środa, 27 maja 2015

To tylko zabawka

Mad Max: Fury Road
reż. George Miller, USA, AUS, 2015
120 min. Warner Bros. Entertainment Polska
Polska premiera: 22.05.2015
Sensacja, Akcja, Sci-Fi



Jestem o krok od założenia na fejsie fanpage'u: „Sequele robią herbatę z wody po pierogach, a rimejki nie czytają książek”. Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia skąd się to we mnie bierze, czy to przez moje konserwatywne usposobienie, przywiązanie do klasyki, historii i pierwowzorów, a nawet do pewnych gęb, które później przez lata kojarzą mi się tylko z jednym, ale wybitnie nie podchodzą mi kontynuacje kultowych filmów i seriali, zwłaszcza tych wskrzeszonych po latach, że już o poprawianiu ideałów nie pomnę. To się czasem udaje, zgoda, ale jednak dużo rzadziej, niż znacznie częściej. Na palcach obu rąk mogę zliczyć te udane, które mnie kupiły, miały sens i pozostawiły razem z panną satysfakcją w jednym fotelu. Chociaż nie, przepraszam, po chwili zadumy i osuszeniu oszronionej szklanicy Wild Turkey stwierdzam kategorycznie, iż palce jednej ręki w zupełności mi do tego wystarczą.

Wkurwia mnie, tak, celowo akcentuję to wulgarem, wkurwia mnie to, że z kultowych i zasłużonych dla światowej kinematografii dzieł robi się dziś dojną krowę, rozmiękcza ich wielkość, a przy okazji również zabija w nas - widzach, wykrystalizowane przed laty emocje oraz indywidualny odbiór jaki gwałcony jest dziś przez współczesne standardy i interpretacje. Często tuninguje się je dziś po wiejsku, doczepia tandetne spojlery, końcówki wydechu i maluje na pomarańczowo w jednym tylko celu – wydojenia publiki i zagrabienia paru grubych baniek posługując się ekranowym populizmem i grając na tanich emocjach. W dodatku często wykorzystuje się do tego celu dawne i nierzadko cudze zasługi oraz pomysły, w zasadzie bez większego ryzyka, wszak to prosty i łatwy łup. Ot, bierze się znany, lubiany i ceniony produkt, dodaje 2.0, ubiera jeszcze w ubranko 3D, a potem... a potem można już w spokoju popijać modżajto z dużo młodszą świnią gdzieś na Palm Beach.

Wiem, wiem, tak działa rynek. Kino to też biznes, nawet większy niż mniejszy. Nie dziwię się, nie chcę zmieniać zasad na świecie, głównie tych ekonomicznych, prawdę mówiąc mam to w dupie. Od naprawiania świata  można dostać co najwyżej reumatyzmu, tudzież innego aids, nie o to mi chodzi, ja po prostu się wkurwiam, gdyż lubię tą robotę i chyba tylko na tyle mnie stać - na rzucenie w eter bluzga, który i tak nikogo prócz mnie nie wzruszy. Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze. Bardziej martwi mnie fakt, że mimo mej dość zaawansowanej świadomości często daję się łapać na te cwane sztuczki i zabiegi marketingowców. Przecież doskonale wiem, że mnie mamią, celowo manipulują oraz igrają na moich emocjach, a mimo to idę do tego kina jak te barany na rzeź, jak (ex)prezydent Komorowski na wybory. Idę i nie wierzę, że znów dałem się wydymać.

Pójdę więc zapewne na nowe Star Wars, obejrzę nowy Twin Peaks, mimo, iż podświadomie nie chcę, żeby powstawał, a póki co poszedłem na nowego Mad Maxa, przedwczoraj. Oczywiście dobrze wiedziałem, że poza nazwiskiem reżysera i tytułem, to on zbyt wiele wspólnego z pierwowzorem miał nie będzie, no bo przecież nie może. Dwie pierwsze, australijskie części (trzecia już nieco gówniana bo amerykańska - symptomatyczne) przed laty zakorzeniły się w mej głowie i na dobre zapisały pewien rysunek, szkic, którego nie wiedzieć czemu chciałem doszukać się także i w Fury Road. Choćby w skali mikro, jakieś niuanse, podobieństwa, drobiazgi, cokolwiek. O naiwności, o tempora, o mores! I to drodzy mili jest właśnie pierwszorzędny błąd, a nawet stado galopujących wielbłądów. Jeśli ktoś z was, z tych, którzy jeszcze w kinie nie byli, ale planują i chcą zobaczyć nowego Mad Maxa głównie ze względów sentymentalnych, jeśli ktoś tak jak i ja pragnie doszukać się w nim młodego Gibsona, poczuć plebejski smród wysokooktanowego paliwa, apokaliptycznej przemocy i prostych przekazów, a także jeśli chcielibyście przyłożyć ucho do długich i gładkich australijskich szos, kto wie, przy okazji może także dostrzec w tej opowieści jakiś fragment, tudzież element wysupłany z własnej młodości, no to niechaj porzuci wszelką nadzieję lub zmieni swoje założenia, inaczej boleśnie się rozczaruje.


