niedziela, 23 października 2016

Rzeź poprawnie polityczna

Wołyń
reż. Wojciech Smarzowski, POL, 2016
150 min. Forum Film Poland Sp. z o.o.
Polska premiera: 7.10.2016
Dramat, Wojenny, Historyczny



Monteskiusz powiedział kiedyś, że szczęśliwy jest naród, którego historia jest nudna. Gdyby tak na jego kanwie zbudować obraz współczesnej Polski, bylibyśmy najsmutniejszym i najnieszczęśliwszym społeczeństwem na świecie. Historia wielokrotnie doświadczała nasz naród okrucieństwami wojny, dramatami ludzkimi, ludobójstwem i zagładą. Nie każdy chce o niej pamiętać, ale nie znać jej, to jak być zawsze dzieckiem. Polska na szczęście dorasta, rośnie w bólach i dojrzewa. Z pokorą uczy się własnej historii i powoli odzyskuje swoją geopolityczną świadomość. Niestety nie są to najlepsze czasy na jej pielęgnację, badanie i odkurzanie faktów. W świecie politycznie poprawnym dążenie do prawdy historycznej niesie za sobą szereg konsekwencji, z którymi współczesna liberalna Europa nie lubi się mierzyć. Wojciech Smarzowski jest tego najlepszym dowodem. Sięgając głęboko po jeden z najbardziej niewygodnych w historii aktów ludobójstwa został skazany na finansową banicję, którą różnymi ścieżkami, często wspinając się po trudno dostępnych szlakach wysokogórskich na szczęście udało się w końcu po czterech latach pokonać.

Rzeź wołyńska to kolejna po Zbrodni katyńskiej, Powstaniu Warszawskim i Żołnierzach Wyklętych luka, która od wielu lat domagała się swojej prawdy. W sercach ocalałych Polaków żyjących wtedy na Kresach krzyczała i darła się wniebogłosy przez blisko 50 lat prosząc choćby o jałmużnę, czyli nazwanie rzeczy po imieniu. Dopiero w latach 80-tych ubiegłego stulecia komunistyczne władze zgodziły się na oficjalne badanie zbrodni przez polskich historyków, powstały wtedy pierwsze książki, naukowe rozważania, acz nadal tłumione przez ówczesny aparat władzy, ale dopiero w tym roku, 7 lipca, Senat RP przyjął uchwałę oddania hołdu ofiarom ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich, a 22 lipca Sejm RP ustanowił dzień 11 lipca "Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa". Przeszło 70 lat, w tym 26 za czasów tzw. Wolnej Polski czekaliśmy na stosowny gest i ukłon Państwa w stosunku do ofiar, ich rodzin, oraz nielicznych jeszcze żyjących naocznych świadków tego barbarzyństwa. Siedemdziesiąt długich kurwa jego mać lat. Wszystkie kolejne rządy począwszy od 1989 roku powinny się spalić ze wstydu, albo to my powinniśmy ich wszystkich spalić i wykopać, raz, a na zawsze.

W tym roku doczekaliśmy się także pierwszego poważnego filmu fabularnego o Kresach, który miał nam wszystkim przybliżyć krwawe wydarzenia tamtych dni. Tego bardzo trudnego zadania podjął się Wojciech Smarzowski. Pamiętam, że kilka lat temu, gdy się o tym dowiedziałem, cieszyłem się jak małe dziecko. Mówiłem sobie - Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Szanowany przez wszystkie opcje ideologiczne i strony polityczne. Na pewno da sobie radę, a i pieniądze na ten śmiały projekt się znajdą, wszak na jego filmy ludzie walą drzwiami i oknami. Pewna inwestycja. Inwestorzy będą walić drzwiami i oknami, a i PISF przecież dopomoże. Niestety rzeczywistość po raz kolejny pokazała środkowy palec logice i ponownie górę wzięły politycznie poprawne względy. Inwestorzy wybrali spokój, raczej nie chcieli być kojarzeni z taką produkcją. No bo jakże to tak, mieli współfinansować antyukraiński film w dobie rozwijania się po raz już chyba setny dialogu polsko-ukraińskiego? W dodatku w trakcie Majdanu i agresji rosyjskiej na wschodnią Ukrainę? A na cholerę im to? Państwowe instytucje i fundacje także specjalnie nie kwapiły się do doraźnej pomocy, w konsekwencji czego efektem był dramatyczny apel Smarzowskiego, który ostatecznie sam stanął przed kamerą i poprosił zwykłych ludzi o każdy grosz wsparcia. Do ukończenia filmu brakowało dwóch i pół baniek. Milion dał Kurski z TVP (no dobra, my wszyscy daliśmy), resztę zebrała fundacja. Udało się. Po przeszło czterech latach Wołyń trafił na ekrany polskich kin.


