytyjski Korpus Ekspedycyjny do zawrócenia w kierunku morza, aż w końcu zepchnięty do defensywy zajął wąski skrawek lądu wokół Calais i Dunkierki skąd nie było już dalszej ucieczki. Ok. 330 tysięcy alianckich żołnierzy mając na plechach pędzących w ich kierunku nazistów a przed sobą tylko Cieśninę Kaletańską, stanęło w obliczu niechybnej śmierci lub niewoli. Z plaż francuskiej Dunkierki niemalże widać było ich upragniony dom, to przecież tylko 30-40 km do brzegów Dover, ale w Anglii nikt nawet nie łudził się, że uda się ocalić uwięziony na plaży Korpus. Nie było wystarczającej ilości okrętów, które mogłyby tak wielką ilość żołnierzy przetransportować bezpiecznie i przede wszystkim szybko do domu, ani też wsparcia z nieba, a to co docierało z wysp było rozbijane przez niemieckie bombowce i U-Booty. Niemniej historia nie byłaby sobą, gdyby nie miała w zanadrzu kilku asów w rękawie. Zdarzył się cud.

Hitler popełnił wtedy jeden z największych błędów podczas II WŚ, a na pewno pierwszy poważny. Wstrzymał ostateczne natarcie obawiając się (jak się później okazało - bezpodstawnie) kontrataku ze strony Francji z południa i zatrzymał marsz niezwykle skutecznych i napalonych na permanentną destrukcję pancernych dywizji ok. 20 km od plaż Dunkierki w celu zaczekania na nienadążającą za czołgami piechotę. Alianci zyskali w ten sposób na czasie i dzięki temu udało im się przeprowadzić operację "Dynamo". Zdążyli ewakuować niemal cały korpus w czym pomogły m.in. pływające jednostki prywatne i zarekwirowane przez armię, a także ochotnicy-cywile, którzy odpowiedzieli na wezwanie i swoimi kutrami a nawet żaglowcami popłynęli licznie przez kanał do Francji ratować swoich żołnierzy. Najwyższy przejaw bohaterstwa, męstwa i patriotyzmu. Winston Churchill powiedział wtedy, że co prawda "wojny nie wygrywa się ewakuacjami", ale uratowanie w tych okolicznościach ponad 300 tys. żołnierzy, którzy mogli potem wziąć udział w Bitwie o Anglię nosi znamiona cudu. Dzięki tej operacji morale w narodzie mocno wzrosły, a sam początkujący wtedy na scenie politycznej Churchill wypłynął na szerokie wody i wkupił się w rolę prawdziwego męża stanu.

Zatem aż się prosiło o zekranizowanie tej wspaniałej historii. Zadania podjął się nie byle kto, bo sam Christopher Nolan, Brytyjczyk, czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu, który doskonale wie co to znaczyło dla jego narodu. Do tego Nolan szczyci się w Hollywood tytułem reżysera, który może już kręcić niemal to co sam chce oraz jak chce. To duże błogosławieństwo i dar dzięki którym możemy podziwiać na dużym ekranie wysokobudżetowe blockbustery ze stemplem jakości Nolana, czyli trochę inne niż wszystkie. Perfekcyjne technicznie, inteligentne i absorbujące psychicznie. Rzecz jasna nie inaczej jest w przypadku Dunkierki.


Już od pierwszych minut filmu rzuca się w oczy epicki minimalizm Nolana w treści oraz w grafice. Wpierw mamy do czynienia z krótkim wprowadzeniem do historii, po czym następuje przedstawienie widzowi rozpoczynającej się właśnie uczty poprzez zaprezentowanie mu karty tylko z trzydaniowym menu: Tydzień, dzień i godzina. Tak więc na dzień dobry zostajemy zarażeni naczelną fascynacją Nolana - czasem. "Tydzień" określa czas uwięzienia na plaży alianckich żołnierzy. Jeden "dzień" trwa próba dopłynięcia morzem do Dunkierki jednostek pływających w celu udzielenia im pomocy, a "godzina" to czas lotu trzech brytyjskich Spitfire'ów lecących odeprzeć ataki niemieckich bombowców. Trzy równolegle toczące się historie z własnymi tragediami, dramatami, zwrotami akcji i bohaterami, które koniec końców lądują w jednym ujęciu kamery, w jednym miejscu i jednym czasie. Absolutna perła realizacyjna w koronie przebiegłego Nolana.

Dunkierka bardzo różni się od wszystkich wojennych filmów jakie dotąd widziałem, acz sam Nolan nie ukrywa, że garściami czerpał inspiracje z jego ulubionej wojennej produkcji - Cienkiej czerwonej linii Terrence'a Malicka. I rzeczywiście, jeśli już koniecznie szukać jakichś punktów wspólnych, to właśnie u Malicka. Niemniej w Dunkierce mamy do czynienia z zupełnie innym, na wskroś nowoczesnym spojrzeniem na wojenną produkcję. Być może niektórym ortodoksom będzie to przeszkadzać, ale doprawdy będą oni musieli wspiąć się na wyżyny swojej elokwencji, by ubrać swoje "ale" w sensowne słowa i silne argumenty. Przede wszystkim przez cały film nawet przez moment nie widać wroga (do dobra, w jednej końcowej scenie widać jego zarys), a mimo to mocno klaustrofobiczne odczucie permanentnego stanu oblężenia jest tu aż nadto wyczuwalne. Zabieg ten czasem stosuje się w klasowych horrorach przez duże H i niemal za każdym razem przynosi to rewelacyjne efekty. Nie trzeba epatować dosłownością, obrazem i "ciałem", by wzbudzić u widza lęk. Wystarczy dać mu do zrozumienia, że zło czai się tuż obok, np. za zasłoną. Reszta rozgrywa się już w jego głowie.

