niedziela, 3 lutego 2013

A to Polska właśnie

Drogówka
reż. Wojtek Smarzowski, POL, 2012
118 min. Next Film
Premiera światowa: 14.12.2012
Dramat, Kryminał, Sensacja


"Próba przekupstwa policjanta na służbie w zamian za odstąpienie od wystawienia mandatu karnego jest w cywilizowanych krajach surowo karane i zabronione!" - "Na szczęście żyjemy w Polsce. U nas występuje czynnik ludzki."

Tak właśnie. Tylko ten jeden z około setki dialogów narodzonych pomiędzy stróżami prawa, a ślizgającymi się po jego krawędzi obywatelami pewnego kraju leżącego nad Wisłą, mógłby posłużyć za najlepszą skróconą recenzję najnowszego filmu Wojtka Smarzowskiego - Drogówka. Produkcji, która po miesiącach idealnego warzenia i podsycania emocji za sprawą krótkich i zabawnych spotów reklamowych podbijających niemal cały internet, wyraźnie przyśpieszyła bicie naszych serc. W końcu jest, kolejny cios w polskie, żółte, jeszcze pełne poradzieckich plomb zęby. Boli. Ma boleć i będzie boleć jeszcze długi czas, przynajmniej do momentu, w którym publiczną pałeczkę przejmą nowe, być może jeszcze nienarodzone pokolenia, których w trakcie dorastania nie dosięgną macki dzisiejszej do cna zepsutej i zdegenerowanej sceny politycznej, a także polskie demony kreujące dzisiejszą patologiczną rzeczywistość. Czyli prawdopodobnie nie stanie się to nigdy, ale próbować trzeba.

Po tak niekwestionowanych hitach jak Wesele, Dom zły i Róża, po których za każdym razem musiałem zbierać dolną szczękę gdzieś z ciemności rzędów foteli kinowych, tym razem oczekiwałem na Drogówkę z trochę większym spokojem i cierpliwością jakiej się nawet we własnym posiadaniu nie spodziewałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że gdy w końcu wybije godzina W, będę miał do czynienia z dziełem wielkim i skończonym, oraz, że pani od sprzątania ponownie będzie musiała mnie zbierać z podłogi kina wraz z rozsypanym przez kogoś popcornem. Już na wiele miesięcy przed premierą wszystko wskazywało na to, że własnie tak będzie. Przede wszystkim dlatego, że ponownie staną przed nami te same, wybornie wypromowane przez Smarzowskiego, doskonale nam przecież znane nazwiska aktorów, którzy gdyby nie on, nadal graliby pewnie najwyżej w podrzędnych polskich serialach rangi sitcom, tudzież ewentualnie w marnych komediach niedbale opowiadających o Polsce B, czy nawet C, bo tej chyba jest w naszych granicach absurdu obecnie najwięcej. Za sukcesem Drogówki przemawiały także zwiastuny kinowe i wspomniane zabawne spoty reklamowe. W końcu też, za Smarzowskim była cała jego dotychczasowa filmowa przeszłość, która im bliżej teraźniejszości, tym bardziej krystalizowała się i rosła w naszych oczach. Wesele pozwoliło widzowi zapoznać się z jego nazwiskiem, Dom zły nakazał nam je zapamiętać, Róża zaś wielbić, natomiast Drogówka miała postawione przed sobą tylko jedno zadanie - za wszelką cenę dochować wierności.

I ja tą wierność Panie Wojtku, z wielkim ukłonem do samej ziemi oraz z nieskrywaną satysfakcją zachowuję. Ponownie spłodził Pan film, który mimo, iż całymi garściami czerpie pomysły, oraz kseruje liczne schematy sprawdzone już w poprzednich filmach, sprawia mi jednocześnie ból i dostarcza błogiej satysfakcji. Uczucie jakie towarzyszy mi oglądaniu filmów Smarzowskiego mogę porównać do wyczekiwanego przez cały miesiąc dnia wypłaty w pracy, której przecież z natury nie cierpię i nie chcę do niej przychodzić, gdyż nie jestem do niej stworzony. Pracuję jednak, żeby mieć za co żreć, a filmy oglądam, by doświadczać takie kinematograficzne katharsis jak u Smarzowskiego.


