czwartek, 16 stycznia 2014

Kochaj i rzygaj

Pod Mocnym Aniołem
reż. Wojciech Smarzowski, POL, 2014
95 min. Kino Świat
Polska premiera: 17.01.2014
Dramat


Od przedwczorajszego wyjścia z kina w głowie siedziało mi jedno. W metrze, w autobusie, nawet wtedy, gdy obcinałem ładną niewiastę chowającą się przed deszczem na przystanku. Także w łóżku przed zaśnięciem, wczoraj i dziś, ochoczo udając się rano do gułagu, myślałem tylko nad tym, jak u licha przelać na ekran te dziesiątki myśli, które narodziły się w głowie podczas seansu i zaraz po nim. Jeszcze zanim mi wpadło zaproszenie na przedpremierowy pokaz dumałem nad rozpoczęciem, które płynnie wprowadziłoby w alkoholowy nastrój dogłębnego zniszczenia, ale nie, wszystko co sobie zawczasu w myślach ułożyłem, legło w gruzach chwilę po napisach końcowych. Dlatego nie będzie sensownego napoczęcia tematu, zacznę tak trochę z dupy po prostu, ale za to prosto z serca. Smarzowski miał za zadanie zachwiać Polską, po raz kolejny zresztą, przynajmniej tak wieje z plakatów promujących Pod Mocnym Aniołem. Nie wiem jak zareaguje reszta kraju, z pewnością różnie, ale zaprawdę powiadam wam i to już w pierwszym akapicie, że mną zachwiało. Kurewsko mocno jebnęło raz z prawej, raz z lewej mańki, że aż kilka razy leżałem na glebie i byłem liczony.

Wojtek Smarzowski właśnie osiągnął swoje ekstremum. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie wiem, czy w przyszłości nakręci jeszcze coś równie mocnego i celnego w swoim przekazie, zapewne tak, gdyż dotąd wszystko za co się bierze, zwyczajnie wychodzi. Być może raz jeszcze albo i pięć z siłą tsunami poprzewraca ludzi w kinowych fotelach, ale wiem jedno, w alkoholowo-narodowej epopei osiągnął już maksa. Jestem człowiekiem wyposażonym w wyjątkowo bujną i dobrze funkcjonującą wyobraźnię, która w swej projekcji widziała zdaje się wiele, ale nawet ona nie jest w stanie wyobrazić sobie coś bardziej porażającego i wymownego w swoim delirycznym przekazie.

Chlejemy. Wszyscy. Bez wyjątku. Pili nasi dziadowie, pili ojcowie i matki, pić będą też nasze dzieci i prawnuki. Tak jak jemy chleb i oddajemy mocz, pijemy wódkę. Ta zatacza więc nad naszą szerokością geograficzną fizjologiczny okrąg, który każdego dnia zaciska pętlę na naszych szyjach. „Dziękuję, nie piję" to najbardziej ponury i niestosowny żart nad Wisłą. Czy da się osiągnąć dziś sukces bez picia? Celebrować go bez picia? Przetrwać w tych ciężkich czasach bez lejącego się gardłem elementu baśniowego? Podczas libacji alkoholowych rodzą się wspaniałe projekty, nawiązują przyjaźnie na całe życie, poznajemy nasze żony i kochanki, oczywiście także wpieprzamy się przy okazji w ogromne kłopoty, nierzadko budzimy rano w obcych łóżkach z lekkimi portfelami i zarzyganymi spodniami, ale tego co było w nocy, nikt nam już nie odbierze. Ułańska moc i niemoc zarazem. Wóda jest głównym reżyserem naszych słowiańskich istnień, przekleństwem i błogosławieństwem w jednej postaci. Na tym właśnie polega problem z piciem (za Bukowskim). Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się zadziało.

Wóda w tym kraju jest i zawsze była wszechobecna, to pewnik. Rozpijano nią pańszczyźnianych chłopów, znieczulano też na czerwoną zarazę i biedę, bo tylko ona pozwalała zapomnieć o całym tym syfie jaki się często wokół nas zbierał. Od pokoleń towarzyszy nam wszędzie, w każdej profesji i w każdym środowisku. Na każdym szczeblu, od władzy centralnej, ustawodawczej, przez rekinów biznesu i klasę średnią, aż po uliczny plebs i bezdomnych. Gra pierwsze skrzypce na weselach, imprezach, w pracy, w szkole, w kościele, na komendzie, w klubie nocnym, w domu, na urodzinach koleżanki, na ulicy, na ławce w parku. Idealny prezent dla ordynatora? Kolegi? Świąteczny upominek w pracy dla lojalnego współpracownika? Butelka. Gorzała chodzi za nami każdego dnia, a w piątek bezczelnie uśmiecha się do nas, a my zwykle odwzajemniamy się jej tym samym. Nareszcie. W filmie, za naszym Jerzym (Więckiewicz) też się bez przerwy ugania taki jeden i kusi, diabeł ludzkiego upadku się zwie. Czyż to nie jest idealna nazwa na jakąś etykietę z Polmosu? Murowany hit sprzedaży.

