wtorek, 27 grudnia 2011

Naj Naj Naj... ebawszy trochę literek



Tak. To już ten moment na który czekają miliony ludzi na całym świecie. Koniec roku, czas rozliczania się ze swoich życiowych niepowodzeń, zawodów miłosnych, niespełnionych obietnic jakie sami przed sobą złożyliśmy przed lustrem i na kolanach, w dodatku ze łzami w oczach. Postanowienia, które jeszcze nie tak dawno bardzo chętnie i na potęgę recytowaliśmy na początku znikającego właśnie roku, licząc, że to właśnie teraz będzie ten utęskniony przełomowy rok w naszym życiu. Przecież każdy wie, że początek stycznia jest najlepszym okresem, by rzucić palenie, zacząć biegać, mniej jeść, zmienić pracę, wyjechać za granicę, więcej mówić 'kocham cię' swojej zonie, przy jednoczesnym 'więcej i mocniej' ze swoją kochanką, i tak dalej itp... Ależ my wszyscy jesteśmy naiwni. Jak te małe dzieci, które z utęsknieniem wyczekują pierwszej gwiazdki na niebie w wigilię i stada reniferów na tle blasku księżyca. Niby piękne, romantyczne i poruszające... no ale jednak ściema. 

Co innego rozliczanie się z mijającym rokiem. Tu akurat nie ma czego kolorować. Czarno na białym widzimy, że wcale nie rzuciliśmy palenia, nie zaczęliśmy biegać, nie jemy też mniej ani zdrowiej, nie byliśmy na wczasach za granicą, nie mówiliśmy częściej 'kocham cię' swojej żonie, nadal też nie dorobiliśmy się kochanki. Cóż... Rok jak każdy inny.
Łotewer.

Na bok sentymenty, zawody i osobiste porażki. Przejdźmy do filmów.
Zamiast rozczulać się nad własnym samorealizującym się lenistwem, warto rzucić okiem za siebie, by przypomnieć sobie tytuły filmów które nas wzruszały, dały odrobinę uśmiechu i radości, czegoś może też i nauczyły. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie, prawie każdy z obejrzanych filmów niesie ze sobą jakąś emocjonalną dawkę pięknych wspomnień. No, może nie zawsze są takie piękne, czasem jest wręcz zupełnie na odwrót, no ale jednak zawsze kumulują w sobie jakiś emocjonalny ładunek, który przy głębszym zastanowieniu, potrafi w tak rozbrajający sposób i zwyczajnie jebnąć. I tak, potrafię z pamięci wymienić zaraz po tytule prawie każdego filmu, skojarzenie z nim związane. Cokolwiek. Byle gówno. Np. czy było wtedy ciemno, czy jasno, czy padało, czy nie, było ciepło, a może jednak zimno za oknem. Czy film ten oglądałem sam, czy w asyście np. jakiejś pięknej dziewczyny, ile osób towarzyszyło mi na sali kinowej i czy ta wredna menda z afro na głowie co to siedziała przede mnę, znalazła już swoje szczęście w życiu? No dobra, tu trochę popłynąłem. Ale pamiętam też czasem, co akuratnie jadłem przed filmem, co sobie pomyślałem w pierwszej chwili na napisach końcowych, jak była ubrana...

Dlatego czasem w ogólnej ocenie filmu pomaga mi nierozerwalne z nim skojarzenie, jakaś myśl, ulotny błysk, czynności jakie mi towarzyszyły w trakcie projekcji. Z logicznego punktu widzenia, wszystko to nie powinno mieć absolutnie żadnego znaczenia dla przeciętnego białego człowieka. No ale jednak, w mojej bajce ma.
Łotewer2

Tyle tytułem wstępu. Dodam jeszcze tylko od siebie zasady gry. Oznajmiłem to już wyraźnie w zeszłorocznym zestawieniu, no ale to było dawno, nie każdy zaglądał, nie każdy pamięta.