W Drogówce, która przez długi roboczy czas nosiła imię 7 dni, ponownie musimy wlepiać ślipia w patologiczną degrengoladę oraz podziwiać wstrętnego tasiemca pożerającego nasz piękny kraj. W każdej chwili, każdego dnia, nawet dokładnie w tej sekundzie jaka stuknęła nam na zegarkach jesteśmy zjadani, oraz bezpruderyjnie przeżuwani przez różne odmiany zła. Przez rakotwórczą korupcję, litry, co ja gadam, przez morze przelewanej wódy z banderolą, czy też bez niej. Przez jebanych dwulicowych polityków, upolitycznione media, oraz przez wszelki, doszczętny upadek wartości moralnych reprezentowany przez nową falę polityki miłości i dewiacji. Oczywiście Smarzowski lubi wszystko przejaskrawiać, nie opowiada nam banałów pisanych zwykłą czcionką, jakimś stonowanym Arialem. On wali po oczach krzykliwym Caps Lockiem, w dodatku pogrubionym i z pięcioma wykrzyknikami na końcu zdania. Ale mnie osobiście to nie wadzi. Mało tego, tak jest nawet lepiej. Dostajemy po mordzie mocniej, krew z naszych rozbitych nosów leje się naturalniej i bardziej spektakularnie, a smak wymiocin, wódy i spermy (nie, nie wiem jak smakuje) wali w nas fetorem wylewającym się wprost z ekranu z tak intensywną wonią, że owa lekcja życia jaką otrzymujemy od Smarzowskiego, będzie nam się odbijać czkawką przez długie miesiące, by nie napisać, że lata.

Tak w ogóle i na lekkim marginesie, to osobiście uważam, iż polskiemu społeczeństwu potrzebna jest czasem tego typu terapia szokowa. Wysoce pożądany jest też zamordyzm, a nie ciągłe luzowanie lejców. Raz na pewien czas należy nam się solidne przetrzepanie tyłków. Już sam Winston Churchill mawiał o nas, iż jesteśmy narodem wspaniałym w nieszczęściu i najnikczemniejszym z nikczemnych w chwilach powodzenia. I ja się z nim zgadzam. Wielkich Polaków i wielkie chwile w naszej historii dostrzegam przede wszystkim w okresie klęsk, wojen i rozbiorów. Obecnie, gdy żyjemy w rozmiękczonych (zwłaszcza obyczajowo) czasach, skoncentrowaliśmy się jedynie na własnych tyłkach, kredytach hipotecznych, na oglądaniu Mam talent w TVN i śledzeniu poczynań marnej jakości życia celebrytów w kolorowych czasopismach za dwa złote. Dzięki temu "elita" tego kraju oraz media głównego nurtu mogą z nami robić właściwie to, na co mają w danej chwili ochotę. Jesteśmy ciągle manipulowani i wiecznie oszukiwani, przez wszystkich, w imię jedynego słusznego porządku świata do którego i tak nie mamy prawa wstępu. Tak bardzo się już do tego stanu rzeczy przyzwyczailiśmy, że właściwie pogodziliśmy się już z tym smutnym faktem i na co dzień żyjemy utopią, sprawami drugorzędnymi. Rozprawiamy najwyżej na tematy zastępcze, o umiejętnie rozpuszczonej nad naszymi głowami zasłonie dymnej skrywającej prawdziwe oblicze ziemi... tej ziemi.

Odnoszę smutne wrażenie, że jako społeczeństwo nie mamy już siły ani chęci, by się podnieść z kolan, a gdy tylko jakieś środowisko postanowi się samo w sobie zebrać i wykrzyczeć coś wspólnie na ulicach miast, z marszu jest pacyfikowane przez rząd i służące im media, a przez resztę społeczeństwa z bólem spychane jest na margines. Nasza obojętność widoczna jest najbardziej podczas wyborów. Nie wierzymy już w nic, ani nikomu. Rządzi nami pieniądz. Tylko on najwyższy, tylko on jest panem. To wszystko właśnie jest przez "nich". To "oni" nas oszukali i do siebie zniechęcili. I myślę właśnie, że Smarzowski poprzez swoje filmy stara się nas z tego letargu oraz niechciejstwa zwyczajnie wybudzić. Jebie nas pięścią w twarz, kolanem w przyrodzenie i na koniec poprawia z dyńki. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nam się ten spuszczany nam wpierdol w ogromnej większości naprawdę podoba, co tylko potwierdza moją teorię, że zawsze musimy być pod czyimś butem. Dla naszej zdrowotności i trzeźwości na umyśle rzecz jasna.

I Smarzowski kopie nas zaiste świetnie. Przerysowuje nas samych oraz dorabia ołówkiem wąsy i rogi. Tym razem wziął na tapetę policjantów, którzy będąc powołani do tego, by nas chronić (a nie tylko ganić), stoją na straży konstytucyjnego prawa i płynących z tej okazji obowiązków. Reżyserowi udało się wyłuskać z ich psiarskich charakterów coś więcej niż tylko klasyczną ludzką słabość do taplania się w babilońskiej przyjemności. Skoncentrował się na swoich bohaterach o wiele lepiej niż chociażby Pasikowski w swoich Psach. On tych wszystkich facetów w mundurach, którzy przecież powinni wzbudzać w nas poczucie bezpieczeństwa oraz zaufanie, namaścił całą polską patologią tkwiącą w genach począwszy od Sołtysa-pijaka w Wypizdowie Wielkim, na skorumpowanym Ministrze Spraw Byle jakich kończąc. Siedmioro policjantów ze stołecznej drogówki i siedem grzechów głównych. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu (w chlaniu!), gniew oraz lenistwo.


Bez płynu zmiękczającego i proszku do prania, kolor, czy biały, wszystko to razem pierdoli się jednocześnie w blaszanej puszce wirującej 1600 razy na minutę. W niej wszystko jest złe, brudne i zepsute, a to, co wydaje się być w tym świecie ascetycznie czyste i moralnie dobre, jest tylko iluzją. Smarzowski specjalnie podkręca tempo wirowania pralki i kreuje naszych policjantów na tych, których polskie społeczeństwo obawia się najbardziej. Czyli na bandytów, pijaków, gwałcicieli i kiboli. Kumuluje sumę wszystkich naszych strachów i żongluje nimi w poszukiwaniu pierwiastka jakiejś normalności i szczypty etycznej czystości, lecz tej okazuje się nie ma tu wcale. W tym świecie tylko zło zwycięża i tylko zło rozdaje karty. Nie masz się co łudzić jeden z drugim, bo i tak przegracie. W bardzo szybkie i dynamiczne kadry wplątane są też setki starannie przygotowanych obrazów-wycinków z naszej Polski właśnie. Tej skorumpowanej, pełnej absurdu i niedorzeczności, skąpanej we wszechogarniającej patologii. Posłowie jeżdżą na bani i są bezkarni, duchowni oddają się uciechom cielesnym w burdelach, koncesje na budowę autostrad wydawane są pod stołami w kopertach, a rumuńskie Aro wygrywa przetarg na dostawę samochodów dla polskiej policji. Smarzowski zebrał z naszej aktualnej polskiej rzeczywistości całą długą listę żywych tematów i licznych niedorzeczności, oraz w niezwykle umiejętny sposób przemycił je wszystkie na duży ekran, choćby w kilkusekundowych przerywnikach. Miałem wyborną zabawę wychwytując te wszystkie smaczki w trakcie oglądania filmu.

Trochę tylko przesadzono w nagrywanie wszystkiego i przez wszystkich swoimi smartfonami. Każdej interwencji, każdego zatrzymania i każdej alkoholowej libacji. Rozumiem konwencję i zamysł, bardzo słuszny zresztą, ale chyba jest tego ciut za dużo, by całość uwiarygodnić w moich dość wybrednych i zdystansowanych do świata rzeczywistego oczach. Ale to w sumie mało istotny zarzut, na szczęście reszta gra i trąbi. Zwłaszcza aktorsko. Tu jest prawdziwa ekstraklasa. Mimo, że we wszystkich filmach Smarzowskiego przewijają się praktycznie ciągle te same nazwiska, to oglądanie ich praktycznie w komplecie w każdym kolejnym jego filmie sprawia mi coraz większą frajdę. Dość mam Karolaków, Szyców i Adamków na ekranie. Zdecydowanie bardziej wolę gapić się na obscenicznego Jakubika, na Zenka ze Złotopolic Bartłomieja Topę, który gdyby nie Smarzowski, dalej byłby najwyżej tym przygłupim chłopkiem spod sklepu, a tak, może teraz swobodnie konkurować z Lindą w scenicznej charyzmie. Perfekcyjnie naturalny Eryk Lubos, czy otumaniony alkoholem przez niemal cały film Jacek Braciak, to aktorzy przez wielkie, majestatyczne A, którzy za to, że wydobyto ich nierzadko z aktorskiej 3 ligi, odwdzięczają się teraz Smarzowskiemu nieprawdopodobną pracowitością i charakterem jakiego nie łatwo jest dziś doświadczyć na wielkim ekranie, zwłaszcza tu, w kraju nad Wisłą.