Niestety, ale czwarta odsłona Mad Maxa, która pierwotnie miała powstać znacznie wcześniejto kwintesencja dzisiejszej rozpierduchy kinowej podanej w widowiskowym sosie ekstremalnym. Spektakularne kino akcji, blockbuster, finansowy samograj, kujon na listach box office’ów, dojna krowa i kura znosząca złote jaja w jednym. Dla jednych powód do dumy, zadowolenia i oralnych wytrysków (większość), dla innych, w tym również i dla mnie, raczej składowy element zażenowania i rozczarowania (zdecydowana mniejszość). Zapomnij więc drogi fanie Mad Maxa o elementarnej głębi oraz zawiłości w sposobie charakteryzacji głównego bohatera. Max z roku 1979 i 1981 przedstawiony został w sposób dużo bardziej wyrazisty, poświęcono mu, a także jego rozterkom sporo uwagi. Wtedy wiedzieliśmy o nim znacznie więcej dzięki czemu można było się z nim w jakiś sposób utożsamiać, oceniać i zachwycać. Natomiast Max AD 2015, to, z całym rzecz jasna szacunkiem do Toma Hardy’ego (przecież to nie jego wina), ale jednak flaki z olejem i wywłoka z kanałów. W pewnym momencie złapałem się nawet na tym, że Max w Mad Maxie w istocie jest postacią drugiego planu, że bez niego film też by się doskonale obronił. A to już, że się tak wyrażę, zamach na kult, podniesienie ręki na moją wczesną młodość i nastoletniość jakie zakumplowały się z Melem Gibsonem. Oczywiście George Miller miał do tego święte prawo, wszak jest ojcem wszystkich czterech części, w związku z czym powinienem siedzieć cicho z mordą ubraną w kubeł, no ale jednak jakiś tam mały żal tkwi we mnie i jątrzy, a ja nie waham się w tym momencie go użyć.

Ktoś pewnie zaraz użyje argumentu, skądinąd słusznego, że przecież James Bond na przestrzeni wielu dekad również miał wiele twarzy i że tylko dodaje mu to uroku. Zgoda, ale to jest zupełnie inny kaliber działa, inne założenia producentów, inna seria i bajka, tak samo jak całe te tasiemce o Batmanach, Supermanach i innych komiksach, które odgrzewane są tak jak i mielone, co pięć lat. Bardzo chciałem, a przynajmniej mocno wierzyłem w to, że Mad Max jest zaliczany do trochę innej kulturowej kategorii w której nie wypada niczego poprawiać ani też odnawiać, że należy go wielbić za to jaki był i jest, a nie za to jaki może być. Ale cóż, postanowiono inaczej, hajs się musi zgadzać, życie.

Niemniej ciągle liczyłem, że w tym cukrze będzie jednak odrobinę więcej cukru. A tu niestety, ale w zasadzie to niewiele trzyma się tu kupy. Rzecz jasna poza efekciarstwem, spektakularnymi wybuchami, efektami specjalnymi, ekwilibrystycznymi poradami kaskaderów, a także poza wgniatającymi w fotel popisami scenografów i charakteryzatorów, ale to co najważniejsze, czyli fabuła, treść i klimat, no to niestety, ale te kuleją tu niczym obiektywizm w programie "Tomasz Lis na żywo". Nawet szalone pojazdy, którymi żyłem od mniej więcej roku i którym poświęcono bardzo wiele uwagi nie miały w sobie tej iskry i adrenaliny jakich bezskutecznie doszukiwałem się wiercąc się w kinowym fotelu. Okrutnie sponiewierany Ford Falcon Maxa ukazany został ledwie w dwóch, może trzech skąpych scenach. Reszta maszyn, zgoda, została pieczołowicie odwzorowana, jest ich też bardzo wiele, ale w tym całym tumulcie, apokaliptycznym jazgocie i epickim rozgardiaszu zlały mi się one w wygenerowaną komputerowo wielką i łatwopalną plamę jaką wylano na festiwal fajerwerków. Wielki wybuch. Chaos. Właśnie tak mogła powstać nasza matka Ziemia.