Smarzowski już w swoich poprzednich projektach ostro nadużywał alkoholu. Nawet chyba aż za bardzo. Czasem odnosiłem wrażenie, że przejaskrawia ten problem (hm, problem?), że przecież człowiek nie może tyle wypić (nie może?). Bałem się więc, że tym razem, kiedy wóda stała się głównym bohaterem opowieści, pochłonięte hektolitry czystej soczystej nie będą mnie już w stanie zaskoczyć. Byłem pewien, że już się chyba uodporniłem na charakterystyczną dla jego filmów alkoholową ekspresję, że za czwartym razem po prostu mi to spowszechnieje, bo też co u licha można jeszcze więcej powiedzieć o wódce? A tu dupa. Okazało się, że jednak można. W dodatku korzystając praktycznie z tych samych schematów.


Wyczekiwanie w kraju ekranizacji powieści Jerzego Pilcha było i nadal jest ogromne. Dlaczego? Skąd się bierze fascynacja kinem Smarzowskiego? Otóż zgaduję, że stąd, iż jego filmy wkraczając w sferę naszej bytności, są jednocześnie pastiszem społecznych patologii o których niby tyle wiemy, tyle o nich czytaliśmy, nasłuchaliśmy się i naoglądaliśmy w Ekspresie dla reporterów. Całe to ludzkie zło i człowiecze zbydlęcenie Smarzowski wyciąga nie ze swoich bohaterów, tylko przede wszystkim z widza głównie, w dodatku przy jego aprobacie i oklasku. A przy tym, idąc na jego film nie czujemy się jak przy konfesjonale. Nie oczekujemy otrzymania rozgrzeszenia po wcześniejszym wyrzuceniu z siebie całej tej żółci i jadu jaka w nas miesiącami zalegała. Oglądając jego filmy, czuję się, jakbym oglądał fascynujący dokument o moich kumplach z ośki, z ławki szkolnej, czy z pracy. O sąsiedzie wychodzącym rano z psem na spacer i o tej durnej ekspedientce ze spożywczego, co to się zawsze dziwnie na mnie patrzy. To trochę tak, jak oglądanie Warsaw Shore, tyle, że w wersji dla zaawansowanych i bardziej elokwentnych.

A to co jest w tym wszystkim absolutnie najlepsze, to to, że reżyser, który uwielbia pławić się w rodzimych patologiach, nie przedstawia ich jak człowiek z wielkiego miasta, który przyjechał na wieś z kamerą, by nakręcić film o zupełnie obcych mu pijaczkach z pod przemysłowego, po czym wraca do miasta i skupia się na swym wielkomiejskim życiu. Odnoszę wrażenie, że Smarzowski przedstawia wycinek naszego świata z troski o niego i nas samych, oraz pragnie dyskutować z widzem w taki sposób, aby go broń Boże nie stygmatyzować, nie krytykować i nie obciążać jarzmem przekleństwa. Dam sobie rękę uciąć, że taki gliniarz, jeden z drugim, po obejrzeniu Drogówki, która przecież obsmarowała mundurowych gównem po pas po szyję, w głębi duszy zapiał: "Ale fajnie nas facet pokazał!". Na tym właśnie polega (prze)moc jego filmów. Opowiada o rzeczach ważnych, ale przy tym nikogo nie moralizuje, nikogo nie poucza. Niby lekko, bezinwazyjnie, momentami zabawnie, z humorem i dystansem, ale przy tym także niezwykle boleśnie. Jego kino stanowi wspaniałe rozwinięcie tego wszystkiego co zapoczątkował przed laty Marek Koterski.

