poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Sens bezsensu

Wrong
reż. Quentin Dupieux, USA, 2012
94 min. Gutek Film
Polska premiera: 03.08.2012



Mr. Oizo dalej w uderzeniu. Nie wiem co ćpa ten sympatyczny francuski futrzak, ale chciałbym móc czasem zażyć tego samego. Oczywiście świadom pełni konsekwencji, praw i obowiązków. Wygląda na to, że Quentin Dupieux obok swoich decków i Dj-skiej konsolety, zainstalował już na stałe także kamerę filmową i bynajmniej nie boi się jej używać. Po jego surrealistycznej oponie-zabójcy z kina wyszedłem wprost zmasakrowany i zarazem oczarowany. Mówię to mając świadomość, iż wielu moich znajomych oraz na swój pokrętny sposób znawców i sympatyków kina, ma ze mnie niezłą bekę za każdym razem, gdy tylko mimochodem wspominam gdzieś przy byle okazji ów tytuł. Film bowiem został zniszczony prawie we wszystkich możliwych recenzjach i zjechany w teoretycznie wartościowych ocenach, uznany został także za obciach, kicz i tandetę, kino B, czy nawet C i Ć. Ale ja akuratnie mam gdzieś czyjeś wymiociny, torsje oraz ataki panicznego śmiechu i z uporem maniaka, pokładając na szali całą swoją reputację, będę Oponę bronił rencyma i nogami, a nawet klawiaturą i urokiem osobistym jeśli zajdzie taka potrzeba. To naprawdę nie moja wina, że ktoś chciał ją traktować śmiertelnie poważnie i szukał w filmie logiki, czy nawet, o zgrozo, sensu. Bezsens w czasach bylejakości jest o wiele bardziej sensowny niż można na pierwszy rzut oka przypuszczać. I to mówię ja, szczery i oddany miłośnik sensu od zarania mojego poczęcia.

Właśnie za to polubiłem Oponę, tzn. Roberta, krwiożerczego zabójcę. Za ten ogólny bezsens i permanentny brak logiki, która czasem niepotrzebnie nam ciąży w kinie. Jeśli chcemy mądrości w filmie, chodźmy na dramaty. Jeśli szukamy śmiechu do rozpuku, stawiajmy na komedie. Gdy chcemy spędzić niezobowiązująco czas przed ekranem przy czymś lekkim i wybuchowym, mamy w zanadrzu kino akcji. Tak właśnie nam wszyscy powtarzają bez sensu. Od producentów, przez reżyserów, po dystrybutorów filmowych. Jeśli jednak ktoś chce wyzbyć się tych wszystkich narzucanych z góry barier i często nudnego zaszufladkowania, polecam przetrzepany przez niezidentyfikowane środki odurzające mózg Quentina Dupieux. Pozostałych, dla których konwencja w kinie jest mimo wszystko najważniejsza, odsyłam do paska URL we własnej przeglądarce i wpisania weń innego, z pewnością ciekawszego na chwilę obecną adresu.

Do kin wchodzi właśnie Wrong. Najnowszy film ojca futrzastego Flat Beata. Miałem przyjemność obejrzenia go jeszcze na przedpremierowym oficjalnym pokazie w towarzystwie różnych przedziwnych ludzi, wśród których dominowali studenci. Ich reakcje na poszczególne sceny ociekające bezsensownością i irracjonalizmem nadają się na zupełnie odrębny artykuł. Kto wie, może kiedyś z nudów spłodzę pseudo analityczną rozprawkę na temat ludzkich zachowań w kinie. Materiału przez te wszystkie lata nazbierało się w mej głowie bez liku. Zaskakujących wniosków - jeszcze więcej.

No ale do rzeczy.

Ha, dobre sobie. Jak rzeczowo podejść do czegoś tak niedorzecznego? Zwykle, oglądając film, w mej głowie mimowolnie powstaje jakiś zalążek myśli, którą to później zazwyczaj rozwijam płodząc szerszą i ostateczną recenzję. Jeśli rzecz jasna mi się chce, bo z tym ostatnio u mnie coraz gorzej niestety. Ale tym razem, w trakcie uganiania się głównego bohatera, Dolpha Springera, za jego ukochanym zaginionym psem Paulem, w głowie miałem zanik myśli wszelakich. Ten proces trwał i trwał, aż do końcowych napisów, po których zakończeniu wyszedłem z kina, by po jakichś piętnastu minutach poczuć nagłą i niespodziewaną ochotę na zrobienie czegoś adekwatnego do poziomu audio-obrazkowego jakim zostałem przed momentem zauroczony. Tzn. pozwoliłem sobie na siarczyste przekleństwo pod nosem, po czym zaśmiałem się głupio na głos. No jak babcię kocham. Właściwie uczyniłem to dopiero po tym jak wsiadłem do samochodu, ale jednak, nie było to w żaden sposób przeze mnie reżyserowane. Śmiech i przekleństwo. No zupełnie bez sensu.

Co prawda Opona już mnie mentalnie przygotowała na Wrong, przez co ten nie był w stanie mnie w pełni zaskoczyć. Wiedziałem czego mogę się po nim spodziewać, byłem przygotowany na każdą, nawet najbardziej abstrakcyjną ewentualność. Ba, żądałem jej niczym krwi na olimpiadzie (tak, jestem lekko jebnięty). Może właśnie dlatego tak gładko mi owe dzieło podeszło. Ale dla kogoś, dla którego kontakt z kinem Dupieux'a będzie dopiero pierwszym zderzeniem z definicją bezsensowności, uprzedzam, nie bierzcie na salę popcornu. I tak połowę rozrzucicie wokół siebie, a drugą z nich prawdopodobnie się zakrztusicie. No i toaleta. Przed. Nie po. Zaufajcie mi. Ale przede wszystkim i co najważniejsze, wyzbądźcie się wszystkich uprzedzeń w kinie. Dajcie się ponieść konwencji braku konwencji, nie czepiajcie się jeśli zostaniecie zaszachowani nie mieszczącym się w waszych głowach abstrakcyjnym irracjonalizmem, gdyż siłą tej psychopatycznej wizji Quentina Dupieux jest właśnie brak wszelkich logicznych wyjaśnień i uogólnień kłębiących się w naszych płatach mózgowych. Totalna jazda bez trzymanki, która paradoksalnie, swoją głupotą uczy odporności na świat tandety i kiczu. Myślę, że nie wiele zaryzykuję stawiając pewnego rodzaju znak równości pomiędzy twórczością Francuza, a specyficznym poczuciem humoru serwowanym nam niegdyś, a to w serialu Allo, Allo, czy też przez liczne produkcje Monty Pythona. Pozwoliłem więc sobie zawiesić poprzeczkę dość wysoko.

Dlaczego w ogóle człowiek ucieka się do śmiania się z psiego odchodu, czy też z palmy niespodziewanie przemieniającej się w świerk? No albo z tej opony, która toczy się przez pustynię i zabija wszystko co spotyka na swej drodze? Ale głupie! Ktoś krzyknie zza monitora. No pewnie że tak. Masz nieskończoną rację. Ale też, ileż można śmiać się z rzeczy poważnych, zwyczajnych i autentycznych? Z debilnych polityków, idiotek celebrytek, tępych jak strzała gwiazdek telewizji, z naszych comiesięcznych wypłat... Z tego potrafi śmiać się dziś każdy, byle kabaret. Zbyt duża konkurencja, miałka różnorodność. Inteligentni ludzie powinni szukać bardziej nowatorskich rozrywek, wyższego poziomu abstrakcji, czyli, paradoksalnie, powinni szydzić z rzeczy zupełnie bezużytecznych, śmiać się ze zjawisk zwyczajnych, wytykać palcami absurdy i dorabiać im skrzydła. Tak właśnie wybiła się przed laty wspomniana wyżej grupa Monty Pythona, której humor jest ponadczasowy. Kolejne pokolenia także będą wracać do tych szalonych Anglików, bowiem zawsze będzie istniał nurt szukający irracjonalnego humoru będącego w opozycji do sytuacyjnego żartu dnia codziennego. No, ale nie każdy umie wychwycić różnicę.

I dlatego właśnie polecam Wrong. Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się być filmem dla półgłówków oraz ich świni z modżajto, w gruncie rzeczy jest produkcją na wskroś przemyślaną, adresowaną do (uwaga, mogę teraz popłynąć) inteligencji. Przynajmniej tej kinowej, która nie łyka wszystkiego jak stado wrzeszczących pelikanów. Klasyczny tępak nie zrozumie żartu, konwencji, sytuacji chwili, grymasu na twarzy strażaka robiącego kupę na środku jezdni na tle płonącej furgonetki. Z góry uzna ją za idiotyczną i machnie ręką na do widzenia. Zaś mądry z pozoru człowiek, tudzież wiecznie poszukujący jakiejś alternatywy (czyli też głupi, ale inaczej), z idiotycznej sytuacji wyciągnie prosty, acz zaskakujący wniosek. Owszem, tak, to prawda, to jest zupełnie bez sensu, zgadzam się w całej rozciągłości. No, ale jednak ten bezsens ma sens! Prawda że proste? :D

Cóż. Będę teraz musiał znów kopać się przez czas jakiś z tymi i owymi, przyjmować joby od tych i tamtych, także tłumaczyć, dlaczego tak denny film w rzeczy samej w mojej opinii nim nie jest. Ale jestem w stanie po raz drugi udźwignąć tą/tę rękawicę. Mimo że z żelaza. Dla dobra kina rzecz jasna i w obronie ludzkiej inteligencji. Co prawda Opona zrobiła na mnie większe wrażenie, ale zapewne tylko dlatego, że była pierwsza. Wrong jest w pewnym sensie kontynuacją tamtej myśli, z wieloma podobieństwami i gotowymi szablonami przyłożonymi do obiektywu kamery filmowej, dlatego jego ocena nie może być równie wysoka. Nie mniej jednak, cieszę się jak diabli, że Mr Oizo dalej ćpa to gówno i bawi się nie tylko w tworzenie muzyki, ale też, w lepienie ze sobą debilnych obrazków w formacie 35 mm. Już teraz gęba mi się uśmiecha na myśl o kolejnym kręconym przez niego filmie z Marilynem Mansonem w roli głównej. Trafił swój na swego, no ale o tym pewnie za rok. Tymczasem uczcie się, dokształcajcie kinematograficznie drodzy mili. Rozwijajcie mózg, wydzielajcie endorfinę odpowiedzialną za radość i śmiech, dajcie upust swoim prymitywnym zachciankom. Wrong jest idealnym seansem na naukę poznania i zrozumienia sensu prawdziwego bezsensu.

4/6

IMDb: 6,8
Filmweb: 7,1

3 komentarze:

  1. Poprzedni film reżysera, Opona, nie zachwycił mnie, ale przyznam, że mocno zaintrygował i mimo całej tej niezwykłej absurdalności, oglądało się to z rosnącym zaciekawieniem. Dlatego też Wrong stał się tytułem, na który czekam z pewnego rodzaju niecierpliwością. Po Twojej recenzji niecierpliwość narasta:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj przepraszam. Ale ja Oponę też chwaliłem. Fakt, że to był film tylko dla niektórych widzów, ale pomył i realizacja były wyśmienite. Jeżeli Wrong choć w części jest tak dobre, to też muszę zobaczyć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wrong to doskonale przewietrzenie glowy kinomana, mnie wlasnie tego bylo trzeba.

    OdpowiedzUsuń