niedziela, 9 marca 2014

Rzymskie nostalgie

Wielkie piękno
reż. Paolo Sorrentino, ITA, 2013
142 min. Film Point Group
Polska premiera: 07.02.2013
Dramat


Oktawian August - pierwszy cesarz rzymski rzekł kiedyś, iż "Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu". W rzeczy samej, układ ówczesnych dróg wybudowanych przez Rzymian był jednym z ich największych inżynieryjnych osiągnięć. W wielu dzisiejszych zakątkach świata nadal jest to marzeniem ściętej głowy, także w Polsce. Dzięki siedemdziesięciu tysięcy kilometrom połączeń ułatwione było szybkie przemieszczanie się legionów, kupców, oraz przy okazji także barbarzyńców, a każda wybudowana droga prowadziła bezpośrednio do, lub przez wieczne miasto. Przy brukowych alejach były ustawiane kamienie milowe, a na skrzyżowaniach umieszczano kapliczki poświęcone duszom zmarłych. Oglądając Podziwiając (Wielkie piękno się nie ogląda, je się podziwia), także słuchając towarzyszącemu mu wielogłosowych utworów liturgicznych, muzyki klasycznej wymieszanej czasem z tą współczesną, taneczną i nostalgiczną odnosiłem dziwne wrażenie, iż pokonując wraz z głównym bohaterem każdy kolejny kilometr drogi, każdy odcinek utkany z fragmentów jego życia, wiodący również naszymi, polskimi, dziurawymi asfaltami ozdobionymi płaczącymi wierzbami przy jej krawędziach, odkrywam w sobie, także w życiu w ogóle i w ludziach, coś ogromnie ważnego oraz pięknego.

Przez cały film, a także zaraz po nim, przez kilka dni zastanawiałem się jednak cóż takiego konkretnego odkryłem. Niestety, postanowiłem w końcu złożyć broń i przyjąć honorową dezercję własnych myśli, które w procesie porządkowania faktów zaczęły już zjadać własny ogon. Ale to nie wstyd i żaden powód do rozpaczań. Paolo Sorrentino stworzył obraz, który (nie mam co do tego żadnych wątpliwości) jest kinematograficznym dziełem sztuki. A jej się nie definiuje, tzn. można, wielu próbuje, lecz według mnie ją się po prostu bezkrytycznie przyjmuje, lub też bezwarunkowo odrzuca. Jestem zdumiony, szczerze zaskoczony, że Wielkie piękno sięgnęło w tym roku po Oscara. Na miejscu jego twórców poczułbym się tym faktem wręcz urażony. To trochę tak, jakby wyróżnić Pendereckiego nagrodą MTV Video Music Awards przekazywaną kompozytorowi przez skąpo odzianą, znaną tylko szesnastolatkom bicz. No zupełnie bez sensu.

Nie mniej trudno przejść obok filmu dzieła sztuki zupełnie obojętnie. Neapolitańczyk Sorrentino porównywany jest dziś do samego mistrza Felliniego, a jego najnowsze dziecko do klasyki włoskiego neorealizmu. Zapewne słusznie, znawcą gatunku co prawda nie jestem, acz ciągle się w tym segmencie szkolę, ale w każdej minucie filmu rzeczywiście czuć wielką moc naładowaną energią z obcego, jakby niedzisiejszego świata. Wszystko jest tu w tak uroczy sposób odmienne, niebanalne i zaskakujące. Niby nacechowane emocjami i instynktami dobrze nam znanymi z autopsji, ale pokolorowane w barwy, za którymi momentami ciężko jest nadążyć rogówką. Do pierwszych dziesięciu minut filmu trzeba po prostu się przyzwyczaić, tak jak oczy po wyjściu z ciemności na światło dzienne. Nie wiem, może to przez ten boski Rzym, jego nasłonecznienie, które zwłaszcza teraz, nadal jeszcze w bardziej zimowych okolicznościach przyrody mocno kłuje w oczy, a może też to przez te nieco zepsute środowisko artystyczne w którym się poruszamy, przez wciągany przez nich koks na szalonych imprezach oraz ogólny włoski temperament. Jest coś w tym obrazie nieokrzesanego, perwersyjnego i dekadenckiego, coś, co podziwia się z rozdziawioną gębą. Odziany w wzrok dziecka autystycznego próbowałem zrozumieć świat, jaki przecież dotąd wydawał mi się doskonale znany, a który niepostrzeżenie znów mi chyba uciekł gdzieś podczas przycinania poobiedniego komara.