Dlatego myślę też, acz jest to zapewne dość śmiała teoria, że jakby ktoś mocno pijący, będący już nawet po tamtej stronie butelki, usiadł do lektury Pod Mocnym Aniołem, to niekoniecznie uznałby film za wymierzony przeciwko niemu. Sam więc ciekaw jestem jak go przyjmie szeroko rozumiana opinia publiczna. Czy raptem wszelkie instytucje, fundacje i kampanie społeczne walczące z problemem alkoholizmu nie zapieją jak jedna kura, że to przecież jest film wołający na polibacyjnej głuszy zarzyganego społeczeństwa, aby w końcu kurwa wytrzeźwiało. Zapewne pojawią się takie głosy, nie wątpię w to, które uznają film za anty alkoholową propagandówkę i będą się chciały pod nią podczepić, by wyprać wszech zapijaczone mózgi, ale ja osobiście i z góry wyśmiewam ich zapędy. Bzdura to jest, wam powiem. Smarzowski nie jest piewcą i wyznacznikiem ludzkiej moralności. Z nikim nie walczy, nikogo też nie osądza. On raczej zasiada z tobą do stołu i niczym najlepszy kompan wychyla z nami jeden kielon za drugim. Lecz gdy tylko odbije ci palma, przyłoży ci w ryj, ale nie z nienawiści, kaprysu, czy pogardy, lecz z serdeczności i przyjacielskiej troski. Niewielu umie docenić gonga na odmułę otrzymanego od przyjaciela. Oj, niewielu.

Owszem, wóda wypita przez Więckiewicza i spółkę ryje banię, niszczy i poniewiera. Jest na wskroś obrzydliwa. Ale bardziej od niej odpychają oczy od ekranu ludzie i ich menelskie, zniszczone mordy. Tu chylę czoła po raz enty przed Panem Wojciechem, gdyż potrafił to wszystko fantastycznie przedstawić. Czuć nawet smród wymiocin i obszczanych spodni. Nic to, że znów korzysta z tych samych nazwisk do których się już przyzwyczailiśmy oraz zdążyliśmy przetrawić na tysiąc sposobów. Nie wadzą. Wręcz przeciwnie, nadal wzbogacają opowieść, śmieszą i czarują swą naturalnością. Stanowią idealne dopełnienie myśli autora.

Wiele w życiu widziałem, za kołnierz też nie wylewałem, niektórzy nawet myślą, że piję za dużo, ale poziom niektórych scen i ukazanych w filmie alkoholowych wariacji wprost przyprawia mnie o kompleksy. Czuje się przy nich trochę jak małe dziecko, co to nosa nie wychyliło poza swoją piaskownicę. Jak gówniarz z mlekiem pod nosem się czuję. Opowieści i ukazane retrospekcje niemal każdego z barwnych członków klubu AA są momentami tak ekstremalne i absurdalne zarazem, że w pierwszej chwili owszem, śmieszą, ale w kolejnej, przerażają, a nawet i smucą. Śmiejemy się z nich, tak jak z losów Adasia Miauczyńskiego w jego kolejnych wcieleniach, a przecież nie było mu wcale do śmiechu, on cierpiał na naszych oczach, w każdej scenie i sekundzie swojego bezużytecznego istnienia.

Smarzowski w pierwszej części filmu idzie właśnie wyznaczoną ścieżką przez śmiech i bekę z najebanych typów, ale z każdą kolejną minutą następuje zanik endorfiny i pojawia się szoking. Obsrane gacie, obszczane spodnie, zarzygane, latające na prawo i lewo pawie, syf, smród, fetor, rozkład człowieka w dawkach przekraczających powszechnie akceptowalne normy dobrego smaku. Obok tego nie da się już przejść z uśmiechem na twarzy. Ból boli, krzyczy, woła o pomoc, a ty wiesz, że nic nie możesz zrobić. Chyba, że wyjdziesz z kina, paru się takich znalazło. Wszystkie te Leaving Las Vegas, filmowe parafrazy Bukowskiego z Ćmą Barową na czele, całe te alkoholowe Hollywood, mimo ogromu możliwości, chyba nigdy nie potrafiło dotknąć tego tematu w tak trafny i dosadny sposób jak Smarzowski. Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie są najlepsze filmy o piciu jakie widziałem, to od razu i bez zastanowienia wymieniłbym Pętlę Wojciecha Hasa, Wszyscy jesteśmy Chrystusami Koterskiego, czy też Żółty szalik z Gajosem, że o Domu Złym i Weselu Smarzowskiego nie pomnę. Pewnikiem coś jeszcze bym dodał z rosyjskiej i radzieckiej szkoły filmowej, na siłę też kilka klasycznych pozycji ze świata, ale to wszystko. Trochę mnie to nawet dziwi, bo pomimo różnic kulturowych, odmiennej tradycji spożywania różnych gatunków trunków, to generalnie człowiek pod wpływem alkoholu na całym świecie zawsze jest taki sam. A jednak w Polsce, czy też za naszą wschodnią granicą, ludzie ciągle wiedzą na ten temat dwa razy więcej niż reszta świata, który przecież upija się tak samo jak my. Dlatego sądzę, że polska kinematografia w dziedzinie menelskiego kina nie ma sobie równych i zaprawdę powiadam wam, powinniśmy być z tego dumni.


