czwartek, 7 lutego 2013

Nieudolne

Nieulotne
reż. Jacek Borcuch, POL, ESP, 2012
90 min. Kino Świat
Polska premiera: 8.02.2013
Dramat, Romans



Najpierw fajna zabawa w nocy, tournée na mieście, na bogato i bez hamulców. Jesteś królem życia, możesz wszystko, a brzydkie kobiety w alkoholowym amoku stają się nagle boginiami rodem z kolorowych czasopism dla samczych onanistów. Niestety po upojnej nocy zawsze następuje światłoczuły ranek. Alkohol z żalem opuszcza nasz krwiobieg i wita nas hipoglikemia oraz niedobór glutaminy. Kac morderca. Słońce brutalnie zabija nasze spojówki, a odkryte przypadkiem leżące tuż obok brzydkie kobiety, które znaczą swoją obecność wczorajszym królewskim chuchem... naprawdę są brzydkie. Właśnie mniej więcej taką alegorią opisałbym najnowszy film Jacka Borcucha, Nieulotne. Bardzo obiecujący początek i potworny ból łba zaraz po końcowych napisach.

Ból niestety tym bardziej dotkliwy, gdyż oczekiwania stawiane przed filmem były wprost gigantyczne. Nie wiem, może to przez ten Sundance. Z pewnością byle co nie błyszczy w Utah na dywanach, a z Polski to już w ogóle. Borcuch, także przez cały swój dotychczasowy dorobek zasłużył sobie na szacun i chodzenie w ciemno na każdy jego kolejny film, niemal jak u Smarzowskiego. Wszystkie jego trzy wcześniejsze produkcje, rzecz jasna z zachowaniem odpowiednich proporcji, były po prostu świetne. Kallafiorr jako tanie i małe kino niezależne wprowadził trochę kolorytu do polskiej kinematografii końca lat 90-tych. Tulipany zaraziły nostalgią i klimatyczną oryginalnością, a także muzyką i obiecującym początkiem Daniela Blooma. Wszystko co kocham były już z kolei kropką nad i, eksplozją talentu oraz zapowiedzią czegoś naprawdę wielkiego. Tym czymś dużym miało być właśnie Nieulotne.

Z takim właśnie nastawieniem szedłem do kina na prapremierę, dobrze, że na darmową. Czasem fajnie jest prowadzić filmowego blogaska i posiadać fejm na mieście, bo niekiedy właśnie wpadają w łapy jakieś gratisowe zaproszenia. Szkoda, że nie prowadzę bloga o, nie wiem, np. o technikach miłości francuskiej, ale powiedzmy, że zaproszenia na premiery filmowe są też całkiem spoko. Wziąłem więc koleżankę za rękę i udaliśmy się na seans. Co prawda całą zaoszczędzoną kasę na biletach przetrąciliśmy i to pewnie z trzykrotną przebitką na żarcie i alkohol, ale grunt, że za Nieulotne płacić nie musiałem. Teraz, pisząc te słowa, jestem nawet z tego powodu dumny, bowiem kac moralny i VAT mnie za to ścigać nie będą. O ile lubię finansować polską kinematografię, o tyle wolałbym jednak, aby moje ciężko zarobione pieniądze trochę częściej wpływały na ekranową jakość świecącą swym blaskiem w rodzimym kinie.


Paradoksalnie, niezłej jakości jest u Borcucha całkiem sporo. Biorąc pod uwagę polskie standardy, to jest tu jej nawet więcej niż gdziekolwiek dotąd, a i w europejskiej średniej trzyma się w czubie peletonu. Ale ta jakość niestety zauważalna jest tylko w jednym aspekcie wchodzącym w skład przepisu na dobre kino. A są nim zdjęcia. Te przestają być u Borcucha, a raczej u Michała Englerta przypadkiem, lecz systematycznym i przemyślanym działaniem z premedytacją. Zdjęcia są wspaniałe. Zwłaszcza te wykonane w południowej Hiszpanii, gdzie wszystko jest po prostu piękne. I tu jurorzy festiwalu Sundance mieli całkowitą słuszność. Obdarowując autora zdjęć zaszczytnym wyróżnieniem "Najlepsze zdjęcia w dramacie zagranicznym" zrobili mu, a przy okazji także polskiej kinematografii, wielką przyjemność. Ale też tą nagrodą dali trochę do zrozumienia, że na więcej Nieulotne w zasadzie już nie zasługują. I ja uważam dokładnie tak samo. Niestety.