Nolan skupia się więc głównie na psychice osamotnionej w gąszczu jemu podobnych jednostki, na umyślnie budowanym odczuciu lęku i strachu przed śmiercią, na beznadziei oraz psychicznym i fizycznym wycieńczeniu, także na naczelnej, czysto zwierzęcej walce o przetrwanie, ale też na heroizmie, poświęceniu i bezgranicznemu oddaniu, wszak wśród tysięcy uwięzionych na plaży żołnierzy można wyodrębnić setki jakże odmiennych stanów emocjonalnych, które Nolan starał się w pewnym zakresie wykreować. Paradoksalnie nie zarysował żadnego z przedstawionych bohaterów na tyle wyraźnie, żeby można było się z którymś z nich zaprzyjaźnić oraz skutecznie scharakteryzować. Bardzo niewiele dowiadujemy się o nich wszystkich przez co może nawet pojawią się głosy o kiepskim i mało wyrazistym aktorstwie, ale sądzę, że to był jak najbardziej celowy zabieg reżysera, który pragnął, aby widz skupił się na zarysie tragedii w sposób bardziej globalny. Jednocześnie nie odczułem, żeby Dunkierka przybierała jakiś mocno antywojenny i pacyfistyczny wydźwięk, co często pojawia się w kinie wojennym. Wręcz przeciwnie. Momentami odczytywałem w poszczególnych scenach gloryfikację czynu, poświęcenia i heroizmu. Dla uwypuklenia tych cnót Nolan dodał szczyptę patosu, czym puścił oko do amerykańskiej publiki i do tych wszystkich wychowanych na wojennych blockbusterach. Na szczęście umiejętnie go dawkował, przez co jest on dla mnie absolutnie do przyjęcia. Uwaga. Możliwe występowanie gęsiej skórki oraz zwilżenia gałek ocznych.


Bardzo widoczny jest tu wspomniany na początku minimalizm w treści. W filmie pada bardzo niewiele słów, zaś dialogi, jeśli już się pojawiają, są bardzo krótkie, zdawkowe i ogołocone z siły przekazu. Słowa wręcz tu przeszkadzają. To, że można się bez nich obejść pokazał niedawno chociażby Inarritu w oscarowej Zjawie. Na pierwszym planie rysuje się więc dramat jednostki, wspaniałe zdjęcia i sceny batalistyczne, acz też nie ma ich tu specjalnie dużo - jeśli już są, to bardzo przekonują do siebie swoim rozmachem i autentycznością. Jednak w pierwszym rzędzie ramię w ramię z Nolanem siedzi w Dunkierce jaśnie Pan Hans Zimmer. Tak, jego muzyce zdecydowanie należy poświęcić jeden sążnisty akapit. Określiłbym ją mianem wspaniale irytującej. Męczy i fascynuje zarazem. Świdruje oraz dudni w głowie niczym świszczące obok głów żołnierzy pociski. Pomaga Nolanowi odmierzać czas oraz potęguje dramatyzm i przerażenie w sposób iście wybitny. Po wyjściu z kina nie potrafiłem jej w żaden sposób odwzorować w swojej głowie, nie umiem jej nawet teraz zanucić w myślach i określić jej kształt bez zaglądania na Youtube, a mimo to buzowało mi od niej we łbie jeszcze wiele minut po projekcji. Kwintesencja doskonałości muzyki w filmie. Absolutny geniusz i maestria.

Jeśli już miałbym się koniecznie do czegoś przyczepić, i to też w zasadzie tylko z przystawioną do skroni lufą, to zganiłbym Nolana za dosłownie jedną końcową, trochę może nawet i nieco poetycką w swojej konstrukcji, acz fizycznie mało realną scenę z "szybowcem" (spokojnie, nie będę spoilerował) z udziałem brytyjskiego pilota (Tom Hardy), ale żeby nie psuć odbioru tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli pozwolę sobie na tym dość zdawkowym stwierdzeniu zakończyć moje uwagi. Wszystko poza tym jest takie jakie być winno w filmie wojennym ze stemplem jakości Nolana. Perfekcyjnie zrealizowane technicznie, zarówno fizycznie jak i psychicznie absorbujące do ostatnich minut, wyraźnie zarysowane oraz nazwane zło, a także niski ukłon przed historią i ówczesnymi bohaterami. Obawiałem się trochę, że Nolan podąży tym samym tropem i użyje dokładnie tego samego modelu w sposobie konstrukcji jakim świecił po oczach w Incepcji czy też w Interstellar, co nie do końca pasowało mi do historycznego kina wojennego, i wiecie co? Zupełnie niepotrzebnie. Owszem, zrobił dokładnie to samo co we wspomnianych tytułach, znowu, kropka w kropkę i na bezczela, ale cholera jasna, chyba zaczyna mi się to u niego podobać.

Wspaniały film. Bardzo cieszę się, że wszedł do polskich kin na 10 dni przed kolejną rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Być może pomoże on dostrzec młodemu pokoleniu w tym naszym historycznym dramacie jakiś fragment "dunkierkowskiego" symbolu oporu i walki o przetrwanie. Wtedy też nie było dokąd uciec. Chwała bohaterom. Chwała Nolanowi.



Filmweb: 8,2
IMDb: 8,8