Jep Gambardella, nasz bohater, mizantrop, człowiek wyszukanego intelektu, leń i pisarz, który napisał dotąd tylko jedną powieść, romansidło, które ustawiło go na lata, jest reprezentantem wyższych sfer Rzymu, z którego właściwie nigdy się nie ruszył. Nie interesuje go bycie częścią eleganckiego i bogatego środowiska w jakim się porusza, on chce być jego królem. Nie chce tylko chodzić na imprezy, on pragnie móc je niszczyć. Jego największym odkryciem po skończeniu 65 roku życia było to, że nie może tracić już więcej czasu na robienie rzeczy, których nie chce czynić. Ja to odkryłem już... no jakiś czas temu. W któryś z deszczowych poniedziałków z rzędu tkwiąc jak ten głupi chuj na przystanku. Niestety, ale na tymże odkryciu wszystko się zaczęło, a także jednocześnie skończyło. Nie będę udawał. Polubiłem Jepa. Bardzo. Chciałbym być kiedyś taki jak on. Na starość. W pewnym sensie pomógł mi wyznaczyć kolejny cel w swoim dość zgorzkniałym żywocie. Zapewne do jutra mi przejdzie, ale szczerze nie pogniewałbym się, gdybym po sześćdziesiątce był szanowanym pisarzem nie martwiącym się o saldo na koncie przed pierwszym, oraz gdybym posiadał apartament z widokiem na Koloseum. Klasa, styl, elegancja i cięty humor, że o pięknych kobietach, które lubią przebywać w jego towarzystwie nie pomnę. Nie pogniewałbym się, gdyby mnie to spotkało już teraz, choćby jutro, nie za lat dwadzieścia. Nie chcę czekać. Starość w Polsce przyjmuje zupełnie odmienne barwy, ale czas to zmienić. Zamierzam być w tym pionierem. Trzymajcie kciuki.

Jednak wiele nas ze sobą łączy już dziś. Ja również potrafię rozpoznać sukę z daleka, nawet nie muszę jej bliżej poznawać, ani z nią rozmawiać, wiem to i już. Także tak jak on nierzadko widzę przed zaśnięciem falujące morze na suficie. Często nawet mocno buja, nie jestem tylko pewien, czy to przez te fale, czy może jednak przez nadmiar alkoholu stężonego w umyśle. Cierpimy również na podobne problemy z pisaniem. Mnie też się zwykle nie chce. Ciągle nas coś rozprasza, irytuje i wkurwia, a pisarz z wybuchami gniewu jest jak sprinter z zadyszką. Różnimy się jednak w treści oraz zapewne w jakości. Nie to, że nie chciałbym zostać pisarzem, moja dusza tego pragnie, ale palce, rozum i wyobraźnia nie nadążają za jej fanaberiami. Rozumiem go także doskonale kiedy mówi, że w jego wieku piękna kobieta już nie wystarczy. Owszem, pomaga rozwiązać wiele problemów, dostarcza też chwile radości, ale etap życia, w którym uganiałem się za nimi jak opętany próbując przy tym którąś z nich zdzielić maczugą po łbie minął już chyba bezpowrotnie. Tkwimy więc razem na krawędzi rozpaczy i jedyne co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać towarzystwa i trochę pożartować, czasem też zapłakać.