Poza klimatycznymi i perfekcyjnymi zdjęciami oraz niezłymi widoczkami, nie ma tu czego podziwiać. Mało tego, nawet świetne kadry tracą dużo na wartości, gdy akcja filmu przenosi się w pewnym momencie z południa słonecznej Hiszpanii do jesienno-zimowego Krakowa. Ta przeprowadzka to znak od niebios. W trakcie seansu oczywiście jeszcze go nie okiełznałem, ale teraz, będąc o wiele mądrzejszy, mogę was ostrzec. Otóż, gdy Gierszał wróci na swym stalowym rumaku do Krakowa, oznaczać to będzie, że można sobie na legalu wyjść z kina. Wszystko co jest kręcone w Polsce wydaje się jakby wyszło spod innej igły i nici. Zupełnie, gdyby Nieulotne były złożone z dwóch niezależnie kręconych od siebie części autorstwa dwóch różnych reżyserów, dobrego i słabego.

Zastanawiam się teraz wnikliwie nad tym, że może to wszystko przez te słońce i śródziemnomorski klimat. Siedząc tak w tym kinie, w środku zimy, czując gdzieś pod ręką występowanie ciepłej kurtki, szalika i rękawiczek, w dodatku strapowany tym wszystkim i głodny ciepła, kiedy raptem dostaję po oczach strzałem w postaci wiernie odwzorowanego wakacyjnego i zagranicznego luzu skąpanego w ponad 30 stopniowych upałach, no to chyba można się trochę zapomnieć. Nagle, wszystko jest ok. No bo przecież rzygam już tym białym gównem i zimowymi ciuchami, a oni tam na tym ekranie, zupełnie wolni i skąpo odziani, kopulują sobie od tak na łonie letniej natury, a także pluskają się w ciepłej wodzie i w dodatku comprendują po espaniolsku, który przecież już z samego założenia jest naczelnym językiem słońca i wakacji. Myślę sobie nawet, że w raju musowo porozumiewają się właśnie po hiszpańsku. Wielka szkoda, że tam nie trafię, ale już się z tym faktem pogodziłem, dlatego też nie uczę się tego castellano, bo to strata czasu. Tam gdzie ja trafię, zapewne wszyscy porozumiewają się po rusku, w języku dominującym w piekle. Znam go całkiem dobrze. Raczej dogadam się z miejscowymi.


Tak więc wszystko co jest w tym filmie bardziej hiszpańskie, niż polskie jest dobre. Beztroska, luz, słońce, niespieszny klimat, długie kadry (czasem aż za długie), wspomniane kapitalne zdjęcia, a nawet dwójka naszych gołąbków, Michał i Karina fajnie się w tym klimacie odnajdywali. A my razem z nimi, no bo tam lato, gorąco, a my tu na deszczu, wilki jakieś, wiadomo. I doprawdy nie rozumiem, czemu u licha ten świetny i nader obiecujący początek filmu musiał skończyć w typowym polskim błocie z ryjem skierowanym ku ziemi. A skończył tak i nikt mnie nie przekona, że nie.

Ale psuć zaczęło się jeszcze w gorącej Hiszpanii, pod sam jej koniec dokładniej, nad tą zalaną kopalnią, czy co to tam było, gdzie nasz młodociany playboy na którego widok niewiasty mdleją i zacinają się w windach (nie wiem, tak słyszałem), zwykł sobie nurkować. Nie lubię spoilerów, za każdym razem gdzieś na świecie ginie wtedy mała foczka, więc i tym razem tego niewinnego stworzenia zabijał nie będę, ale tam nad tą wodą wydarzy się coś, co z pozoru owszem, musi odbić się w jakiś sposób na psychice naszego bohatera, a potem jeszcze bohaterki, ale ja, oglądając tą scenę, podczas której bliżej mi było do obojętności i niewzruszenia, autentycznie nie spodziewałem się, iż tak bardzo wpłynie ona na resztę filmu i go pokracznie zniekształci. Tzn. czuć było, że jest to punkt zwrotny tej opowieści i dalej już wszystko będzie się kotłowało wokół niego, ale bardzo szybko zaczęło mnie uwierać jego wyolbrzymianie, oraz nacechowanie go niedorzecznością. Zalęgła się we mnie świadomość, że coś tu się nie zazębia i zwyczajnie do siebie nie pasuje, a ludzkie odruchy i instynkty samosterujące, tak dobrze przecież się dotąd prezentujące, przestały być nagle naturalne oraz przewidywalne. Zaczęły grać w dziwną grę i popadać w irracjonalne zachowania. Do tego pojawiła się nuda. Dużo nudy i nic nie wnoszące dłużyzny, ale to może tylko ja jestem jakiś zwichrowany i nie umiem ocenić ludzkich zachowań w kryzysowych chwilach ich żywotów. Tak, to jest nawet dość rozsądne wytłumaczenie.

Możliwe też, że dwójka młodych aktorów nie do końca poradziła sobie z ciężką myślą, jaką chciał zarazić ich Jacek Borcuch. Acz Gierszał według mnie wypadł naprawdę nieźle. Więcej "ale" mam do dopiero co raczkującej przed kamerami Magdaleny Berus, która w jednej zastygłej minie nr jeden, trochę nie bardzo umiała wydukać z siebie coś więcej. Ale starała się i w sumie się nie czepiam, jednak irytowało mnie także to, że oboje byli tak bardzo do siebie podobni. Zupełnie jak brat i siostra, w dodatku z jednego jaja. Kuleje również bardzo scenariusz, który wydaje się być napisany odręcznie na kolanie w WC zatłoczonego sezonowego pociągu relacji Kraków Główny-Zakopane. Jego zakończenie jest chyba wynikiem ucieczki przed kanarem, takim: "a, skończę tak niedbale tutaj, bo muszę spierdalać", no zupełnie bez sensu. Gdyby koniec tej opowieści miał nieść za sobą jakąś myśl, choćby gram sensu, to pewnie ogólna ocena Nieulotne byłaby o wiele lepsza, ale gdy finalnie przynosi on pustkę i rozczarowanie, no to przepraszam ślicznie, ale ja chcę z tego pociągu zwyczajnie wyskoczyć. I to jak najszybciej.

I jeszcze te dialogi. Są naprawdę marne i prowadzą donikąd. Niby można przymknąć na nie oko, zwłaszcza w hiszpańskich okolicznościach przyrody, ale za lekko to to nie przychodzi. Całe szczęście, że ból łagodzą piękne widoki i kadry, ale też ile można o nich ciągle pisać? Kolejny zarzut to drugi plan. Joasia Kulig, którą to specjalista/ka od kostiumów okrutnie pokarał/a i ubrał/a ją w grube swetry (tak przyznaję, chciałem pogapić się na jej cycki) zupełnie niczego nie wnosiła. Andrzej Chyra to już w ogóle nieporozumienie. Borcuch chyba ma do niego jakąś słabość albo wisi mu pieniądze. Dał mu ten mały epizod od tak do kolekcji, oraz chyba żeby przyciągnął do kin więcej ludzi. Zupełnie niepotrzebne i nic nie wnoszące role. Obie. A jak chciał większej frekwencji w kinach, to powinien rozebrać Kulig zamiast tej dość skąpo obdarowanej przez naturę Berus.