Otóż, poniższe dwadzieścia najlepszych filmów roku w moim sugestywnym mniemaniu, formalnie tyczy się roku kalendarzowego 2010. Co z resztą wynika już od samego początku, choćby z załączonej grafiki. No ale dlaczego akurat tak? Ano dlatego, że jest to data umowna którą przyjąłem, ponieważ dla mnie liczy się premiera światowa, a nie polska-kinowa. Uważam, że tak jest po prostu sprawiedliwiej. U nas filmy zagraniczne wchodzą do kin często po roku, niekiedy dwóch po premierach światowych (często nigdy), kiedy już cały świat zdąży ów film przetrawić i wypluć, nagrodzić i zbesztać. Jak więc można wyróżnić film z roku 2010 mianem filmu roku 2011, co w polskich zestawieniach jest notoryczne? Be-ze-dura, powiedziałby klasyk.

Przełom roku 2011 i 2012 jest idealnym momentem by podsumować wszystko to, co zostało wyprodukowane w roku 2010. Dla mnie jest to zupełnie logiczne. Prawie wszystko zostało już przeze mnie obejrzane. Tzn tylko minimalna większość, bo też wiele filmów z tych most view, niestety nie da się u nas zdobyć za żadne grzechy. Można je obejrzeć tylko na nielicznych festiwalach lub z pomocą kapryśnego internetu. Do kraju dociera tylko garstka światowych produkcji, trzeba więc kombinować, naginać reguły gry. Ale to w sumie fajna robota. Lubię ją.
Łotewer3

Do rzeczy. Do 20 filmów roku dodaję w tym roku po raz pierwszy oddzielne zestawienie najlepszych pięciu produkcji tylko i wyłącznie polskich. Nie wiem czemu, tak to sobie po prostu obmyśliłem. Chciałem jeszcze pokombinować z rozczarowaniami roku, cytatami i czymś tam jeszcze, ale chyba musiał mnie Chrystus na moment opuścić, by sądzić, że będzie mi się chciało to robić.
Reasumując. Na 20 filmów w rankingu, 11 produkcji miało swoje polskie premiery w roku 2011. 6 z nich nie doczekało się jeszcze swojej szansy na zaistnienie na wielkim ekranie. 2 tytuły zagościły na naszych ekranach jeszcze w roku 2010, a 1 wyznaczoną ma swoją premierą na styczeń 2012.


Miejsce 20
Jack uczy się pływać - reż. Philip Seymour Hoffman, USA

Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Brak
Ocena: 4/6
Nagrody: Brak


Dlaczego: Ponieważ w bardzo lekki, niezobowiązujący i zabawny sposób, Seymour opowiedział o sprawach ważnych. Zakpił z relacji ludzkich i związków idealnych, których po prostu nie ma. Niby oczywiste, ale jak się okazuje, chyba nie dla każdego.




Miejsce 19
Wyjście przez sklep z pamiątkami - reż. Banksy, USA, GBR

Polska premiera: 12.11.2010
Polski dystrybutor: Gutek Film
Ocena: 4/6
Nagrody: Film Independent 2011


Dlaczego: Znany, lubiany i podziwiany Banksy wyszedł z cienia ulicy do ludzi tkwiących wygodnie w fotelach. Mimo, że niebezpiecznie zbliżył się w rejony pop-komercji, to jednak nie odsłonił wszystkich kart i pozostał sobą. Street-Art w wersji dokumentalnej i z ludzką twarzą, ale mimo wszystko cały czas na nielegalu.



Miejsce 18
Jak spędziłem koniec lata - reż.Aleksei Popogrebsky, RUS 


Polska premiera: 7.01.2011
Polski dystrybutor: Art House
Ocena: 4/6
Nagrody: Berlinale 2010

Dlaczego: Interesujący polarny minimalizm w przekazie, formie i słowie. Surowe emocje i walka ze swoimi słabościami oraz samotnością na odpychającym odludziu. Dziwne odczucie pokracznej zazdrości podczas oglądania. Łechtanie własnego ego - też zawsze chciałem pojechać gdzieś daleko i zaszyć się w nieludzkiej niecywilizacji. Nie wiem po co. Tak dla jaj.