Opowieść ta w pewnym sensie dotyka kryzysu starości, jesieni naszego życia, pewnie także i wieku średniego, jakkolwiek go nazwać. Jest to o tyle bolesne, bowiem jej postępowość ukazana jest w sposób, o którym marzy niejeden dwudziestoletni młokos. Zabawa, imprezy, beztroska, ciepło, słońce, piękne kobiety i ich jeszcze piękniejsze cycki, muzyka, alkohol i inne używki, także seks, a wszystko to pręży swoje muskuły na tle pięknego, letniego Rzymu. Obserwujemy ludzi sztuki, literatury, kina i elity kulturalnego Rzymu, którzy mają niby wszystko, sławę, pieniądze, dobra materialne, ale w wieku lat 40, 50, czy 60-ciu, nie są już w stanie marzyć i pragnąć tak jak ludzie młodzi, biedni i naiwni. Dorosłość, ludzka dojrzałość, jest niczym więcej, niż tylko odkrywaniem, że wszystko w co dotąd wierzyłeś, kiedy byłeś młody, to fałsz, a z kolei wszystko to, co w młodości odrzucałeś, teraz okazuje się prawdą (Carlos Ruiz). Wielkie piękno odbieram więc jako uliczny drogowskaz moralny wbity w ziemię przez człowieka, który wszystko już w życiu widział i teraz chciałby przed czymś młodych ludzi przestrzec.


Ważna jest także uduchowiona warstwa filmu, nacechowana religijną symboliką, która bardzo do mnie trafiła, mimo, że była z początku bardzo zdradliwa. Liczne tła utkane z rzymskich kościołów, sakralnej architektury, muzyki liturgicznej, sióstr zakonnych i księży, kontrastują z filozoficznym, ateistycznym środowiskiem artystycznym, z cyckami i z pięknem kobiecego ciała. Wiara przedstawiona jest tu na początku jako gałąź nadłamana pod ciężarem tradycji liczonej w tysiącach lat i skażona współczesną zgnilizną oraz zepsuciem moralnym, ale finalnie, to właśnie Bóg i jego nauki triumfują. Największe filmowe mądrości przekazane są widzowi za pomocą skromnej staruszki - Świętej, przez co przyznaję, w pewnym momencie można poczuć się trochę wywróconym na lewą stronę. W Wielkim pięknie czuć bliskość Boga oraz wyniosłości artyzmu. Osiągnięcie tak zacnej harmonii pomiędzy dwoma odmiennymi i sprzecznymi ze sobą światami jest możliwe chyba tylko we Włoszech, w kraju tak bardzo oddanym wartościom chrześcijańskim. Nawet środowiska epatujące etycznym zepsuciem są w pewnym sensie wierne katolickim tradycjom, co cholernie mi imponuje, oraz budzi szczery podziw i zazdrość. Odnoszę wrażenie, że Sorrentino chciał przy zupełnej okazji wyraźnie pogrozić palcem odstępstwom od tej reguły, leżącym także po stronie kościelnych i duchownych, którzy w filmie przedstawieni są na ogół niezbyt korzystnie. Panoszący się po starym kontynencie kryzys wiary próbuje zatrzymać z pomocą Świętej - skromnej starszej, ubogiej kobiety, która rzuca nieco jasnego światła nie tyle na samego Jepa, ale także na widzów. Mam nadzieję, że skutecznie.

Czym jest więc tytułowe wielkie piękno? To przede wszystkim świadomość rzeczy ulotnych, często niezwykle małych, z pozoru nieistotnych, na które zwykle nie zwraca się większej uwagi. Jep Gambardella, człowiek dojrzały, inteligentny, pogrążony w nostalgii i traktujący ją jako jedyną możliwą w jego wieku rozrywką dla kogoś, kto nie wierzy już w przyszłość, w końcu zaczął je w swoim życiu dostrzegać. Swoimi mądrościami dzieli się w pierwszej osobie z widzem. Tłumaczy nam, że warto cieszyć się każdą chwilą, także pięknymi wspomnieniami, że ważne jest tu i teraz, uczciwość i ludzkie dobro. Jakże uniwersalne są to wartości. W każdym wieku smakują różnie, ale tylko w dojrzałości naszego życia można dostrzec prawdziwe clue ich znaczenia.