Jak mówi sam Smarzowski, nie chodziło mu o zemstę, tylko o pamięć. Wołyń nazwał filmem przeciw nacjonalizmowi i nienawiści. Nie miał być traktowany jak podręcznik od historii, lecz być uznany jako jego osobiste spojrzenie na tamte wydarzenia z wkomponowaną w tło historyczne liryczną opowieścią o miłości. Powiem szczerze, że trochę się obawiałem idąc z taką świadomością do kina. Chciałem prawdy, łaknąłem jej jak niczego innego na świecie. W polskim kinie historycznym zawsze mi jej brakowało. Na palcach jednej ręki mogę policzyć wszystkie te produkcje, które nie poszły z kłamstwem na kompromis. Bałem się, że barbarzyństwo i ludobójstwo dokonane przez Banderowców i Ukraińską ludność cywilną zostanie mocno spłycone i niedoszacowane. Że będzie tylko tłem na którego plecach będzie próbowano je głupio tłumaczyć, zamazać obraz jakimś polskim wściekłym odwetem, czymś w rodzaju werdyktu z Pokłosia, że przecież Polacy też byli źli i przybijali Żydów do drzwi stodoły. A ja kurwa nie chcę już więcej stawiania takich tez. Nie zgadzam się na to, to na wskroś nieuczciwe. Dość kłamstw i manipulacji.

Szacuje się, że w Rzezi wołyńskiej zostało w bestialski sposób zamordowanych 50-60 tys. Polaków. Wydłubywano im oczy, przecinano piłą na pół, rozszarpywano końmi, dzieci palono żywcem, kobietom w ciąży wyrywano na żywca płód, obdzierano ze skóry i posypywano solą, obcinano kończyny, torturowano w sposób trudny do pojęcia. Ukraińców w ramach polskiego odwetu zginęło ledwie 2-3 tys. Jest więc to pewna subtelna różnica, na tyle wyraźna, żeby nie stawiać znaku równości pomiędzy narodem sprawców, a narodem ofiar, czyż nie? Tak więc do licha, nazwijmy wreszcie rzeczy po imieniu. OUN-UPA, Banderowcy, Ukraińcy z Wołynia, to byli mordercy, bydło i zwierzęta, bo przecież ludzie tak się nie zachowują. Właśnie to dokładnie chciałem zobaczyć w kinie udając się na film. Nie szedłem tam dla zemsty, nie dla podsycania nienawiści, lecz dla prawdy i uczciwości. Po prostu.

Niestety, ale Smarzowski nie do końca udźwignął ciężar historycznej odpowiedzialności. Oczywiście zrobił bardzo wiele, by jej sprostać i z szacunkiem spojrzeć w oczy. Wspaniale zobrazował tamtą rzeczywistość i wzorowo przedstawił wieloetniczną społeczność jaka żyła na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej w II RP. Od 1921 roku we względnej symbiozie żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie, Rosjanie, Czesi i inni. Smarzowski wspaniale otworzył film polsko-ukraińskim weselem, wprowadził nas w liryczny świat beztroski, szacunku i miłości, by po wejściu do Polski wojsk niemieckich i sowieckich bestialsko przewrócić ten obraz do góry nogami i napluć krwią na ich sielankowe dotąd życie. Przepotwarzenie się w bestie pod wpływem zawieruchy wojennej zostało ukazane w bardzo dosłowny sposób. Brat z dnia na dzień stał się zdrajcą, sąsiad zabójcą, a Lach wrogiem, którego trzeba eksterminować, tak jak Niemcy Żydów.

W narracji Smarzowskiego brakuje jednak spójności. Poszczególne sceny są mocno poszarpane i czasem wręcz nie pasują do siebie. Sprawiają wrażenie doczepionych na klej i siłę, bez płynnego przejścia w czasie i bez słowa wyjaśnienia, zupełnie, jakby były nakręcone w innym czasie, np. dwa lata później. Jeśli ktoś nie odnajduje się w tej historycznej układance i nie zna podstawowych faktów, ten może mieć problem w racjonalnej ocenie sytuacji. Myślę, że przydałoby się kilka zdań wprowadzenia przed filmem, a w trakcie jego trwania umieszczenia na ekranie pomocniczych dat, niemniej to jest problem zupełnie poboczny. Ja akurat nie miałem problemów z odnalezieniem się w tej zawierusze, ale wiem, że ludzie są z gruntu debilami i tak właśnie należy ich z góry traktować. Za granicą film ten bez słowa wyjaśnienia nie ma racji bytu. Ludzie zgłupieją.