Zastanawia mnie także trochę to, że polska policja od tak oddała producentom własny, często najlepszy sprzęt jaki mają obecnie w posiadaniu. Nawet pozwolili skasować swojego znów nie aż tak starego Forda Focusa, pewnie i tak wybrakowanego, ale jednak, i wszystko po to, żeby ostatecznie zostać zaoranym od A do Z. Nawet biorąc pod uwagę dużą poprawkę na oczywiste wyolbrzymianie przez Smarzowskiego patologicznych zjawisk występujących w polskim społeczeństwie oraz w licznych grupach zawodowych i klasowych, to i tak po obejrzeniu Drogówki w głowie pozostaje chyba jednak więcej niesmaku skierowanego pod adresem polskiej policji, aniżeli miłości, szacunku, czy choćby grama sympatii do munduru. Ale ja akurat mogę być w tym względzie mało wiarygodny, gdyż z natury oraz z prywatnych powodów nie lubię i nie szanuję polskiej policji w ogóle. To jest już jednak mój problem.

Bardzo brudny to film, tak jak brudny jest kraj w jakim żyjemy i który tak bardzo kochamy oraz nienawidzimy jednocześnie. Smarzowski z mopem w ręku zdaje się jakby chciał go trochę wyczyścić i wypucować jego karoserię, lecz także i to nie wystarcza, by go ostatecznie naprawić. To co w nim nie gra jest głęboko skryte pod maską. Tu potrzebny jest porządny mechanik i nowe części, a nie myjnia ciśnieniowa. Wszelkie zło jest zakorzenione w naszych genach i przekazywane z pokolenia na pokolenie, z dziada pradziada. Zawsze będziemy chcieli wywinąć się od płacenia mandatu, wygrać prestiżowy przetarg w firmie, posiadać lepsze auto, oraz zawsze będziemy chlali i zdradzali własne żony. Może po prostu tacy już jesteśmy i musimy się z tym faktem pogodzić? Mam jednak szczerą nadzieję, że Smarzowski będzie z "polactwem" walczył nadal, oraz, że będzie to robił równie dobrze jak dotychczas, czyli mądrze, bez kompleksów, kompromisów i z jajami. Jakże bardzo ich brakuje w polskim kinie. Tym bardziej należy docenić cały trud włożony w produkcję Drogówki. Ta zasługuje u mnie nawet na szóstkę, także za świetnie ukazany klimat mojej ukochanej Warszawy, tej trochę innej, różniącej się od jej przesłodzonych odbić w krzywym zwierciadle występujących w tanich komediach romantycznych. Nie mniej jednak stawiam pięć, ale tylko dlatego, żeby przypadkiem nie zabrakło mi skali przy ocenianiu jego następnych filmów. Wiem, że Smarzowski nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i nie raz mnie zaskoczy. Szacun facet i do zobaczenia.

5/6

IMDb: 8,2
Filmweb: 7,9



2 komentarze:

  1. Cholera. Konkret-recenzja. Właśnie takiej odnośnie Drogówki szukałem. Ale nie szukałem jej po to, żeby zdecydować czy isć do kina. Bo do kina wybieram się bez dwóch zdań, w końcu do Smarzowskiego mam bardzo podobne uwielbienie, co ty (choć niewątpliwie słabsze). Szukałem po to, żeby zwyczajnie sprawdzić, co nam teraz Smarzowski serwuje. A jak widać serwuje dokładnie to samo do czego nas przyzwyczaił. No i to chyba dobrze. Ale czy na pewno - przekonam się jak obejrzę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam - jedna z lepszych recenzji Drogówki, jakie do tej pory przeczytałem. Czas wybrać się do kina :)

      Usuń