Nie jest to jednak opowieść tylko i wyłącznie o bezgranicznym chlaniu. Jak sam reżyser mówi, dominują w niej dwie miłości, do wódki i do kobiety. Ale przyznam szczerze, że drugi wątek mnie trochę rozczarował. Jest jedynie napoczęty, wrzucony gdzieś pod bankomat, lecz nie zgłębiony tak, jak chyba powinien i jak opisał to w swojej książce autor scenariusza - Jerzy Pilch. Nie mniej, mimo, iż książkę czytałem dawno, odczuwam dużą zbieżność z literackim oryginałem, za co szacun rzecz jasna się należy, o czym nawet wspomniał kilka dni temu sam zainteresowany w swoim liście zaadresowanym do widzów. Chyli w nim nawet czoło przed "Smarzolem" i mówi wprost, że jest jego człowiekiem. Fajnie. Naprawdę to miłe, kiedy dwa światy, literatury i filmu potrafią się tak wspaniale dogadać ze sobą. Mimo wszystko, rzadko spotyka się takie duety.

Pod Mocnym Aniołem w warstwie konstrukcyjnej co prawda nie wnosi niczego nowego do warsztatu reżysera, gdyż ten nadal korzysta ze sprawdzonych już schematów i metod odwzorowawczych. Podobne kadry, cięcia, ujęcia, przeskoki w czasie, kilkusekundowe krzykliwe przerywniki i dopełniacze, to wszystko już było, ale nie szkodzi. Po co zmieniać coś, co dobrze funkcjonuje. Od pierwszych sekund wiemy doskonale, że mamy do czynienia ze Smarzowskim. Facet dorobił się własnego i niepowtarzalnego stylu. A nie ma nic gorszego od reżysera bez własnej stylówy. Gdyby tylko jeszcze popracował nad grafiką, nad plakatem i zwiastunem, byłby mym ideałem. Podobały mi się także liczne nawiązania do jego wcześniejszych produkcji. Paląca się stodoła z Marianem Dziędzielem jak w Domu Złym, Bartek Topa przy radiowozie, jakby żywcem wyjęty z kadrów Drogówki. Sporo było tu takich smaczków. Co i rusz klikałem "lubię to". Więckiewicz co prawda podpadł mi ostatnio przez ten chłam o Bolku Wałęsie, ale tym filmem zrekompensował się i naprostował w mych oczach, dzięki czemu ponownie wbił na mój prywatny piedestał aktorskiej zajebistości. Klasa sama w sobie. Rola wybitna, która przejdzie do kanonu polskiej szkoły filmowej, z pewnością też warta wszystkich nagród nad Wisłą. Janek Himilsbach byłby z niego dumny.

Cóż. Świat Pod Mocnym Aniołem jest trudny w odbiorze, brudny, śmierdzący, acz typowy dla jego twórcy. Ukazany jest z punktu widzenia butelki i ludzi pijących. To nie jest świat ludzi trzeźwych, względnie zdrowych i normalnych, który nagle zostaje zakłócony jakimś bejowskim wirusem. Nie. Jest na odwrót. Tu świat ten względnie normalny i trzeźwy jest dziwadłem, odmieńcem i popaprańcem. Obcym bytem, który żyje gdzieś tam, za ogrodzeniem, murem, w innej równoległej rzeczywistości. Smarzowski zabierając nas do krainy pijaków i meneli opowiada nam o ich traumach, problemach, błędach życiowych, ale w taki sposób, żeby się z nimi zaprzyjaźnić, żeby polubić samych siebie. Mimo znaku przemijających czasów, zmian kulturowych i naciskających na nas co i rusz zagramanicznych trendów obyczajowych, pomimo narzucanej nam mody na światowość i europejskość, wóda, czy chcemy tego czy nie, jest częścią naszej wielowiekowej tradycji, jest cząstką (promilem) nas samych. Mimo zła jakie często wyrządza, pomimo rozbitych rodzin i licznych ofiar pijanych kierowców, jest nasza, polska, wyssana z mlekiem matki. Nie powinniśmy się jej wypierać ani też wstydzić. Nie uciekniemy od niej nawet, jeśli wyjedziemy na wczasy do Egiptu. Zmuszeni jesteśmy kochać wódkę i rzygać wódką. Amen.

