poniedziałek, 25 marca 2013

Triumf socjalizmu

90 minut
reż. Eva Sørhaug, NOR, 2012
88 min.
Polska premiera: ?
Dramat, Psychologiczny



Kilka dni temu czytałem, że Szwecja szykuje się do rewolucji obyczajowej. Od razu zadałem sobie w duchu pytanie: To tam jest jeszcze co rewolucjonizować? A jednak. Skandynawia to i owszem, piękne krajobrazy, kłująca w oczy czystość i porządek, także wysokie PKB przypadające na jednego mieszkańca, ale też, oprócz wysokich podatków, to także masa obyczajowej degrengolady, moralnego zdziczenia i przesadnej ingerencji państwa we wszystkie sfery życia swoich obywateli, zwłaszcza w model funkcjonowania rodziny. Wracając do nowej rewolucji. Otóż szwedzki parlament ma zamiar uchwalić prawo, na mocy którego po operacji zmiany płci pacjent nie będzie obowiązkowo sterylizowany, co oznacza, że np. kobieta, która zdecyduje się być mężczyzną, już jako facet nadal będzie mogła rodzić dzieci. W związku z powyższym, ichniejszy rząd proponuje, by zastąpić określenie "kobieta w ciąży" neutralnym płciowo "osoba w ciąży". To po wymazaniu z ich słownika określenia "rodzice", oraz dodaniu "sambo" - czyli "mieszkający razem", lub "serbo" - "mieszkający oddzielnie", kolejny cios w tradycyjną formę rodziny, która od mniej więcej lat dwudziestych ubiegłego stulecia mozolnie wymazywana jest ze skandynawskiego patentu na szczęśliwe i jedyne słuszne życie.

Dlaczego od tego zaczynam? Otóż dlatego, że za każdym razem, gdy zajmuję się skandynawską kinematografią, którą osobiście bardzo sobie cenię, nie sposób uciec od chętnie poruszanych przez ich twórców zagadnień z dziedziny moralności i ich rodzimej obyczajowej etyki. Paradoksalnie, odnoszę często wrażenie, że ichniejsze środowisko filmowe i artystyczne, z natury przecież, tak jak w każdym choćby umiarkowanie rozwiniętym kraju, mimo, iż mocno lewicujące oraz posługujące się na co dzień bardzo postępowym światopoglądowo językiem, jest w ich wydaniu jakby trochę bardziej tradycyjne, stonowane i chętne do zaglądania na drugą stronę medalu. Dzieje się tak może z tęsknoty za starym porządkiem świata. Oczywiście nie zawsze, ale często i bardzo to sobie w ich wykonaniu cenię. I tak, ich twórcy filmowi nie boją się np. skrytykować beztroskiego modelu wychowywania dzieci, które od 1979 roku (Szwecja) objęte są całkowitym zakazem wymierzania kar cielesnych w ich cztery litery. Grozi za to od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności. Ichniejszy socjal rok rocznie odbiera rodzicom, wróć! "opiekunom", kilkanaście tysięcy dzieci (cały czas mowa o jednej tylko Szwecji). Często za byle wychowawczy klaps w tyłek, pociągnięcie za ucho, czy podniesienie głosu. Już w przedszkolu dzieci są informowane o swoich prawach, mają obowiązek zgłosić na policję każdy tego typu przypadek, czyli innymi słowy, donosić państwu na własnych rodziców za to, że np. ci nie pozwolili pograć im na Playstation a kazali odrobić lekcje, heh.