Miejsce 17
Winter's Bone - reż. Debra Granik, USA

Polska premiera: 25.02.2011
Polski dystrybutor: Vivarto
Ocena: 4/6
Nagrody: Berlinale, Sundance, Gotham, Independent, AFF

Dlaczego: Ameryka B, a może nawet i C skąpana w brudzie, nędzy i patologii. Mimo to gdzieś głęboko w środku tkwi prawdziwe piękno, miłość i szacunek do bliźniego, które walczą o godność. Poruszające kino za małe pieniądze, zupełnie nieamerykański z najbardziej amerykańskich filmów roku.



Miejsce 16
Zaparkowany - reż. Darragh Byrne, IRL, FIN

Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Brak
Ocena: 4/6
Nagrody:
Brak

Dlaczego: Film widmo, nie wielu go widziało i zapewne także nie wielu zobaczy. Lekko i zabawnie, a zarazem ciężko i poważnie o relacjach dwojga ludzi wywodzących się z różnych środowisk. Dzieli ich wszystko, wiek, pochodzenie. Łączy ciężki los i wspaniała przyjaźń wykluta na ich wspólnym nieszczęściu, która łamie liczne schematy.



Miejsce 15
Iluzjonista - reż. Sylvain Chomet, FRA, GBR

Polska premiera: 26.11.210
Polski dystrybutor: Hagi
Ocena: 4/6
Nagrody: Cezary 2011, EAF 2010

Dlaczego: Najlepsza animacja roku z wyższością spoglądająca na Pixary i wielomilionową technikę 3D. Prosta komiksowa kreska bez zbędnych słów i dialogów o historii z życia wziętej, a nie o futurystycznych potworach ratujących świat. Szczypta magii kina i hołd złożony zanikającemu już światowi iluzji. Nostalgicznie o rzeczach ulotnych, z szacunkiem do widza.



Miejsce 14
The Fighter - reż. David O.Russell, USA

Polska premiera: 4.03.2011
Polski dystrybutor: Monolith Films
Ocena: 4/6
Nagrody: Oscary 2011, Złote Globy 2011, Glidia, Satelity

Dlaczego:  Szczery film o szczerych ludziach z boksem w tle. Pościg za marzeniami na przekór wszystkim w stylu American Dream. Wdzięczny i barwny scenariusz oparty na faktach. Trochę na sportowo, trochę dramatycznie, zawsze ciekawie. Nieustanne boksowanie nie tylko z rywalami oraz z własną rodziną i resztą niesprawiedliwego świata, ale także z samym sobą. Uczciwe kino.



Miejsce 13
Potwory/(Strefa X) - reż. Gareth Edwards, GBR

Polska premiera: 8.07.2011
Polski dystrybutor: Best Film
Ocena: 4/6
Nagrody: BIFA 2010, Saturny 2011

Dlaczego: Powszechnie uznawany za jeden z najgorszych i najnudniejszych filmów roku, ale mnie osobiście oczarował. Klasyczne kino drogi w klimacie sci-fi, które powstało na zaliczenie pracy dyplomowej w szkole filmowej. Minimalizm i oszczędność w formie i przekazie, ale za to z klimatem. Mi to wystarczyło. Lubię dłużyzny i długie kadry w sumie o niczym. Przy okazji, jedno z najgorszych tłumaczeń tytułu roku.



Miejsce 12
Polska premiera: 8.07.2011
Polski dystrybutor: Vivarto
Ocena: 4/6
Nagrody: Oscary 2011, Złote Globy 2011, EAF 2011, Robert 2011, RFF 2011

Dlaczego: Dlaczego: Typowe dla kobiecej spostrzegawczości wytykanie wszystkim innym niestabilności emocjonalnej. Wyśmianie demonstracji siły i zaprezentowanie własnej definicji lepszego świata jako patent na gnieżdżące się w nas poczucie niesprawiedliwości. Trochę naiwnie i na swój sposób banalnie, ale za to po skandynawsku i ciekawie. 


Miejsce 11

Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Brak
Ocena: 5/6 ale dziś dałbym 4
Nagrody: Brak

Dlaczego: Film zjechany doszczętnie przez praktycznie wszystkich i uznany za śmierdzące gówno, ale dla mnie genialny. Abstrakcja goni niedorzeczność. Tandeta i kicz zjada swój własny ogon. Ale ja to kupuję. Kapitalny pastisz i hołd złożony amerykańskiej klasyce grindhouse i tanim horrorom klasy B. Film który nie chce być ambitny i aspiruje do tandety, którą chce być od samego początku. I robi to z klasą!


Miejsce 10

Polska premiera: 28.01.2011
Polski dystrybutor: Gutek Film
Ocena: 4/6
Nagrody: Cannes 2010, Cezary 2011

Dlaczego: Pouczająco i przystępnie o dogmacie wiary. Próba odszukania sensu kościoła w dzisiejszej postępowej rzeczywistości. Film rozlicza ludzką moralność, która walczy sama ze sobą w imię różnych Bogów, różnych filozofii i cywilizacji. Wycinek chrześcijańskich wartości, czystych i nieskażonych realiami teraźniejszości. Tęsknota za rdzenną wiarą i rolą kościoła, które tak bardzo są dzisiaj już inne.



Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Brak
Ocena: 4/6
Nagrody: Brak

Dlaczego: Film o braku akceptacji środowiska. O problemach społecznych dzisiejszej, ale nie tylko, Francji. O upadku wartości w całej zachodniej cywilizacji. O zagubieniu jednostki w iluzorycznym świecie złudnej wolności. Manifest pokolenia znudzonego obowiązkową lekcją tolerancji. W końcu też film o rudych. Abstrakcyjny, zupełnie nierzeczywisty i naszpikowany symbolami wyższy poziom percepcji. Kąsa wybornie.


Miejsce 8

Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Brak
Ocena: 4/6
Nagrody: Brak
 
Dlaczego: Film pewnie przeminie z wiatrem zupełnie niezauważony, a zasługuje na swoje pięć minut. Zestawienie męskiej i szorstkiej przyjaźni ze śmiercią, która   wyłuskuje z facetów obce im dotąd instynkty. Próba oddania i poświęcenia się dla prawdziwego przyjaciela. Odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy w stanie spełnić jego wolę wbrew samemu sobie. W sumie mało odkrywcze, innowacji w formie też niewiele, ale za to całkiem mądrze.


Miejsce 7

Polska premiera: 8.09.2011
Polski dystrybutor: Gutek Film
Ocena: 4/6
Nagrody: Wenecja 2010, Nowe Horyzonty 2011
 
Dlaczego: W zeszłym roku Kieł, w tym Attenberg. Grecka kinematografia w odróżnieniu do jej gospodarki, święci zasłużone triumfy. Wystarczyło tylko wejść w świat abstrakcji i eksperymentu. Interesujące zarażenie ludzi zwierzęcymi, nieskomplikowanymi i prymitywnymi instynktami, by stwierdzić, że w zasadzie, to niczym się od nich nie różnimy.



Miejsce 6
Polska premiera: 27.01.2012
Polski dystrybutor: Gutek Film
Ocena: 5/6
Nagrody: BIFA 2011

Dlaczego: Ciekawe zanurzenie się w głębinach ludzkich uczuć widzianych z perspektywy łodzi podwodnej młodego chłopaka. Ale mimo to wyszło bardzo dorosłe i wymagające kino. Świetnie zagrane i zmontowane, oparte na znanych nam wszystkim z własnych kart historii życiorysów, stąd łatwo się utożsamiać i błądzić w własnych światach w celach porównawczych.



Miejsce 5

Polska premiera: 21.01.2011
Polski dystrybutor: Imperial Cinepix
Ocena: 5/6
Nagrody: Oscary, Złote Globy, BAFTA, Wenecja, Film Independent, Saturny

Dlaczego: Przede wszystkim ze względu na słabość do reżysera. Po drugie dlatego, że podoba mi się branie przez niego na tapetę ludzkich fascynacji, obsesji i słabości, by na ich bazie zbudować interesującą historię. Perfekcyjny film w sensie technicznym trzymający klimat od samego początku, ale jednak czegoś mu do podium zabrakło. Jak się w końcu dowiem co to takiego, to może napiszę.


Miejsce 4

Polska premiera: 4.03.2011
Polski dystrybutor: Imperial Cinepix
Ocena: 5/6
Nagrody: BIFA 2010, Saturny 2011

Dlaczego: Właściwie mógłby być drugi. Pierwsza czwórka ugrzęzła gdzieś na znaku równości. Zjawiskowa produkcja oparta na niebanalnej książce. Fikcja literacka i fantastyka w wersji eko i natural. Mocne filozoficzne rozważania nad ludzką cywilizacją i pędem do niechybnej samozagłady. Film dla posiadaczy zdrowego kręgosłupa moralnego, a tych,  którzy go nie mają, razi po oczach niezrozumieniem. Dzieło dla wytrawnego i wrażliwego kinomana.


Miejsce 3

Polska premiera: 15.04.2011
Polski dystrybutor: Kino Świat
Ocena: 5/6
Nagrody: WFF 2010

Dlaczego: Najbardziej abstrakcyjna historia roku. Gang muzyków terroryzujący znieczulony świat poczuciem rytmu. Prawdziwa gratka dla fanów muzyki wystukiwanej nogą pod biurkiem w pracy. Skandynawski humor i błyskotliwość. Permanentna błogość i zjawiskowa satysfakcja.





Miejsce 2

Polska premiera: 28.01.2011
Polski dystrybutor: Hagi
Nagrody: Wenecja 2010, Toronto 2010, WFF 2010
Ocena: 5/6

Dlaczego: Do tej pory siedzi mi w głowie otwierający film numer Radiohead - You and Whose Army. Historia pewnej rodzinnej tragedii ukazanej na tle zgliszcz wojennych i kulturowych animozji. Niezupełnie antywojenne kino, raczej walczące o godność i człowieczeństwo. Ciężkostrawne, trudne oraz wymagające, ale odpłaca z nawiązką.



Miejsce 1

Polska premiera: Brak
Polski dystrybutor: Vision Film
Ocena: 6/6
Nagrody: Goya 2011

Dlaczego: Inarritu pokonał samego siebie. Spłodził dzieło najlepsze w swojej karierze i aż mi go teraz żal, że musiałby stanąć na rzęsach, aby pobić swe dzieło. Kino perfekcyjne, które dotarło do mnie najgłębiej w tym roku. Wstyd, że jeszcze nie ma go w Polsce. Mistyczny obraz ocierający się o geniusz w formie i przesłaniu. Współczesna wizja dantejskiego świata, ludzkiego cierpienia oraz biblijnego odkupienia. Jedyna szóstka w tym roku. Respekt.




I jeszcze bonus.
Obiecane najlepsze 5 filmów spłodzonych nad Wisłą.
2010 był raczej średni dla polskiej kinematografii. Ledwie 7, 8 filmów godnych wzmianki, ale bez ogólnych podniet. Dlatego też obejdzie się bez fanfar i werbli.



I to by było na tyle tego pieprzenia.
Do zobaczenia w przyszłym roku. Niech internet zawsze będzie z wami, Bóg nad wami zapłacze i ześle wam za karę anioła.

piątek, 23 grudnia 2011

Mój przyjaciel śmierć

Trzecia gwiazda
reż. Hattie Dalton, GBR, 2010
93 min.
Polska premiera:?



Święta za pasem, Bóg się rodzi, a ja dla odmiany o śmierci. Choć nie tylko. Jest to okres szczególny w naszej chrześcijańskiej tradycji. Radosny moment który celebrujemy z naszymi bliskimi, ale też czas, w którym często wspominamy tych, których przy wigilijnym stole już z nami nie ma. Rodzina, przyjaciele, wszyscy ci, których pogański los nam odebrał. Ich brak w okresie świąt jest szczególnie dokuczliwy. Ale nie chcę też, żeby było w tym tekście zupełnie smutno i nazbyt sentymentalnie. To nie będzie mecz tylko do jednej bramki. Film o którym chcę opowiedzieć, to także film o pięknej męskiej przyjaźni, czasem szorstkiej, ale uczciwej. Nieskomplikowana opowieść o poświęceniu się dla bliskiego, także o trudnej umiejętności rozstawania się z nim, o sztuce pożegnań. Opowieść o pięknie umierania. Tak, śmierć może być piękna, choć boli zawsze. Najbardziej tych, których zostawia przy życiu z pustką w sercach.

Trzecia gwiazda to ciekawa brytyjska produkcja z udziałem czterech wschodzących gwiazd angielskiego aktorstwa. Chciałem już się z nią zmierzyć na zeszłorocznym WFF, ale jakoś nie spasowały mi wtedy terminy emisji. Film jest z roku 2010 i nie dość, że nadal nie trafił na nasze ekrany, to nawet nie widać by ktokolwiek specjalnie się starał, żeby to zaniedbanie w bliskiej przyszłości naprawić. Cóż, bez polskiego dystrybutora może być ciężko. Należy więc przyjąć, że Trzecia gwiazda nigdy na naszych ekranach już nie zagości. Nie pierwszy i nie ostatni raz skazani jesteśmy na internet.

Ale do rzeczy. Blond włosa reżyserka Hattie Dalton, zabiera nas w szczelnie zamknięty świat czterech mężczyzn. Miles, Davy i Bill towarzyszą swojemu przyjacielowi Jamesowi, podczas sentymentalnej podróży w jego ulubione miejsca. Nie jest to zwykła pijacka wakacyjna wyprawa kumpli, ani też szalony wypad kawalerski, lecz ostatnia wspólna i w pełni świadoma dla wszystkich podróż w celu pożegnania umierającego na raka Jamesa.

Rak. Niewygodny współtowarzysz ich wspólnej wędrówki po malowniczym walijskim hrabstwie Pembrokeshire. Słowo wytrych, które o 180 stopni zmienia nasze podejście do człowieka zakażonego tym złośliwym skorupiakiem. Bilet w jedną stronę brutalnie wręczony przez posłańca w białym uniformie, zawsze w chwili, gdy ma się przecież jeszcze tyle do zrobienia ze swoim życiem. Jak żyć? Zapyta klasyk. Jak żyć ze świadomością czyhającej tuż za rogiem śmierci? No i też, jak mają żyć i funkcjonować tuż obok umierającego przyjaciela jego najbliżsi?

Nie ma na to jednej odpowiedzi, żadnej skonkretyzowanej definicji. Jakkolwiek by nie postąpić, będzie to albo nietaktowne, albo nienaturalne i sztuczne, zbyt smutne, zbyt wesołe, zbyt dosłowne. Zawsze niedosyt i czyhający po drodze emocjonalny wielbłąd. Każdy człowiek oczekujący na zielone światło znajdujące się na skrzyżowaniu życia i śmierci zachowuje się zapewne inaczej. James umiera z klasą i dumą, ale także i one mają swoje granice. Śmierć od początku filmu siedzi w nim bardzo głęboko. Zakorzeniła się w jego świadomości na długo przed pierwszymi napisami i filmowymi kadrami. Nawiedza go w snach i praktycznie przy byle okazji, nie pozwala ani przez moment o sobie zapomnieć.

Jednak jego kumple próbują. Wspólne pląsanie po wyludnionych skalistych klifach, towarzyszący im śmiech, dowcip i niczym nieskrępowany luz pozwalają na chwilę zapomnieć o tym co nieuniknione. Ich wędrówka poprowadzona jest dość schematycznie i w bardzo przewidywalny sposób, ale jakoś to specjalnie nie razi. Naszej czwórce asystują piękne zdjęcia przyrody, trochę klimatycznej muzyki w wykonaniu naszej Pati Yang (pamięta ją ktoś jeszcze?). Chłopaki jarają trawę, piją, wygłupiają się, kłócą, a dwudziestoczterogodzinna bliskość ośmiela ich do szczerych i osobistych wynaturzeń. Często trudnych, rozdzierających stare, ciągle niezagojone jeszcze rany, ale szczerych do bólu. Niestety nie wszystkie dialogi są przeze mnie trawione, rażą trochę swoja powierzchownością, ale tu też jakoś specjalnie dramatu wielkiego nie stwierdzam.

Tak więc chłopaki sobie idą i idą, po drodze spalą sobie namiot, zgubią ważne przedmioty, nawet raz czy dwa się między sobą pobiją. Spotkają też na swojej drodze kilka zwariowanych drugoplanowych postaci, które, tu trzeba napisać, są bardzo trafionym i barwnym wypełnieniem tej smutnej z pozoru opowieści. I w końcu, gdy nasza czwórka dociera do miejsca docelowego - dzikiej plaży Barafundle Bay, do gry dochodzą najważniejsze i najbardziej wymagające emocje, z którymi będzie musiał się zmierzyć także i widz.

Śmierć spojrzy w twarz nie tylko Jamesowi, ale każdemu z nas. Zmusi do postawienia się w podobnej sytuacji, być może też, do wygrzebania z naszych zakamarków pamięci własnych, prywatnych, przykrych doświadczeń związanych z pożegnaniem własnych bliskich. Zrobi się bardzo ckliwie, przygnębiająco, ktoś być może uroni łezkę, ale mi uświadomi, że nie tylko o śmierć samą w sobie tu się rozchodzi. Mam wrażenie, że w filmie stanowi ona pewnego rodzaju symbol-klucz, pod którym kryje się wiele prawd z naszego dnia codziennego, a także naszych relacji z bliskimi, rodziną, czy przyjaciółmi. Są one każdego dnia poddawane wielkim próbom i bezustannym testom. Nauka umierania i obcowania ze śmiercią swoich bliskich, to w pewnym sensie także nauka akceptacji nagłych zmian uczuciowych i statusu w swoim życiu. Rozbicie małżeństwa, rodziny, wieloletnich związków, kiedy jedna osoba odchodzi, druga zmaga się z cierpieniem, pustką, żalem i wściekłością. Utrata bliskiej nam osoby pociąga za sobą lawinę ludzkich nieszczęść. Niewinny rykoszet zamienia się w śmiercionośny efekt domino. Czasem ciężko jest się wygrzebać z psychicznego doła. Przecież jej lub jego, fizycznie już przy nas nie ma, ale w naszej głowie ciągle są obecni i cały czas nam czule szepczą do ucha.

Dlatego też trzeba nauczyć się akceptacji dla przykrych doświadczeń. Czasem musimy poświęcić się dla wyższej wartości, oddać hołd wieloletniej przyjaźni. Trudno, skończyło się. Musimy żyć dalej. By to przetrwać, chyba najlepiej pomoże nam nagły i niespodziewany wstrząs psychiczny. Bolesny okrutnie, zgoda, ale chyba jedyny rozsądny bodziec, który jest w stanie otworzyć nam oczy już na trochę inną teraźniejszość. Trzecia gwiazda stanowi co prawda tylko namiastkę powyższych aspektów. Nie zagłębia się szczególnie w meandry ekstremalnych ludzkich relacji, ale mimo wszystko porusza całkiem sporo istotnych jej elementów. Winduje przyjaźń jako dobro nadrzędne. Nie tylko daje ale i wymaga od nas lojalności oraz posłuszeństwa. Rak Jamesa, mimo, że trochę schematyczny i mało zaskakujący, testuje autentyczność przyjaźni jego najbliższych kompanów. Egzamin z życia zdają tylko najlepsi przyjaciele, najbardziej odporni na sentymentalizm i przywiązania na całe życie. Spełnienie niemożliwej do wykonania woli przyjaciela, którego przecież wcale nie chcemy pozbywać się z naszego życia, jest sztuką trudną i wymagającą, wiem to po sobie, ale tylko prawdziwy przyjaciel pozwoli odejść drugiemu na zawsze.