Szalony to film i niebywale piękny. Opowiada o starości, która chce być wiecznie młoda. Wielkie piękno jest natchnieniem do życia, lepszego życia, dla każdego z nas, a także sztuką godzenia się samego z sobą. Wszyscy jesteśmy takimi samymi pisarzami jak Jep, różnimy się tylko w wypluwanej przez nas treści. Reżyser zwraca uwagę na rzeczy małe, ale niezwykle ważne, jak tradycję, duchowość, szczodrość i oddanie. Każde życie kończy się śmiercią, jednak najpierw jest życie, jakieś, często ukryte w paplaninie, chaosie i hałasie, w drobnych sztuczkach i oszustwach. Ważne jednak w nim są te wszystkie przebłyski piękna jakie dopiero w jesieni życia stają się dla nas tak bardzo wyraźne, a jednocześnie tak bardzo nieosiągalne za młodu. Jestem szczerze oczarowany tym filmem. Jego artystyczną, zupełnie niecodzienną stylistyką, artyzmem i duchowością. Do tego dochodzą wspaniałe zdjęcia, kadry, klimat i treść, także anielska muzyka autorstwa m.in. Davida Langa, Pertinusa, Tavenera, a nawet naszego Preisnera. Jestem przekonany, że film ten za lat 20-30 będzie odbierany jako klasyka i wielkie dzieło światowej kinematografii. Rozpiera mnie duma i zadowolenie, że byłem tego naocznym świadkiem. Włoskie kino wraca na należne mu miejsce. Na piedestał. Forza Italia! Grazie, signor Sorrentino, to zdecydowanie najpiękniejszy film jaki widziałem w tym roku.

6/6

IMDb: 7,8
Filmweb: 8,0



15 komentarzy:

  1. Bardzo przeżyłam ten film. Pełna zgoda - to arcydzieło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na odpowiedni nastrj na ten film. Po samych zdjęciach i zwiastunach widzę, że to dzieło niepowtarzalne i takie, któremu trzeba poświęcić się w 100%.

    PS: Mam pytanie natury technicznej. Czy dałoby się zmienić czcionkę na np. jasnoszarą? Może to tylko mój problem, ale nigdy nie mogę doczytać Twoich świetnych tekstów do końca, bo po prostu mieni mi się w oczach. Zwykle stosuję kopiowanie do Worda, ale może o ton ciemniejszy kolor by to rozwiązał? Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Jesteś drugą osobą, która zwróciła mi na to uwagę. Dotąd nie widziałem w tym problemu. Myślę, że zamiana białej czcionki na szarą nic nie zmieni, po prostu niektóre oczy mają problem z treścią zamieszczaną na ciemnym tle. Nie sądzę, abym jednak to teraz zmienił, mam sentyment do takiego układu barw, szanuję tez swoją wierność tradycji ;) Może jak więcej osób będzie na to narzekać to się zawezmę sam w sobie i coś zmienię, a tymczasem życzę cierpliwości i ostrości ;)

      Usuń
  3. To ja jestem trzecia. Czarne tło jest złeeee, ale nie mam s, jakby to miało u Ciebie inaczej wyglądać, żeby zachować klimat:) Ja sobie podświetlam tekst podczas czytania poprzez zaznaczenie, ale szlag mnie trafia notorycznie:] Ale spoko, jak nie zmienisz, i tak będę czytać - do końca i za jednym razem (jestę hardkorę).