Edit: Po kilku tygodniach jednak zmiana. Pojechałem po bandzie z tą szóstką. Jednak pięć.

5/6



17 komentarzy:

  1. Uff!! Ty jak napiszesz! Super recka! Mówilam Ci już, że uwielbiam Cię czytać?:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe co teraz weźmie na patelnie. Powoli kończą mu się patologie :) Chociaż ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś o ulicy Wiejskiej w Warszawie mógłby nakręcić ;)

      Usuń
    2. albo o nacjonalistach i rasistach, o pedofilach, o narkomanach, o dzieciach księży. Kurcze jak tak pomyśleć to można wymyślać i wymyślać.

      Nie chciałbym z drugiej strony żeby szedł po całym tym gównie. Marzy mi się żeby nakręcił mocny thriller, tak jak to zrobił w drogówce od połowy filmu. Intryga, tajemnica, itd.

      Usuń
    3. Nacjonaliści i rasiści akurat są spoko;)

      Usuń
    4. Następny film ma opowiadać o rzezi wołyńskiej.

      Usuń
  3. pisać z taką pasją! coś musi być na rzeczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jakiś rok temu czytałam wywiad ze Smarzowskim, w którym wspominał, że zamierza zabrać się za temat Wołynia i wiadomych wydarzeń. To pewnie będzie bardziej kino spod znaku Róży.
    Przeczytałam jak zwykle z największą przyjemnością Twoją recenzję. W świecie Smarzowskiego siedzę od wczoraj. Kadry mi się przelewają się cały czas pod powiekami. Ufałam Smarzowskiemu i się nie zawiodłam. To najwyższa reżyserska liga, aktorska (kocham Więckiewicza, Preis po staremu, Braciak był boski-na mszę prowadzoną przez niego ze wszystkimi atrakcjami nawet ja antychryst poszła bym z radością!, Dziędziel wiadomo klasa sama w sobie, to samo Grabowski. Kijowska coraz bardziej mnie urzeka). Mam nadzieję, że nigdy nie zmieni obsady. To są właśnie te gęby!. Muza Trzaski (klimat Róży, zdjęcia). To film dosłowny ze wszech miar i realistyczny do bólu, ale jednocześnie zupełnie odrealniony. Bardzo mi się podobały te wszystkie drobne smaczki. Ta powtarzalność sytuacji, miejsc zdań wypowiadanych przez różnych bohaterów (powtórzenie sceny z Kijowską w pokoju z opowieści Nieśmiałej- dobre!). W końcu wszyscy są równi w swej chorobie. Są osobni, ale ich historie są w zasadzie takie same. Tak i te cytaty. Był płonący dom z Dziędzielem z siekierą z Domu złego, była Drogówka z kilkusekundowym Topą, nie każdy myślę zwrócił na to uwagę (koleżanka wcale nie zauważyła Topy, bo ją tak gęba Wieckiewicza zahipnotyzowała, że już nic nie widziała) no i Kafka się pojawił przez chwilę. Takie smaczki w kinie są mi najbliższe. Juruś wzbudził moją sympatie wielką (im bardziej zarzygany i osrany tym większą) i kibicuje mu bardzo. Głęboko wierzę, że mu się uda. Końcówka daję nadzieje. Nie poszedł za pierwszym impulsem, ze wszystkich stron nadchodzili ludzie, nadjeżdżały samochody znaczy się jest wiele dróg, którymi może Juruś podążyć. Nie musi to być bar. Także scena wcześniejsza kiedy po kolejnym wyjściu przychodzi pod Anioła i zanim wypije się chwilę zawaha. Ta nagła zmiana obsady grupy może oznaczać przełom w terapii. Juruś pierwszy raz nie patrzy na swoich towarzyszy niedoli z wyższością. Chyba jest tam po raz pierwszy naprawdę. Myślisz, że się Jurusiowi uda? Gajos z Żółtego wydaję się być starszą wersją tego Jurusia. Myślałam, że nie doskoczy do Gajosa, doskoczył. Kocham im po równo (Żółty szalik oglądałam niezliczoną ilość razy, a w naszym domu hasło: czy mogę panią pocałować w dupę? nieeeee!!! jest na porządku dziennym). To jest Smarzowski w czystej postaci. Jak zwykle na początku sielanka, kino obyczajowe i nagle jeb. Jeszcze trochę śmiesznie, ale z minuty na minuty coraz bardziej straszno. No mistrz i już!
    Wczoraj sobie podczytałam książkę. Kiedy ją czytałam z 10 lat temu wiedziałam, że mam do czynienia z geniuszem, ale teraz jak sobie siorbnęłam kilka rozdziałów jestem ponownie zakochana i zamierzam przeczytać ponownie. I zabawne bo ja czytając widziałam już gęby z filmu. To może być ciekawe doświadczenie. Cieszę się, że Pilchowi się film także podobał. Z wywiadu (z GW) wynika wręcz, że się zachwycił jako widza a nie jako autor.
    Wracając spotkaliśmy takiego Jurusia (no nie to był bardziej Jakubik) i inaczej mi się patrzyło po seansie na tego pana:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo słów, dużo w nich mądrości i dużo u mnie zgodności ;)
      Pzdr.