Blondwłose dzieciaki przykryte parasolem ochronnym ze strony państwa, które przejęło już niemal całkowitą kontrolę nad ich wychowaniem, często robią sobie co chcą, np. leją własnych nauczycieli, do których mają obowiązek mówić na "ty" i nie odpowiadać na ich powitanie, czy też rodziców, albo mordują swoich rówieśników, lub ćpają na potęgę. Palikot miałby wspaniały potencjalny elektorat skumulowany w ich szeregach, o ile rzecz jasna przeforsowałby lansowany przez siebie pomysł na obniżenie wieku uprawnionych do głosowania. W Szwecji (wiem, powtarzam się, ale ten kraj jest najbardziej modelowym przykładem do tego typu rozważań), aż do ósmej klasy nie wolno stawiać uczniom żadnych stopni, ani zostawiać na drugi rok w tej samej klasie, nie można też usunąć ze szkoły. Jak dodamy do tego zakaz karania i dawania klapsów, to nic dziwnego, że po latach wyrastają z nich takie wypisz wymaluj, Breiviki. Acz, ten paradoksalnie sam chciał walczyć ze skandynawsko-socjalistycznym rozluźnionym porządkiem świata, który właśnie taki koślawy model wychowawczy dzieci przyjął lat temu dziesiąt za stosowny i ciągle obowiązujący. Zaiste, bardzo krwawy to paradoks.


Skandynawia jest więc regionem w którym socjalizm osiągnął pełny triumf i okopał się mocno w okopach po dziś dzień nie dając za wygraną, mało tego, zachował pełne prawo do współistnienia, a ze strony świata cywilizacji zachodniej uzyskał pełne przyzwolenie i rozgrzeszenie za wszelkie swoje odchylające od powszechnych norm praktyki. Co innego socjalizm który poległ w krajach bloku wschodniego, także u nas. Ten był już zły doszczętnie, gdyż chciał zawładnąć całą sferą życia i państwa jako socjalistycznej jedności. Natomiast w krajach skandynawskich socjaliści skupili się tylko i wyłącznie na inżynierii społecznej. Gospodarka pozostała w dużej części w rękach prywatnych, co umożliwiło osiągnięcie dobrych wyników ekonomicznych i wolnorynkową współpracę z UE, która przymykała oczy na obyczajową rewolucję. Heh, jak tak teraz spojrzeć trzeźwym okiem na obecne struktury i politykę prorodzinną z punktu widzenia Brukseli, to jak nic wychodzi na to, że socjalizm wcale nie pozostał utopijną i małą zieloną wyspą na tle świata, lecz stał się dominującą i dyktującą swoje warunki dyktaturą panoszącą się po starym kontynencie. Jak to trafnie określił mój kumpel na fejsie, świat stanął na chuju i tańczy sobie brejka.

Celem skandynawskich socjalistów było wychowanie nowego człowieka i stworzenie nowej definicji społeczeństwa. Żeby to osiągnąć, trzeba było najpierw zniszczyć stare struktury. Nic więc dziwnego, że prawodawstwo uchwalane w tych krajach, zwłaszcza w Szwecji, sprzyjało rozbiciu więzi rodzinnych. Źródłem dzisiejszej sytuacji rodzin w tych krajach jest wieloletnia dominacja w życiu publicznym ideologii lewicowej. Każde państwo socjalistyczne dąży bowiem z założenia do podporządkowania sobie możliwie jak największych obszarów życia społecznego, w związku z tym niszczy wszelkie niezależne od siebie ośrodki władzy i autorytetu. Takim obiektem destrukcji stała się w krajach skandynawskich właśnie rodzina, która ze swej natury i wielopokoleniowych korzeni preferuje pewien rodzaj wychowania, który może odgrywać alternatywę wobec instytucji opiekuńczych państwa. A te przecież dąży do zerwania więzi rodzinnych po to, by ludzie zwracali się z wszelką pomocą bezpośrednio do niego. W ten właśnie sposób uzależnia ich od siebie. Banalne w swojej prostocie i niezwykle skuteczne, ale też, nie do pomyślenia w silnych i zaprawionych w bojach tradycyjnych społeczeństwach. Wikingowie zapewne przewracają się w swoich grobach.