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pięciu latach mi to dopiero mówicie? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wy macie czarne tło??
    Ja mam czerwone i jasną czcionkę i wszystko widać ok:)
    PIERWSZE wrażenie było chyba trochę zaskakujące (i pamiętam że nawet miałam wrzucić jakiś koment że przecież nie lubisz czerwonych barw;)) ale było to tyle lat temu że już nawet nie pamiętam i dawno zdążyłam się przyzwyczaić:)
    Ps. Miałam już nie pisać i dzielnie trzymam się postanowienia (choć korciło mnie ot choćby na temat tej recenzji parę słów napisać a i zaległych kilka komentarzy miałam), no ale w tym temacie jednak się wypowiem, bo to trochę zaskakujące, że tak mogą się różnić ludzkie oczy-albo sprzęty:)
    Masz rację-bądź twardy:) Niech wierni czytelnicy znoszą niewygody (jeśli takie faktycznie mają) :)
    Albo zrób głosowanie kto jest za zmianą:)
    Choć obawiam się że istniałoby ryzyko iż 'musiałbyś' zmienić;)
    A co do tej recenzji to w wielkim skrócie-naprawdę smutne (i byłam autentycznie zdołowana po przeczytaniu), że marzy Ci się tskie puste życie, moralna degrengolada etc..
    Nie wiem po co to pieprzenie o...
    A zresztą nieważne.
    Powodzenia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisz śmiało i jak najwięcej, nie wiem co ci do głowy strzeliło, żeby się ograniczać;)

      Jeśli życie Jepa po sześćdziesiątce skąpane we włoskim słońcu, pięknej architekturze, dystyngowanego piękna oraz towarzystwa młodych kobiet wydaje ci się puste i nazywasz je moralną degrengoladą, to zastanawiam się, jak można nazwać starość przeciętnego Kowalskiego nad Wisłą żyjącego za 600 zł emerytury ;)

      Usuń
  6. Cholera padł mi net i nie mogę sprostowania zamieścić..
    Ok, czerwone tło w wersji mobilnej a na kompie czarne. ALE to jeszcze lepiej jak czerwień nie daje po oczach tylko jest ciemne tło i jasna czcionka. Czyż może być lepszy kontrast? I jak można jasną czcionkę PODŚWIETLAĆ by była lepiej widoczna?
    No ale ja oczywiście wyrażam SWOJE zdanie a tak jak już napisałam wcześniej-różne są gusta i oczy;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja czytam mobilnie czyli biało czerwono i jest ok.I będę czytać nawet jak bedzie w różowe kwiatki.:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. O! To je to! Ekran w scenerii różowych kwiatków;P
    (niczym w różowym sweterku:D)
    Odzwierciedlałoby to kobiecą cząstkę duszy no i tak wiosennie by było..
    (ała! nie bij! :*)
    A tak na marginesie to dlaczego właściwie w wersji mobilnej jest czerwone tło a w wersji stacjonarnej czarne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak sobie to ustawiłem :D

      A za różowy sweterek (może jeszcze z gruszką?) i "kobiecą cząstkę duszy", to ja pozwolisz, ale grzecznie podziękuję;)

      Usuń
  10. Aha, czyli nie masz nic przeciwko kwiatkom na blogu a jedynie za sweterek dziękujesz;) (Gruszka byłaby wtórna.. Jeśli już jakiś owoc to kolorystycznie chyba lepiej malinka albo truskawka;))
    Już to widzę oczami wyobraźni-ten szok-mój i innych-gdyby pewnego dnia powitał nas tu róż i kwiatki:D
    A kobiecy pierwiastek na pewno jakiś tam masz-a przynajmniej powinieneś mieć. Yin Yang te sprawy;) Więc już się tak nie broń przed tym;)
    A więc jednak to Ty poustawiałeś tak kolory by inne były w obu wersjach. No i gites majonez. Czarny i czerwony to kiedyś me ulubione kolory były:)

    OdpowiedzUsuń