Tak więc cóż. Raczej zmarnowany potencjał, co tu więcej pisać. Zakończenie to kpina. Ok, lubię się domyślać i kminić "co autor miał na myśli" w trakcie napisów końcowych, ale tu cokolwiek bym sobie wymyślił (i tak możliwe chyba tylko dwie opcje) z pewnością byłoby jałowe oraz niesatysfakcjonujące. Ten film powinien skończyć się zupełnie inaczej. On powinien też kroczyć po innych torach już od mniej więcej połowy swojego trwania. Szkoda. Najbardziej to tych zdjęć. Także udanego montażu, pracy kamer, oraz kilku kapitalnych scen i kadrów. Tej muzyki i spowolnionych obrazów w trakcie tańców na imprezie u kogoś na kwadracie. W polskim filmie takie widoki to rzadkość. Dlatego mam wielki problem z oceną końcową. Za wartości artystyczne i audiowizualne mocne pięć. Tu nawet gotów jestem nisko się pochylić i uczynić wymowny ukłon, ale w treści i przede wszystkim w jej mądrości oraz oryginalności przekazywania, marna dwója. Czyli coś pomiędzy 3+ i 4-. Uczciwsza chyba jednak będzie trója, bo strasznie się rozczarowałem, a nie lubię. Nieudolne te Nieulotne. Borcuch do poprawki.

Ps. Post nr 200. Poleję sobie z tej okazji. Wy też możecie.

3/6

IMDb: 7,4
Filmweb: 5,8


10 komentarzy:

  1. Do kina z pewnością się nie wybiorę. Ale z pewnością prędzej, czy później obejrzę. Taka audio-wizualna chłosta polskim kinem po oczach, dobrze mi robi. Człowiek znów zaczyna doceniać małe rzeczy ;-))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam dzisiaj. Niestety w 100% musze zgodzić sie z ta recenzja.
    A mialo byc tak pieknie..

    OdpowiedzUsuń
  3. Ubawiłam się setnie Twoją recenzją (szczególnie zamianą cycków hihi-słuszna to incjatywa). Zgadzam się z Tobą w 200% i najbardziej zazdraszczam darmowego seansu, bo ja za swój zapłaciłam DWADZIEŚCIA CZTERY ZŁOTE (kurwa za przeproszeniem!) plus SIEDEM PIĘĆDZIESIĄT za colę (bo mnie się okrutnie pić chciało po basenie). Ja nie wiem dlaczego ja sobie to robię:)
    Słowem "Nieulotne"=NIElotne:)
    Pozdrawiam i dziękuje za rozbawiającą do łez, słuszną i mądrą recenzyję:)

    OdpowiedzUsuń
  4. P.S na zdjęcia z Hiszpanii miałam podwójną chrapkę, bowiem we wrześniu zeszłego roku jam była na południu Hiszpanii. Jam tam była i serpentynami jeździła i w języku w jego pięknym brzmieniu pławiła. I to światło i to słońce! Dzeseus!:)

    OdpowiedzUsuń
  5. podobne odczucia. szkoda, że ja płaciłem za bilet..

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech, mieć taki fejm- szczerze zazdroszczę. I kurcze, poszłabym dla tego Gierszała, bo się chłopina wydaje zdolnym koleżką, ale nie chcę czuć rozczarowania po seansie;/

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszyscy o tym darmowym bilecie, a ja naprawdę przez ten film wydałem ze trzy razy więcej, bo musiałem go później jeszcze zapić i zagryźć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyśl sobie, że my (czyli ci, którzy zapłacili za bilet) także musieli potem zapić i zagryźć:D Więc jakby nie patrzeć nam nieszczęśnikom głośniej portfel płaczę. I ten kac, że tak się dało nabrać:)

      Usuń
  8. Poleję sobie z tej okazji? A od kiedy Ty szukasz okazji?;)

    Nie mam zamiaru ttego filmu. Ale to słodkie, że czytając Twoje refleksje na temat takiej miernej produkcyjki, mogłam się mega pośmiać. Czyli jednak nie tak nieudolnie;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Odnoszę dziwne i nieodparte wrażenie moja ulubiona Apetytko, żeś masz mnie za ochleja, moczymordę i pijaka. Nazwałbym to skandalem, dużym nadużyciem i może się nawet obraził... ale nie zrobię tego, gdyż właśnie sobie uświadomiłem, że cholera jasna, pewnie masz racje. Twoje zdrowie mała.

    OdpowiedzUsuń