Dlatego przyszłością świata widzianego z punktu widzenia ich spadkobierców, jest poligamia. W krajach skandynawskich blisko 60 % dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich, około 20 % jest zaś wychowywanych przez samotnych rodziców. Wysoką ceną jaką trzeba płacić za permanentne niszczenie modelu rodziny jest właśnie samotność. To efekt rozbicia przez państwo więzi uczuciowych i emocjonalnych w domach rodzinnych. W samym tylko Sztokholmie statystyki wołają, że aż 70 % wszystkich gospodarstw domowych, to te jednoosobowe. Mimo, iż w pewnym sensie jestem ich zwolennikiem (tylko, jeśli mentalnie nie jest się gotowym na założenie rodziny i ogólnie życia wśród ludzi), jest to jednak wynik masakrycznie niepokojący. W tych krajach jednostka kompletnie nic nie znaczy. Siłę może posiadać tylko kolektyw, którego częścią jest właśnie ta słaba jednostka. Błędne koło. Nic więc dziwnego, że w tych krajach aż roi się od zjebów i ludzi, którzy może dzięki rozbudowanej opiekuńczości ze strony pastwa żyją w dostatku, to jednak emocjonalnie są niezdolni do współistnienia i radzenia sobie w trudnych sytuacjach, których na co dzień nie mają prawie wcale. Osobiście uważam, że przeciętnie wychowane według skandynawskiego modelu dziecko, w Polsce po trzech dniach umarłoby z głodu.


Przejdźmy jednak do 90 minut. Zacząłem jak zwykle trochę naokoło i nazbyt rozbudowanie, ale tym razem uczyniłem to jak najbardziej celowo. Ten bardzo mocny i surowy norweski obraz w reżyserii Evy Sørhaug, mimo, iż nie dotyka w tak bezpośredni sposób wszystkich poruszonych w powyższych akapitach myśli, to jednak z mojego punktu widzenia ma bardzo wiele z nimi wspólnego. Na podstawie trzech związków/małżeństw mężczyzny z kobietą (uff, na szczęście bez zbędnych udziwnień) widzianych z perspektywy samca i jego ostatnich 90 minut życia, doświadczamy miksu wszystkich tych bolączek dzisiejszej skandynawskiej społeczności: Samotności, dewiacji, agresji, poczucia wyobcowania, bezradności i alienacji w społeczeństwie, czy nawet we własnym domu rodzinnym. Co prawda Sørhaug dodała do tego jeszcze odrobinę nutki feminizmu, który wyraża się w ostatniej, bardzo wyrazistej scenie ucieczki wyzwolonej z męskiej, zwierzęcej okupacji kobiety wraz z małym dzieckiem, to jednak jestem gotów przymknąć na tą naleciałość swoje uczulone na tego typu smaczki oko. To tylko jeden z niuansów.

Właściwie to nie wiele więcej mogę o tym filmie napisać, bo jakby się za niego nie zabrać, musiałbym wspomagać się licznymi spoilerami, a nie lubię tego czynić. Jest to bardzo minimalistyczny w swojej formie obraz, typowo skandynawski, chłodny, który dotyka sfery stricte psychologicznej oraz intymnej, szalenie złożonej i niedopowiedzianej. Wymaga od widza dużej wrażliwości i znajomości podstawowych składowych z definicji szczęśliwego życia widzianego oczami mieszkańców krajów nordyckich. Bez tej wiedzy, 90 minut będzie produkcją trudną do zrozumienia. Ot, kolejny film o dziwakach i pojebach. Ja doszukuję się w tym znacznie więcej, przede wszystkim genezy tych odchodzących od szeroko przyjętych norm ludzkich zachowań. I finalnie dochodzę do konkluzji, w której skandynawski socjalizm, mimo, że ucywilizowany i obdarowujący swojego obywatela permanentnym dobrobytem (jest to doskonale uwypuklone w tym filmie za pomocą dóbr materialnych i lśniących, sterylnych pomieszczeń wielkich apartamentowców w jakich dzieje się akcja), to jednak niszczy on zakorzenione głęboko w jednostce duchowość i jej człowieczeństwo, przez co właśnie często dochodzi do ludzkich tragedii. Oczywiście można to wszystko dostrzec w praktycznie każdym innym społeczeństwie, nie ma na świecie modelu idealnego i bez skazy, ale też, ciągle należy go szukać.