      Usuń
  5. A i postać Woronowicza. Trochę mi się kojarzył z Barcisiem z Dekalogu. Taka pierwsza myśl. Świetnie to wszystko zostało uszyte.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja nie. Jakoś i ten Więckiewicz mi się wydał nieprzykry bo taki osobny od świata. I Woronowicz Barcisiowy ale tym razem do (hehe) porzygu. I idiotów pełno na świecie, którzy każdą scenę kwitowali w kinie śmiechem. Ale za dwa tygodnie będę miała okazję powtórzyć seans na Prowincjonaliach. Może tam dostanę w ryj.

    Ale, ale! Recenzja napisana świetnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. 1/3

    Kur....a , Wooow - ja pier....e ,ku...a ... Nie wiem od czego zaczac ? Moze zaczne od tego ze jestem po wyplacie (element malo istotny dla innych , wazny dla mnie) i moze jeszcze ze zbieralem sie do tego filmu jak pies do jeza ... Pamietam jak w 2004 poszedlem do Promenady (dzis takze) na film Matrix i juz po 25 min prawie wyszedlem (tyle trwaly reklamy albo dluzej) dzis nie popelnilem tego samego bledu i na seans wpadlem (pozniej wytlumacze slowo "wpadlem") 15min po starcie (musialem sie jeszcze zaopatrzyc w dwa bery marki Pilsner po 5,50pln w Almie znajdujacej sie ponizej) W tym momencie stan mojego konta zbladl o jedenascie zlociszy nie liczac wejsciowki ktora kosztowala trzy dychy (Kur...a , Woow - ja pier...e, ku...a...) a to jeszcze nie koniec bo dwa bileciory na dylidzans to kolejny dziewiatak , w sumie wychodzi jak w morde "szczelil" 5 dych za Mocnego aniola (a to jeszcze nie wszystko !) ... i chu... niech bedzie mysle sobie bo juz od wczoraj przygotowuje sie do projekcji jak nigdy a jestem musisz wiedziec powleczony (dosadniej zabrzmi to : "upodlony") lokalnym (czytaj :najtanszym Lidlowskim) browarem z wczorajszego "najtu" (od night (jak co)) takze jak dzis rano wstalem o 6:00 czulem sie sponiewierany okrutnie , dopiero dwa lajcikowe piwka i 3/4 wina ktore sie z wczoraj ostalo wyprostowaly mnie do godz. 11:00 - bo o 12:00 seans , pomogl rowniez "Stir it up" sluchany przeze mnie przez caly dzien .
    Ok , a co o filmie ? No wlasnie Co kur...a o filmie ? Filmie za ktory dales szostaka na szesc (O Kur... itd.) Nie wiem , nie chce wiedziec ale po All is lost to juz druga Twoja krecha . Nie to ze film zly , film dobry jak wszystkie Smarzowskiego no moze troche gorszy , mam wrazenie ze to "cisza przed burza" i kolejny jego film wyje...e nas w kosmos , Aby nie bylo , u mnie zawisl na oka cos miedzy 89/100 i jego akcje rosna , byc moze bedzie z nim jak kiedys z Gladiatorem ktorego nie docenilem po wyjsciu z kinia a dopiero po kilkudziesieciu wyswietleniach gdy juz zaczalem recytowac wybrane partie na pamiec (nie dlatego ze mi odjeb...na jego punkcie , po prostu film sprzedawal mi sprzet w sklepie i "lecial" dzien w dzien) Jednym slowem jest szansa ze kiedys powiem 100/100 bo przeciez to moj temat , to moj film , moj alkohol moje panienki , moj balagan i styl ...tylko krecenia smiglem zabraklo jak u Bukowskiego a i wariatkowo jakby nie takie jak u Keseya a jak juz o wariatkowie to zastanawia mnie dlaczego nie wzial na "kamere" Murow Hebronu ? ( pieprzenie przez wiezniow swini czy kota w wiezieniu a nawet wlasnej matki zdecydowanie bardziej wbija sie w klimat Smarzowskiego (troche nie mam racji) niz "przereklamowany" (z calym szacunkiem) Pilch ktorego mimo iz przeczytalem juz dwa razy a i przeczytam trzeci (jutro) - jakos mnie nie ruszyl (btw. Stasiuk o Targowej, Brzeskiej , Stalowej pisal i pewnikiem dlatego mnie zaciekawil bardziej a Pilch zdaje mi sie nie ma nawet staru do Bukowskiego stad moje obawy o "jakosc przekazu" W koncu jak chcesz porozmawiac o alkoholizmie nie robisz tego z wygolonym ksiezulem a z prawdziwym fachowcem a za takiego z pewnoscia Pilch nie uchodzi ... co innego Bukowski (btw. "ksiezulem" to tekst S.Martina z Leap Of Faith ) , jak czytalem Bukowskiego , potrafilem sie zlapac na tym iz wybuchalem salwami smiechu a tu ? Dupa . A tak w ogole to jest to drugi rodzimy film od dziesieciu lat na ktorym bylem w kinie (pierwszy to PLAC ZBAWICIELA - po wyjsciu z kina otrzymal 200/100 i nadal to podtrzymuje - ZERO POROWNANIA do Aniola - sorry i nie chodzi o gatunek a ogolne wrazenie ) ..........