Zdecydowanie za dużo tu akcji, za dużo wybuchów, a za mało ducha starego Mad Maxa i jego niszowego, bardziej autorskiego klimatu. Miller starał się co prawda przemycić na ekran jakiś łącznik z jego poprzednimi wcieleniami, ale jeśli już coś kojarzyło mi się ze starym Mad Maxem, to prędzej wywoływało to u mnie irytację, aniżeli sympatię. Np. początkowa scena pościgu i uganiania się za Maxem (bardzo kiepska), gdzie tak jak w starej serii użyto różnych prędkości klatek na sekundę, przez co efekt przyśpieszenia obrazu jakim przed laty posługiwano się w celu zwiększenia dynamiki i odczuwalnej przez widza prędkości pojazdów, zwyczajnie trącił tu myszką.


Paliwo, oktany, ryk maszyn, wredne gęby, ok, to wszystko tu jest i to w dużych ilościach, ale benzyna o dziwo wcale nie pachnie jak paliwo, raczej jak podtlenek azotu z Szybkich i wściekłych, jak LPG, czy inna hipsterska hybryda. Nienaturalnie wyciszone dźwięki silników tylko po to, żeby lepiej było słychać i tak miałkie dialogi zabijają cały fun fanom widlastych, ośmiocylindrowych silników. Sceny zderzeń, taktyka ataku na ciężarówkę, którą przez prawie cały film uciekali nasi bohaterowie często irytowały i nie szły z prądem logiki oraz praw fizyki. Oczywiście zdarzało się to również i w poprzednich częściach Mad Maxa, tyle, że to nie jest żaden argument łagodzący.

Postacie, drugi i trzeci plan, w zasadzie bez większych zgrzytów, no, może poza tym zjebem z elektryczną gitarą. Za każdym razem gdy go widziałem - śmiałem się niemal do łez i jednocześnie kiwałem głową ze zdumienia. Furiosa (Charlize Theron) poprawnie, lecz wcale nie wybitnie jak zdążyłem tu i ówdzie przeczytać. Ścięcie włosów i kamienny wyraz twarzy to za mało, by me serce się radowało. Warto jeszcze napisać, że w Fury Road dość mocno wyczuwalny jest akcent, a może nawet i ton feministyczny, który stanowi pewnego rodzaju alegorię wciśnięcia w brudny i brutalny męski świat odrobiny piękna, niewinności i kobiecej naturalności. Dla mnie mocno naciągane i symbolizujące finalną zniewieściałość Mad Maxa. Całość tej postapokaliptycznej rozpierduchy przypominała mi bardziej grę konsolową niż film. To w zasadzie mogłaby być ekranizacja komiksu lub komputerowej gry właśnie. Dobre dla fanów kasowych blockubsterów, dzieciaków nie znających starych części i dla fanów kina 3D, którzy wielkość kina mierzą według wysokości budżetów oraz ilości efektów specjalnych. Tym bardzie drażni mnie fakt, że Max upadł tak nisko, mimo, iż paradoksalnie wspiął się bardzo wysoko w Box Office. Cóż, jakie czasy, taki Mad Max. Coraz częściej utwierdzam się tylko w przekonaniu, że jestem ulepiony z zupełnie innej gliny.

Ostatecznie słaba czwórka, na pohybel zachwytom całego świata. Mnie Mad Max bardziej rozczarował, niż zachwycił, ale jeśli zawczasu zrewiduje się swoje oczekiwania oraz nastawi na widowiskowość, akcję i wybuchy, no to w tak postawionych nawiasach film doskonale spełni swą rolę, wypełni misję i da z siebie, nomen omen, maxa. Tylko nie popełniajcie tego samego błędu co ja, nie liczcie na zbyt wiele, po prostu idźcie i bawcie się, wszak to tylko zabawka. Potwornie droga, ale jednak zabawka.

4/6 

IMDb: 8,7
Filmweb: 8,1