poniedziałek, 5 marca 2012

Samotność w wielkim mieście

Wstyd
reż. Steve McQueen, GBR, USA, 2011
99 min, Gutek Film
Polska premiera: 24.02.2012



Bałem się Wstydu. Już od jesieni, odkąd zderzyłem się z jego pierwszym zwiastunem i zagraniczną recenzją wiedziałem, że ten film mnie bez pardonu rozjedzie. Przez te kilka miesięcy w oczekiwaniu na polską premierę wytworzyła się we mnie dziwna potwarz, która z jednej strony szkalowała i odpychała ode mnie Wstyd, a z drugiej, nie mogła się go doczekać. Nerwowo odliczałem tygodnie, by w chwili wkroczenia filmu na białym koniu do polskich kin skapitulować i dać sobie jeszcze kilka dni na zbudowanie odpowiedniej odporności i psychicznego nastawienia. Niczym zawodowy sportowiec chciałem wejść w Wstyd jak w olimpijskie zmagania będąc w szczytowej formie. Przeczytałem chyba wszystkie możliwe recki które w ostatnich tygodniach pojawiły się w sieci i na papierze, co było błędem i to z gatunku tych strategicznych. Zwykle tego nie robię. Nie przed obejrzeniem filmu, a zwłaszcza nie przed spłodzeniem własnych przemyśleń. Jest to niebezpieczne, ponieważ podświadomie przyjmujemy czyjś punkt widzenia z którego czasem ciężko jest się wyleczyć. Wolę mieć głowę czystą i nieskażoną cudzymi weryfikacjami i pomysłami na interpretację. Przez złamanie moich przyzwyczajeń oraz pod wpływem obejrzanego już Wstydu, jestem trochę w rozgardiaszu emocjonalnym. W gruncie rzeczy, nie wiem co napisać.

Bałem się Wstydu także dlatego, że przeczuwałem iż Steve McQueen wbije mi jakąś brutalną prawdę między oczy także o mnie samym. Coś na co nie będę gotów, co mnie wzburzy i będzie uwierać. Jestem mniej więcej w tym samym wieku co Michael Fassbender i filmowy Brandon. Także mieszkam samotnie w wielkim mieście, mam własne mieszkanie, podobną pracę biurową w korporacji i przyzwoite wynagrodzenie. Na tematy damsko-męskich relacji i związków mam w zasadzie podobne zdanie do naszego filmowego bohatera. Bynajmniej nie chodzi mi tu o chorobliwe uzależnienie od zwierzęcego skowytu kobiecych uniesień i odczuwalnego w pasie uścisku ich ud, w żaden sposób się do nich nie porównuję. Zdecydowanie nie ta skala i nie ten level szaleństwa, acz uważam, że męski punkt widzenia na to zjawisko jest jednak trochę bardziej dyskusyjny. Nie chciałem też usłyszeć od McQueena postawionej przez niego diagnozy, stwierdzenia także i u mnie współczesnej choroby cywilizacyjnej która często nawiedza zwłaszcza ludzi samotnych, z czym generalnie nie do końca się zgadzam. Na szczęście skończyło się na strachu. Reżyser fenomenalnego Głodu podążył w nieco innym kierunku. Uff.

Mam wrażenie, że o Wstydzie zostało powiedziane i napisane już niemal wszystko. Film miał dobre wejście, niezłą reklamę utkaną z wielu nagród światowych festiwali i towarzyszącą mu aurę skandalisty. To mnie akurat trochę dziwi. W czasach kiedy seks i pornografia jest na odległość trzech kliknięć myszy, gdy w telewizji publicznej roi się od nagich ciał i to w godzinach telewizji śniadaniowej, a z bilboardów ulicznych nagość i seks bezceremonialnie wołają do nas „przeleć mnie”, nazwanie filmu w którym pokazanych jest trochę cycków i prawie w ogóle podniecającej erotyki skandalistą, zakrapia na niedorzeczność i hipokryzję. Seks z jednej strony nadal jest tematem tabu, niedostępny i zakazany nawet dla dorosłych. Z drugiej zaś, kreowanie się współczesnych ludzi młodych, hipsterów i kobiety wyzwolone na seksualnych rewolucjonistów, którzy za pomocą seksu wyrażają swoją wolność, nowoczesność i niezależność, przypomina trochę rewolucję seksualną z lat 60 (USA), czy 70 (Europa) ubiegłego stulecia. Kolejne pokolenia chcą manifestować swoją fizyczną atrakcyjność poprzez udział w modnej sobotniej orgietce. Nihil novi.

Tak więc rozmowa o naszej cielesności i jej słabościach w gruncie rzeczy nadal jest niedorzeczna, nadal nas zawstydza i to bez względu na przyjętą szerokość geograficzną, mimo, że każdy z nas „to” robi i wie o „tym” wszystko, lub prawie wszystko. Osobiście uważam że to w sumie dobrze iż świat ciągle opiera się przed złamaniem chyba ostatniej bariery ludzkiej prywatności i naszej ogólnej tajemnicy ziemskiej bytności. Człowiek musi mieć swój własny intymny świat który nie jest i nigdy nie powinien być na sprzedaż. Każdego dnia obdzierani jesteśmy z naszych emocji i prywatności w imię nowoczesności i otwartości. Spece od stylu i wizerunku wołają do nas, bądźcie atrakcyjni, bądźcie seksualni! Gwiazdki wielkiego i małego ekranu wypinają tyłki i sprzedają swoje wdzięki dzięki którym robią oszałamiające kariery w show-biznesie, sekretarki robią dobrze ustami własnym szefom, wszyscy się pieprzą na okrągło, nagminnie zdradzają swoje partnerki i partnerów, jak więc w tych wybitnie seksualnych czasach zachować względną normalność, czystość i hermetyczną stabilność emocjonalną? Że o wstrzemięźliwości seksualnej nie pomnę.

Steve McQueen zafascynowany fizycznym uzależnieniem, ale nie tylko tym stricte seksualnym, uzależnieniem w ogóle, czy to od narkotyków czy alkoholu, zabierając nas do świata który dobrze znamy i to często z autopsji, chce nami tak po prostu normalnie i porządnie wstrząsnąć. To właśnie to czego w pewnym sensie bałem się najbardziej i opisałem już wyżej. Mam wrażenie, że przy pomocy typowego, lekko zagubionego przedstawiciela naszych dzisiejszych czasów, McQueen chciał postawić przed widzem lustro, żeby ten zobaczył w nim swoje odbicie i nad nim zapłakał. Pewnie uda mu się to w co setnym przypadku, ale i tak będzie to dużym sukcesem. Wbrew temu co się powszechnie pisze i mówi, Wstyd według mnie nie jest filmem o uzależnieniu i związanym z nim niebezpieczeństwach. Wszyscy gadają tylko o seksie. Owszem, wszystko krąży wokół niego. Problemy Brandona (na cześć Marlona Brando) sprowadzają się do podświadomej i ogromnej potrzeby osiągnięcia orgazmu który gwarantuje mu ukojenie oraz ucieczkę od problemów dnia codziennego. Ale ważniejsze dla mnie jest poszukiwanie przyczyn tego stanu rzeczy. Dlaczego i co go do tego doprowadziło? Co sprawia, że człowiek gotów jest zniszczyć swoje godne i uporządkowane dotąd życie dla tylko chwilowej cielesnej uciechy?

Omawiany seksoholizm jest tu tylko efektem finalnym, wypadkową pewnych zdarzeń, skutkiem ubocznym naszych ziemskich poczynań. Tak jak alkoholizm czy narkomania, bierze się z naszych słabości i życiowych problemów, lub tez po prostu z głupoty. W przypadku Brandona, widzę przede wszystkim jedną przyczynę. Samotność. Nieumiejętność nawiązywania bliskich relacji z ludźmi, czy nawet swoimi bliskimi (z siostrą Sissy). Świadoma alienacja i odcinanie się od innych istot człekokształtnych. Życie Brandona jest sterylne aż do bólu, typowe dla wielkich miast. Praca biurowa w korporacji. Własne uporządkowane mieszkanie ze stałym i rozgrzanym do czerwoności łączem internetowym. Niezdrowe odżywianie, stres, nieludzka wielkomiejskość, która dzieli, a nie łączy. Permanentna pogoń za pieniędzmi, za iluzorycznym szczęściem, za wolną sobotą za miastem i kredytem hipotecznym (skąd my to znamy, he?). Idealne i książkowe wręcz składowe współczesnej społecznej choroby cywilizacyjnej. To jest właśnie faktyczna przyczyna większości naszych uzależnień i moralnych skoków w bok w dzisiejszych czasach. Samotność jako klucz do drzwi prowadzących do naszej autodestrukcji. Zawsze pasuje do dziurki.

Co ciekawe, przez ponad połowę filmu nie widziałem niczego co pozwoliło mi sądzić, iż Brandon jest ciężko chory. No dobra. Masturbował się często, także w pracy. Przyznaję, to nie jest normalne. Bzykał prostytutki, wyrywał panienki na jeden strzał i nałogowo oglądał pornole. Wszystko zależy od punktu odniesienia. Ciekawi mnie punkt widzenia kobiet i ich chłodna ocena poczynań Brandona, która zapewne jest zgoła odmienna od naszego, męskiego. Ale moim typowo seksistowskim i szowinistycznym zdaniem, jego poczynania mieściły się jeszcze w górnej granicy samczej przyzwoitości. Rzecz jasna z pominięciem ostatnich scen które McQueen celowo uwypuklił i skaził niesmaczną niedorzecznością oraz chorobliwym stygmatem który miał sprawić, aby widz wypluł swoje bebechy. Miało być niesmacznie, tak, żeby nawet jeśli widz uważał dotąd, iż Brandon w gruncie rzeczy jest całkiem normalny, najwyżej lekko zboczony i wiecznie napalony (jak każdy samiec), to jednak koniec końców rzeczywiście, finalnie wychodzi z niego poważna choroba nad którą nie panuje. Może to trochę naiwne i zbyt karykaturalne przepotwarzenie, ale nie chcę o tym dyskutować. Nie wiele wiem o uzależnieniach i o tym co robią one z ludźmi w swoim górnym zakresie. Przyjmijmy, że takie rzeczy się ciągle zdarzają.

Nie mniej jednak podoba mi się tak przedstawienie postaci. Myślę, że Wstyd dlatego jest tak mocny i kontrowersyjny w odbiorze, ponieważ z poczynaniami Brandona może się utożsamiać wielu współczesnych facetów, typowych reprezentantów cywilizacji zachodniej. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie oglądał nigdy pornoli, kto zwykle nie ocenia kobiet po wyglądzie i ich potencjalnej atrakcyjności seksualnej, oraz kto nie zabawia się czasem ręką pod kołdrą. McQueen swoim obrazem niby pokazał jak cienka granica dzieli nasze typowe męskie żądze od przedawkowania nimi, ale nie mówi nam gdzie formalnie ona przebiega. Pozostają tylko domysły i pole do własnej interpretacji. Wydaje mi się, że jest to bardzo męski film, przeznaczony przede wszystkim dla mężczyzn. Jednak żeby dać Wstydowi szansę także u kobiet, McQueen stworzył Sissy (Carey Mulligan), która także symbolizuje typowe dla kobiet postawy. Jest niestabilna emocjonalnie, szalenie wrażliwa, zagubiona w świecie i ciągle poszukująca miłości. Stanowi idealne dopełnienie dla ogólnych słabości Brandona. Ale czy jest lepsza od niego? Nie wydaje mi się. Swoje uzależnienie Brandon trzyma na smyczy. W pewnym sensie je kontroluje, mimo że specjaliści i psychologowie uważają zapewne inaczej. Ale to słabości Sissy doprowadzają ją do próby samobójczej. Brandon mimo finalnego totalnego upadku i osiągnięcia dna, w ostatniej scenie zdaje się dalej funkcjonować i kisić się z własną chorobą w ramach pokracznej i pozornej normalności. Nie ma dzieci, żony, rodziny, nikt przez jego seksualne fanaberie nie cierpi. A Sissy? Chce, żeby cierpiał z nią cały świat.

Mimo że to brat i siostra, to na ich tle można dostrzec wiele typowo damsko-męskich relacji, które zawsze i ciągle są trudne, jeśli tylko nie ma w nich autentyczności, miłości, szczerości i chęci zrozumienia. Oboje są samotni, ale „nie są źli, tylko pochodzą ze złych miejsc”. Z miejsc, w których niepodzielnie panuje samotność.

Wstyd jest więc czymś więcej niż tylko filmem o uzależnieniu od seksu. Ten jest tylko tłem dla najbardziej aktualnych problemów którymi upaprane po pas jest nasze człowieczeństwo. Obraz McQueena przedstawia apokaliptyczną wizję uwięzionych ludzkich słabości oraz ambicji we własnej skórze próżności i fizycznej naiwności. Jest próbą wydobycia z nas samych zakorzenionych głęboko ludzkich odruchów, a także próbą przeciwstawienia się konsumpcyjnemu pomysłowi na życie. Inaczej możemy skończyć tak jak nasi bohaterowie. Samotni w wielkim mieście, pozbawieni miłości i wyzbyci wszelkich uczuć. Obojętni na krzywdę i potrzeby innych ludzi. A stąd już tylko krok od alkoholu, narkotyków, czy też seksu.

Jestem pod wrażeniem Wstydu. Po kapitalnym Głodzie, McQueen stworzył równie udany i mocny film. Imponuje mi zwłaszcza jego artystyczna wrażliwość. Myślę, że kilka scen może przejść do klasyki kina. Np. scena w restauracji w której Brandon udowadnia swojej koleżance z pracy wyższość bycia singlem nad związkiem z kobietą, albo fenomenalne odśpiewanie przez Sissy New York, New York Franka Sinatry, czy też nocny jogging Brandona po ulicach Manhattanu w akompaniamencie fortepianu. Kamera i kadry są praktycznie wszędzie perfekcyjne, nie potrafię się do niczego przyczepić. Kapitalna muzyka niczym solidne basy stanowi idealne dopełnienie dla niskich tonów. Jest podniosła i pręży swe muskuły na pierwszym planie kiedy potrzeba i wręcz niezauważalna w tle jeśli zachodzi taka ascetyczna konieczność. Wszystko odpowiednio wyważone, głęboko przemyślane, zadbane w każdym szczególe i detalu. Po seansie poczułem się wprawdzie źle. Jakby doszczętnie przerzuty i bezwładnie wypluty, ale to w istocie prawidłowa reakcja. Właśnie tak miało być. Myślę że dokładnie o to chodziło McQueen'owi. Chyba więc mu się udało. Chyba zawstydził cały świat.

5/6

IMDb: 7,9
Filmweb: 7,3



8 komentarzy:

  1. Przed chwilą się obudziłem i nawet nie muszę włączać kompa bo przecież ja go nigdy nie wyłączam :) No bo kto mundry bo go wyłanczał jak przez nockę można tryknąć z dziesięć filmideł . Najsamwpierw zaglądam tu bo lubię i już po chwili wiem że za godzinkę mam seansik w Złotych tarasach i dwie dyszki szlag trafi ale co tam , w końcu nie mam już tyle lat co dwaj główni bohaterowie , mieszkam nadal u mamusi , z nikim się nie zadaję bo mnie nikt nie lubi , pussy nie widziałem od kilku lat i pewnie już nie zobaczę , roboty też nie mam to cuś z czasem robić trzeba , dzięki za recenzję i niech to szlag bo dwie dychy piechotą nie chadzają .

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo szczera recenzja, gratuluję

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz co Artek , recenzja Ci a prawdę wyszła :) ale czy film jest taki dobry ? Zapewne gdybym miał 13 lat i szlaban na net (nie mógłbym tych wspomnianych trzech ruchów myszką wykonać) to może ... Jedno jest pewne , nie postawię się w sytuacji nastolatka gdyż byłoby to trudne w moim wieku jednak z mojego punktu widzenia te trzy ruchy myszką w zupełności wystarczą ...(pisząc taki "niefortunizm" niestety niosę za sobą burzę z czego ofkos sobie zdaję sprawę) Film moim zdaniem ok ale bez żadnych uniesień (6/10). Myślę że autor tekstu nie był do końca obiektywny (tak , tak to do Ciebie Artek) , z tego co już zdążyłem zauważyć po uprzednich recenzjach lubisz blondynkę , oczekujesz porównań a cała otoczka wokół filmu która podniosła wciąż narastające napięcie w efekcie spowodowała Twoje chwilowe uniesienie co dało zawyżoną ocenę jednak po głębszej analizie przychodzi zastanowienie : WHY ?
    Do filmu jeśli miałbym w ogóle wracać to tylko dla wspomnianej wcześniej blondynki a nie scenariusza , gry aktorskiej , muzyki itp. .

    Życie kawalera ??? ok ale to już przerabialiśmy dziesiątki razy , jednym z przykładów niech będzie M.Gibson i Czego pragną kobiety . No finezji "młodzieńcze" i wyrafinowanego języka nie można ci odebrać (to do Ciebie Artek), z tym się człowiek po prostu rodzi jednak wartościową ocenę , doświadczenie , smak , gust i obiektywne porównania nabiera przez lata i tu nie można mylić wspomnianych wcześniej "finezyjnie złożonych słówek" z przeżyciami prawdziwego wygi (btw. za takiego się nie uważam)
    pozdr.
    arti.

    OdpowiedzUsuń
  4. de gustibus non est disputandum ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetna recenzja, uważam, że doskonale rozpoznałeś w filmie intencje, jakie chciał przekazać twórca. Nie zgodziłabym się tylko z dwiema sprawami: nie uważam, żeby był to film dla mężczyzn. Problem, który reprezentuje Brandon nie jest typowo męski, choć mężczyznom częściej przypisywany. Jednak istnieje multum kobiet, które w podobny sposób reagują na poczucie bezsilności, samotność, zagubienie. I tu zbliżamy się do drugiej sprawy, z którą kompletnie się nie zgadzam a mianowicie: Brandon nie robi nikomu krzywdy. Faceci w takich sytuacjach postrzegani są znacznie bardziej łagodnie, niż kobiety. Bo nikt nie zastanawia się co kryje się pod "puszczalską", ona po prostu "daje", więc się korzysta. Owszem, w zdecydowanej większości przypadków takie dziewczyny są po prostu głupie i płytkie, podobnie jak większość "bzykających" co się da facetów. Ale są wyjątki, ludzie problemami, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, które nie radzą sobie ze sobą, jest to ich sposobem na odreagowanie i tak popadają w uzależnienie. I nieprawdą jest, że nikogo nie krzywdzą. Krzywdzą samych siebie, swoich bliskich (nieumiejętność okazywania uczuć przez Brandona rzutuje przecież na Sissy) i osoby, które spotykają na swej drodze. Pośród przypadkowych partnerów zapewne znajdują się też tacy, którzy będą chcieli czegoś więcej, jakiejś głębszej relacji, a tacy ludzie są niezdolni do zbudowania jej. Tyle uwag, z pozostałą częścią zgadzam się w pełni. Świetnie napisana, masz bardzo dobry styl, mimo kilku literówek i błędów :) Chętnie tu jeszcze zajrzę no i przy okazji zapraszam do siebie, choć dopiero stawiam pierwsze blogowe kroczki :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście masz rację. Nie twierdzę że jest to film tylko dla mężczyzn, ale że jest głównie dla nas i o nas.

    Natomiast co do tego że "Brandon nie robi nikomu krzywdy". Owszem, swojej siostrze ją sprawia, ale nie wydaje mi się żeby było to spowodowane tylko i wyłącznie jego uzależnieniem oraz jego skutkami ubocznymi. W ich zaburzonych relacjach kryje się coś znacznie większego. Coś jeszcze innego, czego można by było szukać np w ich nastoletnich kontaktach, a czego tak po prawdzie nam reżyser nie pokazał. Pozostają domysły.

    Osobiście jednak nie zauważyłem aby Brandon ranił inne osoby z którymi miał seksualny kontakt. Bzykanie prostytutek za pieniądze, koleżankę z pracy (choć w zasadzie nic z tego nie wychodzi), czy też inne zbliżenia w wersji hard czy soft nie stanowią realnego zagrożenia dla tych osób, gdyż przecież przeważnie same tego chcą. Nie zwalałbym winy tylko na niego. Widzę, że bardziej skupiasz się na ogóle i na życiowych sytuacjach z których faktycznie mogą wynikać takie ogólne założenia. Że zarówno facet jak i babeczka którzy będą podchodzić do swoich relacji damsko-męskich w sposób bezduszny i przedmiotowy mogą krzywdzić po drodze masę innych ludzi. No ale to już takie szersze i życiowe rozważania, a ja tylko oceniłem Brandona i ukazany wycinek jego żywota ;)

    No ale dzięki za dobre słowo. Powodzenia w blogosferze.

    OdpowiedzUsuń
  7. A mi się wydaje, że owszem, wynika to z postępowania Brandona, w dużej mierze. Oczywiście, oboje są zagubieni. Brandon nie rani jej bezpośrednio uzależnieniem od seksu, ale tym, co je powoduje - nieumiejętnością okazywania uczuć, których Sissy tak rozpaczliwie oczekuje. Chce odnaleźć w bracie to, czego nie mogła w innych mężczyznach, myśli, że może liczyć na niego. Widać, że więź między nimi jest bardzo silna, więc zapewne bardzo się kochają. Jednak Brandon nie podołał.

    Co do kwestii krzywdzenia innych osób: ok, masz rację, nie jest to pokazane wprost a ja też trochę nieprecyzyjnie się wyraziłam. Ale Brandon krzywdzi przede wszystkim siebie. Przez większość filmu tego nie widać, bo tak właśnie w życiu jest, że dopóki coś się dzieje i jest całkiem ok, nie widzimy w tym nic złego. Dopiero, gdy wyniknie z tego coś dramatycznego, czego nie byliśmy w stanie przewidzieć, zdajemy sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia i z tego, że tak naprawdę nie jest nam dobrze.

    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Sąd drugiej instancji przyjął twoją apelację. Gratuluję. Obroniłaś się ;)

    OdpowiedzUsuń