    OdpowiedzUsuń
  8. 2/3

    W Aniole spodobala mi sie bardzo Kinga Preis za to slabo wypadla Iwona Wszołkówna , reszta ok , w sumie to nie wiem do konca bo z filmu wyszedlem jak mi sie piwo skonczylo i wiesz co ? Znow dupa bo na zewnatrz wszystko zamnkniete ... musialem skakac przez barierki z pierwszego pietra omijajac zablokowane drzwi . Byc moze jestem jakis nieprzystosowany (ostatnie kilka lat jedynie w domu ) bo ludzi nie lubie wszystkich...po rowno a jak widac na powyzszym przykladzie przedmioty martwe rowniez nie ulatwiaja mi zycia . (wlasnie wytlumaczylem poczatkowe slowo "wpadlem" bo inaczej nie mozna nazwac mego urwania sie z projektorni) A jak juz jestem przy wyjasnianiu dopowiem jeszcze ze do wspomnianych 5 dych za Aniola nalezy dodac kolejne trzy z hakiem ktore puscilem w powrotnej drodze na Jimiego B. w pobliskim Lidlu (tu juz drugi raz pada nazwa marketu - natychmiast wyjasniam : to nie bylo zamierzone) Takze dzisiejszy dzien zapamietam na dlugo a to jeszcze nie wszystko , nie wspomnialem o tych wypasionych znudzonych codziennym zyciem czterdziechach we mnie wpatrzonych plasajacych po Promenadzie w towarzystwie swych mezow , trafil sie czasem mlodszy rocznik ale trzymajmy sie tematu...) W koncu mialo byc o filmie a film jak najbardziej oka tylko (Kur..a , itd) Bilet za 3 dychy ? ? ? (Kur..a , itd) Najwidoczniej brak tv od lat a do tego kilkuletnie siedzenie przed kompem wyjeb...o mnie totalnie z torow "normalnosci" ... Coz , jak wydajesz juz dwie dniowki w popoludniowy niedzielny wieczor to chcialbys z pewnoscia go zapamietac ? Zapamietam
    pozdr.
    Arti

    btw.
    Sorka za brak rodzimych znakow , od kiedy poznalem od kilku msc. znaczenia slowa "PRACA" jakos nie mam k... czasu na zmiane tego drobiazgu w siodemce (moj blad bo wczesniej przynajmniej przegladarka mnie poprawiala a teraz przyslowowa "dupa") , a tak w ogole to spodziewalem sie po filmie totalnego .... nie wiem k...czego , musisz wiedziec ze najwazniejsze co z niego wynioslem(przynajmniej po tej czesci ktora widzialem) Uzmyslowilem sobie (utwierdzilem sie) ze nie nadaje sie do zycia z polowka ktorej przez cale zycie szukalem (aby byc szczerym , wszystko tak na prawde rozbija sie tylko o cipke i tak sobie pomyslalem czy nie lepiej wybrac zycie "fircyka" i wyrywac lahchony (oryginalne slownictwo Jakuba W.) , chlac, bawic sie i Tworzyc (cos? aby nie zglupiec do reszty ?) Ja po prostu nie potrafie zrezygnowac z wlasnych przyjemnosci , bycia egoista , balaganu w mieszkaniu, braku odpowiedzialnosci , tworczej natury , marzen , wolnosci , (obawy przed odpowiedzialnoscia) i trzepania malego w imie narzuconej odgornie pieprzonej natury ktora dopada nas wszystkich a tylko nieliczni sie jej opieraja , dlatego pije w tej chwili Twoje i swoje zdrowie (byc moze przedobrzylem ale chcialbym wierzyc ze tak wlasnie jest i mam nadzieje ze w koncu sie zbierzesz i odwiedzisz sister - tylko daj wczesniej znac
    ...........

    OdpowiedzUsuń
  9. 3/3

    ps.
    Czy warto wydac tyle kasy na jeden film ? (ja przesadzilem )
    Czy nie lepiej zainwestowac w "kino domowe" ?
    Czy kinematografia dazy do tego co "nieuniknione" (ksiazki ? juz wiemy co sie stalo)
    Czy wizja Jobsa o miesiecznej oplacie za "media" stanie sie rzeczywistoscia ?

    ps 2.
    Wychowalem sie w czasach gdy za kasety video (z jakoscia "cyrka" 240x320 "zamydlona" !) placilo sie piataka ... pamietam jak w latach '90 wypozyczalem filmy vhs (pozniej dvd) (tysiace ! - kasy poszlo a poszlo....) W zaledwie kilka lat potrafilem obejrzec tyle ile przecietny smiertelnik przez cale swoje zycie (a nawet kilka) I co z tego wynika ? Wynika tyle ze splacilem swoj dlug wobec Hollywood i niech sie pier.... Ich polityka wpajania od mlodego "narzuconego amyrykanskiego stylu" objawia sie rowniez u mnie ...(Kur...a , Woow - ja pier...e, ku...a...) Charakterystyczny styl filmowania , narzucania "amerykanizmu" itp. zostaje ku... jak nic ! (Czym skorupka..) Oni o tym wiedzieli od lat narzucajac swoj styl - problem w tym ze ludzie tego nie czaja (przynajmniej wiekszosc) ludzie nauczeni "amerykanizmu" z perspektywy Hollywoodzkiej kamery do tego stopnia maja wpojona "amerykanskosc" ze "podswiadomie" porownuja wszystko co widza do "standardow" do ktorych zostali przyzwyczajeniprzez LA ... dlatego w poszczegolnych regionach ceni sie przede wszystkim wlasna kinematografie a pozniej "Hollywoodzka" Zero Nigaria , Zero India (Asia itp) ...blad !!!!!! Ale przeciez my tu o Mocnym aniole a nie o stolach z Wolki K.
    the end ( i sorka za bledy - zostalo 1/10 Jima zatem czas spac bo o czwartej rano pobudka (btw. kocham swoja prace- sister sie dziwi ......

    Arti

    Sorka za tak dlugie wpisy (1/3 , 2/3 , 3/3 ), obawiam sie ze z mojego fejsa wkrotce nic nie zostanie a szkoda mi tej pijackiej zaprawki pisanej po Jimie , Redberry kilku beerach i 3/4 wina kasowac takze z gory dzieki jak ja przygarniesz (jak nie to spoko - kasuj i sie nie przejmuj )

    btw.
    Za wiele literek napisanych w niedziele bym nie zmienil (dzis po dwoch dniach - na trzezwo ! ) zatem szczere bylo ;)

    OdpowiedzUsuń