Ale chyba najbardziej zirytował mnie fakt, że Smarzowski za punkt honoru postawił przed sobą wypośrodkowanie odpowiedzialności za rzeź. Z jednej strony idealnie pokazał prawdziwe okrucieństwo band OUN i UPA, bestialstwo miejscowej ukraińskiej ludności, oraz ich kolaboranctwo z Nazistami, ale w pewnym momencie Smarzowski powiedział stop i postanowił w finalnym odbiorze przez widza nieco wyrównać szanse i nie dolewać paliwa do hejtu tylko jednej ze stron barykady. Wrzucił więc trochę kamyczków do naszego ogródka, by i Ukraińcy złapali nieco świeżego powietrza mogąc się przy tym wyprostować. W mojej ocenie kamyków niewspółmiernie wielkich do faktów historycznych i polskiej odpowiedzialności za mordy na ukraińskiej społeczności, acz uczciwie trzeba podkreślić, że takie w ramach odwetu także miały miejsce, tyle, że na nieporównywalnie mniejszą skalę.

Tak więc moje wcześniejsze obawy niestety po części znalazły swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Rzeź w Wołyniu ukazana została w sposób nieco ugrzeczniony i politycznie poprawny, tak, by nie ferować żadnych wyroków, lecz, by po prostu wspomnieć, że ów wydarzenia miały miejsce i by o nich pamiętać. Pomimo dosłowności scen zwierzęcego terroru i bestialstwa, które tylko w niewielkiej części odwzorowały prawdziwe okrucieństwa dokonane na naszych rodakach, nie czułem, by ten obraz w 100% przedstawił zło, jakie zalęgło się na ziemi wołyńskiej. Nie podzielam więc poglądu, że film jest wstrząsający na tyle, że aż nie da się go oglądać. Mogą to mówić tylko te osoby, które nie znają historii i o Rzezi wiedziały zupełnie nic, lub niewiele. Finał poglądu Smarzowskiego na tamte wydarzenia można więc opisać mniej więcej w taki sposób. Trochę pomordowali Ukraińcy, trochę Polacy, swoje dołożyli szkopy i sowieci, ginęli wszyscy, oczywiście najpierw Żydzi, no takie to smutne czasy były, wojna przecież, ale dziś jest już inaczej, wszyscy się kochamy, podajmy więc sobie ręce w geście pokoju i nie róbmy sobie więcej takiego kuku. Cóż. Dla mnie to trochę zbyt bezpieczne i zbyt wygodne podejście do zagadnienia, typowe dla dzisiejszych czasów zakłamania i obłudy.

Niemniej w produkcji Smarzowskiego należy doszukiwać się więcej plusów aniżeli minusów. Naturalnie trzeba się cieszyć z tego, że wreszcie pewne niewygodne dotąd fakty i powielane przez lata poglądy zostały nazwane po imieniu. Np. że Stepan Bandera, pomimo tego, że na Ukrainie jest uznawany za narodowego bohatera, w Polsce winien uchodzić za wroga i mordercę Polaków i nie powinno być tutaj jakiegokolwiek pola do dyskusji. Że czerwono-czarna flaga UPA winna być w Polsce stawiana na równi z nazistowską swastyką i sowieckim sierpem i młotem, czyli ustawowo zakazana. Że przed nazwaniem Ukraińca swoim bratem mądry Polak dwa razy się zastanowi. Czas pokaże, czy Wołyń otworzy puszkę Pandory, czy może jednak zadośćuczyni polskim cierpieniom. Na pewno stanowi bardzo ważny i jakże potrzebny głos w dyskusji, której dotąd praktycznie nie było.

Kino ma ogromną moc i pole rażenia, dużo większe niż stos książek, a fakt, że film już w pierwszy weekend otwarcia obejrzało prawie ćwierć miliona ludzi świadczy o tym, że polskie społeczeństwo spragnione jest prawdy historycznej. I za to, pomimo tych w sumie niewielkich wad należą się słowa uznania dla Wojtka Smarzowskiego, jak i całej jego załogi, z aktorami zarówno polskimi, jak i ukraińskimi, którzy nie przestraszyli się odbioru swoich rodaków. Specjalne słowa uznania i szczery podziw kieruję w stronę młodziutkiej debiutantki Michaliny Łabacz. Jakże cudnaś była dziewczyno w tych pięknych warkoczach. Brawo dla was wszystkich, oraz wieczna pamięć i modlitwa dla pomordowanych. Wreszcie się doczekaliście.






IMDb: 8,2
Filmweb: 8,3





2 komentarze: