czwartek, 21 czerwca 2012

Warszawa, 21 czerwca

Oslo, 31 sierpnia
reż. Joachim Trier, NOR, 2011
95 min. Aurora Films
Polska premiera: 13.01.2012



Przechodzę kryzys. Kryzys twórczy. Zapewne to tylko zwykłe lenistwo, ale tak brzmi o wiele lepiej. Poważniej i dostojniej. Można podczepić pod to dziesiątki wartościowych powodów, przeprowadzić pseudonaukowe analizy, zwalić winę na trudną sytuację geopolityczną w kraju i na świecie, słabe zbiory ziemniaka, kiks Roberta Lewandowskiego, czy też wyładowania atmosferyczne minionej nocy, a... lenistwo jest po prostu lenistwem. Kulą u nogi moich ambicji. Otwieram Worda, widzę pustą białą stronę i tak sobie nad nią dumam z przekąsem. Mam niby o czym stukać w te czarne klawisze, bo jednak kilka filmów ostatnio widziałem, ale nie bardzo wiem od czego zacząć. Brakuje mi idei, natchnienia, samoczynnie układających się w głowie zdań. W tym roku pora letnia jakoś mi ku temu nie sprzyja. Wszędzie bym był, tylko nie w domu, nie w kinie, nie wpatrzony w rozświetlony ekran. Może to znak, żeby dać sobie spokój z pisaniem o filmach? Być może najwyższy już czas zakończyć tą kilkuletnią przygodę z płodzeniem umiarkowanie poprawnych kinematograficznie zdań złożonych. Do tej pory nie wiem co mnie podkusiło, żeby ją w ogóle rozpoczynać. Blogów przewija się w światłowodach miliony, co piąty filmowy, internet z pewnością by sobie jakoś beze mnie poradził.

Byłem ostatnio w górach. Naszych, pięknych jak barok Beskidach. Tydzień głuszy i ciszy, zaniku ogłupionej cywilizacji, pędu i wariactwa mojej stolicy, nawet ten pieprzony piłkoszał był gdzieś daleko i w postaci odległego echa gdzieś niżej nie wadził zbyt mocno. Naliczyłem w tym czasie dziesięć sarenek doświadczonych na pochyłych zielonych stokach licznych polanek w zasadzie na wyciągnięcie ręki. Niby nic, a jaka radość dla mieszczucha. Inny świat. Inne przemyślenia. Zwolniłem. Zawiesiłem się. Zawahałem przez chwilę. Kryzys nadciągał.

Przypomniał mi się film jaki widziałem kilka tygodni wcześniej. Typowy skandynawski, zimny i wymagający - Oslo, 31 Sierpnia. Jego bohater Anders jest moim rówieśnikiem, także trochę zagubionym we współczesnej monotonii. Co prawda przechodzi znacznie większe problemy natury egzystencjalnej (ja tylko kryzys twórczy), jest narkomanem na odwyku, cierpi na depresję, manię samobójczą, doświadcza typowego poczucia alienacji we współczesnym społeczeństwie, poszukuje sensu istnienia, ale jego kryzys jest równie jak mój niepokojący. Mi pewnie przejdzie do jutra, w końcu weekend, ale wiem, że skubaniec za chwilę powróci. Dziś pierwszy dzień lata, za chwilę dnia będzie ubywać. Półmetek roku, wszystko co w nim najlepsze (od strony natury) już jakby za nami. Teraz już z górki. Nie lubię tego okresu. W kinie też letnia miałkość panuje, a plenerowe festiwale które niegdyś lubiłem, w zasadzie niczym już nie zaskakują. Praktycznie same powtórki, zupełnie jak w letniej ramówce TV.

Ale wróćmy do rześkiego Oslo. To jest bardzo dobry film dla ludzi pogrążonych w depresji i ich najbliższych. Nie daje bowiem żadnych nadziei. Tak właśnie. Zwariowałeś? Ktoś tak z pewnością teraz na głos zawrzeszczy. Przecież ludzie zagubieni w nieładzie tego świata potrzebują iskierki jasnego światła, czegoś pozytywnego i optymistycznego, np. tych pieprzonych sarenek na skraju polany. Jasne, że potrzebują. Tak samo jak pieniędzy, zdrowia, stałej pracy, miłości, czułości i pokoju na świecie. Ja jednak jestem zwolennikiem terapii szokowej. Jak mnie ktoś sto razy poklepuje po plecach i mówi, że będzie dobrze, oraz, że jakoś się ułoży, to jedyne ułożenie na jakie mam w danej chwili ochotę, to mojej pięści na jego zębach. Tak głaskać to można pieska, lub kotka, albo małego Jasia jak się uderzy w duży palec u nogi. Dorośli pogrążeni w kryzysie, potrzebują ciosu obuchem w głowę. Ale nie można przesadzić. Uderzać trzeba w taki sposób, aby przypadkiem nie zabić. Niestety niewiele osób dziś to potrafi.

No i ten Anders otrzymuje właśnie taki cios od życia. Soczyste pierdolnięcie w łeb. Co prawda nie wiele sobie z niego robi, ale jednak dostaje wybór. Stara się, próbuje, balansuje na tej cienkiej i wysoko zawieszonej linie, a widz tam u dołu, z perspektywy wygodnego fotela wpierdziela ten popcorn, kręci ze zniecierpliwienia głową i namawia tego tam w górze, żeby w końcu spadł. Za to przecież właśnie zapłacił. Uwielbiam to charakterystyczne podejście przez skandynawskich twórców filmowych do rzeczy zarówno błahych jak i skomplikowanych. Człowiek, jego życie, dylematy moralne i duchowe. Wszystko według jednego skonkretyzowanego szablonu. Naturalnie odwzorowanie, bez zbędnych pompatycznych naleciałości, miałkich kalek i przerysowań. Zimno i chłodno, a jednocześnie radośnie. Zawsze trafnie, głęboko, poruszająco i w tym samym rześkim klimacie. Jeszcze kilka lat temu zadawałem sobie w głębi duszy dość głupie pytanie. Czemu do licha nie potrafimy robić tak mądrych i jednocześnie lekkich filmów jak Skandynawowie? Dziś to pytanie z serii: Dlaczego nie wyszliśmy z grupy śmiechu na EURO? Po prostu byli lepsi. Skandynawowie mają własny nurt, wrażliwość, własne „kino moralnego niepokoju”, nie da się przerobić Polonezów na stare Saaby, czy Volvo. Tak już po prostu jest i trzeba się z tym faktem pogodzić.

No i proszę. Zanim się obejrzałem, jest już napoczęta druga strona w Wordzie. Walka z kryzysem trwa. Niczym grecka gospodarka przedzieram się przez gąszcz przeciwności losu, liczne grono spekulantów bankowych i watahę wrednych politykierów. Grecy mają nawet lepiej, bo przynajmniej do jutra są jeszcze w EURO (tym piłkarskim). Mają też lepszą pogodę. Będę ją testował we wrześniu. Jaram się tym, bo w sumie o to w życiu chodzi, żeby cieszyć się drobnymi i pięknymi chwilami, a wszystko co marne pomiędzy nimi, przepływać szybko i bez oglądania się za siebie. Ma to jednak także i gorsze strony. Ludzkie żywota w ogromnie większej części swojej ciągłości, doświadczają także więcej przykrości, smutku i cierpienia. Nasz byt zależy nie od tego, czy potrafimy cieszyć się i realizować w chwilach błogości i spełnienia, których rzecz jasna jest znacznie mniej, lecz od tego, czy będziemy umieli z powodzeniem egzystować w chwilach o wiele mniej barwnych i przyjemnych, które najchętniej byśmy wyrzucili na śmietnik naszego istnienia.

Trzydziesto-cztero letni Anders ma właśnie z tym wielki problem. Powraca na jeden dzień do rodzinnego Oslo w ramach testu. Opuszcza na chwilę ośrodek w którym walczy z uzależnieniami i już w pojedynkę próbuje zmierzyć się ze swoją przeszłością. Przy okazji powalczy też o przyszłość i teraźniejszość. Walka ta jednak z góry skazana jest na niepowodzenie. Acz reżyser, Joachim Trier (zapamiętać to nazwisko. Będzie łatwo - Trierów jak mrówków), daje widzowi promyk nadziei na to, że tą niezbyt uczciwą potyczkę Anders będzie w stanie jednak rozstrzygnąć na swoją korzyść. Widać, że mu zależy. Że chce wrócić do żywych, do grona ludzi którym o coś w życiu chodzi, coś chcą osiągnąć i coś przeżyć. Ukazany fragment Norwegii daje swojemu zagubionemu obywatelowi trochę więcej szans, niż ciągle szukająca własnego miejsca w świecie zmęczona swym losem Polska. U nas ćpun na odwyku pałętałby się odrzucony gdzieś między mostem, a Dw. Centralnym i Monarem. W Oslo Anders doświadcza serdeczności ze strony rodziny, przyjaciół, nieznajomych, rozbudowanego systemu pomocy społecznej. Nie mniej jednak w tym wszystkim brakuje mu tego co najważniejsze. Tego co utracił już bezpowrotnie. Minionych lat, zniszczonej kariery, kochającej dziewczyny. Chęci do życia już dawno go opuściły, a lęk przed rozpoczynaniem wszystkiego od nowa wyraźnie go przytłacza. Świat mu uciekł ekspresem, a on pozostał bez biletu na jakimś zadupiu.

To smutna konkluzja, która czasem i mnie nawiedza przy różnych okazjach. Np. przebywając wśród swoich rówieśników. Królują od lat bardzo jednostajne tematy. Kupno mieszkania, budowa domu, rodzina, dzieci, raczkowanie, ząbkowanie, wysypka, tudzież praca, podwyżka, awanse, własny interes, firma, wysokie ceny benzyny… nuda. Po prostu wielka pustka. Brak w tym wszystkim młodzieńczych pasji, szaleństwa, czegoś nieszablonowego, co dzieje się wbrew odgórnym trendom i zwyczajom. Ludzie w pewnym wieku rezygnują ze swoich marzeń. Zdradzają je w pełni świadomie dla chęci dostosowania się do odgórnie narzuconych norm społecznych. Ślub, dziecko, kredyt hipoteczny. Bo tak trzeba, bo tak mówią w telewizji, robią to wszyscy, to jest nasz sens istnienia i nasze przeznaczenie. Dlatego właśnie częściej przebywam z młodszymi od siebie. Są jeszcze na innym etapie życia. Ale jak długo jeszcze będę mógł oszukiwać w ten sposób rzeczywistość? W filmie jest taka jedna scena, która fajnie to wszystko odwzorowuje i w wymowny sposób obnaża. Zagubiony Anders siedzi w jakiejś ulicznej i zatłoczonej kafejce. Popijając w samotności kawę obserwuje i mimowolnie podsłuchuje siedzących obok różnych obcych mu ludzi. Ci opowiadają swoim rozmówcom o własnych problemach, partnerach, randkach, planach i marzeniach, wygłupiają się, śmieją, pieprzą głupoty, po prostu żyją daną chwilą, egzystują. Pogrążony w emocjonalnym nieładzie Anders wyraźnie od nich odstaje. Nie rozumie. Czuje się wśród nich zagubiony. Chciałby być taki jak oni, ale nie może. Niczego nie ma. Niczego nie osiągnął. Niczego nie pragnie. Ale jak się okazuje, wcale nie jest od nich gorszy. W zasadzie ma nawet więcej niż oni. Świadomość chwil utraconych.

I tu kolejny plus dla Triera. Ukazując znajomych Andersa, także obcych mu ludzi, pozornie uporządkowanych, szczęśliwych, wygodnie pozycjonowanych w społeczeństwie, pokazuje, że także w nich samych głęboko siedzi coś niepokojącego. Także mają problemy, liczne chwile zawahania i zwątpienia. Myślę, że wszyscy, każdy z nas, mamy w sobie depresję, lecz w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy. Co pewien czas daje nam o sobie znać, z premedytacją podcina skrzydła, zostawia samopas, uwiera. Chyba lepiej jest mieć świadomość jej posiadania. Łatwiej jest wtedy z nią sobie poradzić, okiełznać, a może nawet i zaprzyjaźnić. Tak jak Anders właśnie, acz on z kolei poszedł za daleko w drugą stronę, w pewnym momencie poddał się jej bez walki. Im dłużej chodzę po tej ziemi, tym bardziej jestem przekonany, że na świecie nie ma ludzi szczęśliwych. Są tylko piękne momenty które pamiętamy. Wspaniałe chwile w których się realizujemy, osiągamy coś wielkiego i czym później szprycujemy się długimi latami wmawiając sobie, że to szczęście właśnie. A to w istocie tylko iluzja. Eufemizm. Stan emocjonalny, tak jak uśmiech czy płacz. Trwa tylko przez krótką chwilę i zawsze, ale to zawsze przemija.

Podoba mi się krótkie stwierdzenie, na które natrafiłem bodaj na filmwebie, że ludziom pogrążonym w depresji nie da się pomóc. Nie ma na to żadnego leku, żadnej nadziei. Jest to droga jednokierunkowa. Nie warto też silić się na przesadną pomoc, z uporem maniaka iść pod prąd, bo po pierwsze, ludzie ci wcale jej nie potrzebują, a po drugie, z tej bezsilności i w wyniku traconej na pomoc energii, sami możemy niespodziewanie wpaść w jej sidła szaleństwa. Smutny to film. Ale szalenie mądry i wartościowy. Typowy skandynawski, rażący swoją bezpośredniością i chłodnym realizmem. Naznaczony niezłą muzyką i świetnym aktorstwem. Obnaża ludzkie słabości i w pewnym sensie pomaga nam w zrozumieniu oraz odnalezieniu w sobie tej trochę ciemniejszej strony często niekontrolowanej mocy. Człowiek od zawsze pogrążony był w kryzysie i chaosie, a współczesna cywilizacja ów niepokój w nas samych tylko jeszcze bardziej podsyca. Jednych uśmierca, zabiera wszelką radość z życia, innym... odbiera tylko natchnienie ;)

4/6


IMDb: 7,6
Filmweb: 7,2

7 komentarzy:

  1. Może wyjdę na ignorantkę ale czy reżyser nie jest spokrewniony z bardziej znanym Larsem? :P

    Ja swój krzyzys przełamałam, zakończona sesja dodaje skrzydeł. Aczkolwiek w filmach trafiam na nieciekawe tematy - alkoholizm, seksoholizm, rodzinna patologia. Wesolutko, nie ma co! W sam raz na początek wakacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba nie są spokrewnieni. Internet na ten temat milczy, a jeśli czegoś nie ma w internecie, tzn. że nie istnieje ;)

    Alkoholizm, seksoholizm, patologia? Toż to bardzo ciekawe tematy. Imho najlepsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. uwielbiam Cię czytać więc nie przestawaj pisać!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kryzys wieku średniego.
    http://iitv.info/przystanek-alaska/s03e13-wszystko-przemija.html
    ;)

    Warto odświeżyć sobie ten serial :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochany, a kiedy ostatnio Ty wykazałeś się w towarzystwie rówieśników "szaleństwem, czymś nieszablonowym, co dzieje się wbrew odgórnym trendom i zwyczajom"? Czy to możliwe, że choć niechętny, niezauważalnie poddałeś się tym tematom zupki i kupki? :-))Ciekawie byłoby zobaczyć, jak się otwierasz i idziesz pod prąd. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana, ja niemal całe swoje życie maszeruję pod prąd. Mam już od tego zakwasy w każdej części ciała ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. :-D ciekawie, ciekawie. Szkoda, że ja widzę Cię zawsze w wersji "grzecznej", no ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń