wtorek, 18 września 2012

Alf by się uśmiał

Ted
reż. Seth MacFarlane, USA, 2012
106 min. United International Pictures
Polska premiera: 7.09.2012



Skłamałbym pisząc, że był to długo oczekiwany przeze mnie film. Nie moja kuchnia zupełnie. Taki typowy amerykański fast food, acz z ostro przyprawionym sosem. Raz na pewien czas nie zaszkodzi, byle nie codziennie. Gdy zobaczyłem pierwszy trailer, nie wiem, dobre kilka miesięcy temu, lekko oczadziałem. Jakieś jankeskie ksero naszego uszatka rzucającego mięsem, jarającym zioło i posuwającym panienki, cholera, pomyślałem, to może się udać. Zapragnąłem go bliżej poznać, być może nawet się z nim zakumplować. Wpisałem go więc na listę oczekujących. Szczerze liczyłem na jazdę bez trzymanki, bez żadnych zahamowań, na niecenzuralne teksty i żarty dalekie od poprawności politycznej, nawet na gołe cycki, tak, taki jestem szowinistyczny cham i prostak. Niestety. Z dużej chmury kapuśniaczek.

No spieprzyli, co tu więcej pisać. Acz z pewnością pół świata będzie się jarać Tedem i kupować sobie mini pluszaki z fają wodną w łapie lub z jego podobizną na t-shirtach. Tylko na fejsie Ted ma już prawie pięć milionów fanów. To na pewno będzie kasowy film i zarobi na siebie, właściwie to już się zwrócił z nawiązką. W sumie po to powstał, ale ja jednak liczyłem na coś więcej. Do samego Teda zasadniczo nic nie mam. Faktycznie, zdrowo porąbany, lekko patologiczny misiek, z ciętym językiem, umiarkowanie niezłym poczuciem humoru, jarający więcej niż Jay i Cichy Bob razem wzięci. Można by wokół niego zbudować naprawdę dobrą historię, nawet całkiem poważny dramat (a niby czemu nie?), np. o dogłębnej analizie zagubionego w społeczeństwie wyalienowanego misia - wybryku natury. Można było wskrzesić ikonę kina na następne długie dekady, a dzieciaki wrzucałyby jego cytaty na demotywatory i w ogólne motta życiowe (i tak będą), ale nie, producenci woleli wcisnąć Teda w typowe widełki prostych i jałowych komedyjek z pogranicza tych romantycznych, z infantylną treścią, grą aktorów i słodkim aż do porzygu happy endem. Bleh.

Nawet jeśli nasz misiek był ostry i momentami obsceniczny oraz planowo niesmaczny (a to właśnie tego od niego oczekiwaliśmy, czyż nie?), to dla równowagi koniecznie próbowano to wszystko boleśnie zburzyć i zrobić z niego ckliwego niedźwiadka wrażliwego na ludzkie cierpienie z obolałą rączką i słodkimi ślipiami jak 5 zł. No fajnie, tylko po co? Jak jechać po bandzie to po całości. Zabrakło odwagi i chyba jednak pomysłu. Postawiono na asekuranctwo. Jego serdeczny przyjacielski „związek” z Johnem (wyjątkowo kiepski Wahlberg) niczym pięcioletniego Jasia ze swoim GJ JOE (nie wiem, czy dzisiejsze dzieciaki wiedzą co to) był mocno naciągany i irytujący. Nie wiem co bardziej mnie uwierało w oczy i uszy, pokracznie zagubiony Wahlberg, czy sam infantylny scenariusz. Dla wygody postawię między nimi znak równości. Do tego nudna „Ja albo On” Lori (Mila Kunis - śliczna, ale czy coś poza tym?) i ci śmieszni porywacze (scena z pościgiem to jakiś żart?). Wszystkie postacie i dialogi były charakterystyczne dla głupiutkich komedyjek dedykowanych ludziom mało wymagającym nie tyle od kina, co i od życia w ogóle.

Chciałem filmu dla dorosłych, łamiących wiele barier, bo przecież to jest teraz w modzie, ale producentom zabrakło ikry. Chcieli tylko lekko sprowokować widzów, przyciągnąć ich do kin za pomocą lekko przysmażonego mięska, pozwolili sobie nawet na delikatne śmianie się z narodowej traumy Amerykanów, z 9.11, ale koniec końców zaproponowali widzowi tylko miałką watę, którą wypchano naszego Teda. Nawet nie wiadomo do końca, czy film rzeczywiście jest przeznaczony tylko dla dorosłych, czy może jednak to dość odważne kino familijne? Zjawiskowej osobowości wbrew pozorom w naszym niedźwiadku jest mało. Wszystko to kojarzy mi się z jakimś brzdącem rzucającym na oślep małymi kamyczkami zza murka i uciekającym po chwili gdzie pieprz rośnie do mamy. A ja chciałem kogoś, kto wyjdzie na plac, rzuci wielkimi cegłami, pokaże jeszcze fucka i wycedzi przez swój szczerbaty szelmowski uśmiech słowa na f, k, ch, p i co tam jeszcze alfabet ulicy jest w stanie nam zaoferować. Scenariusz jest podręcznikowym dnem ciągnącym naszego miśka jeszcze głębiej, pod jego spód. Trochę jest mi go nawet szkoda, zasłużył zdecydowanie na więcej. Wystarczy sobie wyobrazić w roli Teda zwykłą istotę ludzką, by przekonać się, jak płytka jest cała opowieść.

Tak więc z gadających futrzaków i pluszaków, nadal palmę pierwszeństwa dzierży Alf, który z Teda mógłby się tylko uśmiać. Mimo, że pochodził z siermiężnych lat 80-tych i innej planety, oraz, mimo, że był bardziej familijny, a co za tym idzie, bardziej grzeczny i poprawny, to jednak jego cięty język i zjawiskowy humor był dla mnie o wiele bardziej dosadny i łechtający moje wrażliwe podniebienie. Myślę, że Ted lepiej sprawdziłby się w formie komediowego serialu, tak jak Alf właśnie. Kto wie, może tam w końcu wyląduje, bowiem business is business, acz bardziej spodziewam się kolejnych części wersji kinowych. Póki co, wystawiam mu marną dwóję, z małym plusem dla kurażu, za techniczny majstersztyk, faję wodną i kilka uśmiechów na mojej twarzy.

Krótka recka, bo też szczególnie nie ma o czym pisać. Chyba najgorszy film jaki widziałem w tym roku. Może i miałem większe oczekiwania, pewnie, że tak, ale chyba mam do tego prawo. Nie rozumiem i nie łapię zachwytów nad nim, ale ja ostatnio rzadko coś łapię na tym świecie. Ted jest idealny do krótkich zwiastunów reklamowych. W nich zawarta jest cała jego błyskotliwość, humor i osobowość. Cały film, to tylko strata życiodajnej energii oraz pieniędzy.

2/6

IMDb: 7,6
Filmweb: 7,1



4 komentarze:

  1. To już wiem jakiego filmu nie obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to ja chyba jestem odbiorcą "głupiutkich komedyjek dedykowanych ludziom mało wymagającym nie tyle od kina, co i od życia w ogóle", bo mi się "Ted" bardzo podobał:) Jasne, że zabrakło trochę, powiedziałabym, że odwagi i dużo tu asekuranctwa, ale całość jest do przyjęcia i to całkiem dobra komedia. I chyba właśnie o to chodzi, że nie ma tam zwykłej ludzkiej istoty, tylko jest miś - bo to trochę zmienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. do KLAPSERKI

    Pamiętam jak z bratem w 1994 roku obejrzeliśmy film "Pociąg z forsą" który miło przez lata wspominałem jednak zdawałem sobie zawsze sprawę z jego miejsca w szeregu (teraz bardziej niż wtedy ale to normalne po kilku kolejnych tysiącach obejrzanych filmów człowiek nabiera kulturalnej ogłady) Niemniej jednak jeśli stan się przedłuży wypadałoby się trochę zastanowić nad samym sobą , innymi słowy : KLAPSERKA jak za dziesięć lat nadal będziesz tak twierdzić zalecam wizytę u psychologa . Oczywiście na ocenę filmu nie wpływa jedynie wiedza , gust i smak odbiorcy a przecież liczy się dana chwila , nastrój , samopoczucie a nawet lampka wina itp. Być może KLAPSERKA wszystkie te "poboczne" czynniki złożyły się w tak idealnie że film ci przypadł do gustu .
    Mi osobiście się nie spodobał ale może gdybym miał znów 18 lat ... kto wie ;)
    Z drugiej strony o ocenie decyduje w głównej mierze gust , pomyśl np. że Siwiec podobał się Kac Wawa o czym wspomniała u K.W. a przecież nie każdemu się spodobał , może gdyby przy każdej wypowiedzi widniała liczba obejrzanych tytułów autora , łatwiej można by przedyskutować pewne kwestie związane z jakością bo przecież profesjonaliści nie kierują się wyłącznie własnym gustem .

    btw. film od biedy ujdzie ale tylko ze względu na M.W.
    pozdr. i fajnie że już nie trzeba tych literek wklepywać do zatwierdzenia commenta

    OdpowiedzUsuń
  4. woow , w końcu spamerzy trafili na twój blog , kiedyś ci doradziłem aby usunąć WERYFIKACJĘ OBRAZKOWĄ teraz jak się okaże że będą tak atakować spamem to chyba najprostszym wyjściem będzie powrót do tej opcji . btw. 2/5 za zasłużone .

    OdpowiedzUsuń