Dobry to film, niezwykle charakterystyczny dla nordyckiej filozofii, chłodno analizujący wachlarz błądzących ludzkich zachowań, ale też nie dający żadnych odpowiedzi. Raczej pozostawia widza z głową pełną pytań, powątpiewań, oraz z niesmakiem, ale ja to akurat bardzo w ich wykonaniu lubię. To chyba pozostałość po Bergmanie (wiecie, że jego też aresztowano w latach 80-tych za podatki?). Przy współczesnej panoszącej się po całym świecie globalizacji jedynych słusznych myśli wiem doskonale, że także i u nas, nad Wisłą przyjdzie nam prędzej czy później zmierzyć się z podobnymi problemami i walczyć o to, by tzw. postępowa tolerancja i nowoczesność obyczajowa nie podniosła rąk na nasz wypracowany w bólach liczonych rozbiorami i wojnami model rodziny oraz wychowywania dzieci. Właśnie między innymi dlatego cenię sobie skandynawskie kino. Za to, że jest prawdziwe, bezpośrednie i z filozoficznego punktu widzenia tak bardzo uniwersalne, dzięki czemu pomaga mi lepiej zrozumieć świat, dostrzec jego zagrożenia i meandry.

4/6

IMDb: 6,2
Filmweb: 6,4



3 komentarze:

  1. Wow, właśnie zdałam sobie sprawę z tego jak strasznie różne mamy poglądy na życie społeczne, kształt rodziny i wychowywanie dzieci. Polski model jest w tym bardzo kiepski. Przesiąknięty przemocą, wymogiem bezwzględnej podległości itp., właściwie nie chce się kłócić. Powiem tylko, że mnie się skandynawskie wzorce podobają i osobiście mam nadzieję, że ta "postępowa tolerancja i nowoczesność obyczajowa" jednak do nas dotrze. I to szybko.

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż. Co prawda nie twierdzę, że u nas jest pod tym względem ok, nasz model wychowawczy również nie jest idealny, ale też bezkrytyczne pochwalanie bezstresowego wychowywania dzieci z przesadnym narzucaniem roli państwa, które przejmuje rolę ojca i matki, w naszej szerokości geograficznej jest raczej trudne do przyjęcia. Pomijam już różnorodność kulturową, obyczajową i tradycje wynoszone z rodzinnego domu, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której państwo w tak wielkim stopniu ingeruje w wychowanie mojego dziecka. To przede wszystkim rodzic powinien kształtować rozwój duchowy i mentalny swojego potomka. Państwo powinno tylko zapewnić jego prawidłowy rozwój, edukację, opiekę zdrowotną, oraz pracę po zakończeniu szkoły. W Skandynawii, zwłaszcza w Szwecji, chyba jednak poszli o kilka kroków za daleko. Temat rzecz jasna dyskusyjny, ile ludzi, rodziców, tyle poglądów na kwestie wychowawcze. Rozbudowany skandynawski socjal oczywiście ma swoje liczne zalety, co znajduje swoje odbicie w wielu różnego rodzaju zestawieniach, z których wynika, że państwa skandynawskie plasują się w ścisłej czołówce wśród krajów, w których najlepiej się żyje. W tekście jednak skupiłem się przede wszystkim na krytyce tego systemu, ale chyba jednak uzasadnionej, przynajmniej z mojego miejsca siedzenia. Państwo powinno chronić dziecko, także przed jego rodzicem, ale tylko wtedy, gdy jest to w pełni uzasadnione. Odbieranie praw rodzicielskich za wychowawczego klapsa w tyłek jest patologią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z naciskiem na "zagrożenia". To może też jest jakaś nauka dla nas, "zacofanej" Europy, że zmiany, o których wielu marzy, cała ta liberalizacja różnych obszarów życia, może mieć opłakane skutki. W Szwecji jak na dłoni są widoczne konsekwencje takich reform. Nie wiem, mnie to odstrasza, ja tak nie chcę żyć, po prostu.

    A co do filmu - nie widziałam, ale chętnie sięgnę, bo mimo, że skandynawskie (szczególnie szwedzkie i norweskie, bo duńskie jednak czasem zbacza z tego toru) kino jest niewygodne, to jednak dla tej hermetycznej i zimnej szczerości warto.

    OdpowiedzUsuń