Pożyteczna lektura. Trochę naiwna i lekko przejaskrawiona, ale bardzo wartościowa. Świetne zdjęcia, gra młodych aktorów, walijskie skaliste wzgórza i ten przepiękny początek filmu - kadry makro z koszenia trawy. Jakże zwyczajne i oczywiste w swojej prostocie, a jednocześnie jakże pasujące do ogólnej koncepcji filmu. Świeżo skoszone źdźbło jako symbol śmierci i jednocześnie narodzin nowego, i to tylko za jednym obrotem bezlitosnego ostrza. Świetne kino. Wcale nie takie trudne i ciężkostrawne jak może na pierwszy rzut oka wynikać z moich literackich pląsów. Po prostu okres świąteczny i nadchodzący nowy rok od dłuższego już czasu nastrajają mnie w jakiś dziwnie zgorzkniały sposób.

Mimo to, życzę wam wesołych, radosnych i filmowych świąt. Oglądajcie tylko dobre filmy, bo na złe szkoda naszego czasu. Otoczcie się ludźmi dobrymi, bo ze złymi poradzimy sobie po naszej śmierci. Żyjcie tak, jakby miał to być ostatni rok naszego życia. Kto wie, może jednak Majowie będą mieli racje? ;) Wczoraj przeczytałem gdzieś spisane przez jakąś pracownicę niemieckiego hospicjum pięć najczęstszych rzeczy, których umierający na raka ludzie żałowali w chwili swojej śmierci. Numer jeden na liście: „Żałuję, że nie miałem śmiałości prowadzenia takiego życia, jakie uważałem za słuszne, a prowadziłem takie, jakiego oczekiwali ode mnie inni.” Tak więc tej śmiałości wszystkim nam życzę. Do usłyszenia w przyszłym roku. Zacznę go prywatnym rankingiem najlepszych filmów, który już od pewnego czasu układam sobie w głowie. Czuwaj.

4/6

IMDb: 6,2
Filmweb: 7,9




środa, 7 grudnia 2011

Dzieci z głębin

Łódź podwodna
reż. Richard Ayoade, GBR, USA, 2010
97 min. Gutek Film
Polska premiera: 27.01.2012



Większość ludzi uważa, że jest wyjątkowa, że nie istnieje nikt do nich podobny. Takie podejście motywuje ich, by wyjść z łóżka, jeść i żyć, jakby wszystko było w porządku. Tymi słowami piętnastoletni Oliver Tate zaprasza nas do swojego dorastającego świata. Krainy, w której dziecko jest tylko przebraniem dorosłych, a dorosłość mentalna jest bezradna tak jak przeciętne dziecko. Wszyscy żyją pod wodą i poruszają się prywatnymi łodziami podwodnymi wewnątrz własnych ja, których nie da się namierzyć przez ultradźwięki. Przemierzają świat nie wykryci przez radar. Giną samotnie, a gdy spoczną na dnie oceanicznych głębin w formie osieroconych wraków, marzą, aby po latach ktoś ich odkrył i nakręcił o nich film.

Reżyser i autor scenariusza w jednej osobie - Richard Ayoade, stworzył wyjątkowy obraz. Przyznam szczerze, że jeden z lepszych jakie widziałem w tym roku. Odkrycie to cieszy mnie tym bardziej, ponieważ kompletnie się tego po jego Łodzi podwodnej nie spodziewałem. Od kilku dobrych tygodni odkładałem tą lekturą na później. Dziś, świeżo po projekcji, żałuję, że nie zmierzyłem się z nią wcześniej. Jeśli ktoś odczuwa podobne opory, zamierzam mu je za chwilę bezwzględnie rozwiać.

Oliver Tate to ktoś więcej niż tylko przeciętny nastolatek pragnący za wszelką cenę pozbyć się swojego prawictwa. To prawdziwy łącznik dwóch światów. Dorosłych i dorastających. Wspólny mianownik dziecięcych marzeń i naiwności z dorosłą tęsknotą za poczuciem spełnienia. W pozornie normalnym świecie Olivera wszystko jest poprzestawiane i ułożone na opak. Z uporem maniaka szuka swojego naturalnego porządku na półce opisanej jego nazwiskiem. Dorastający piętnastolatek, tak jak większość jego rówieśników, sam jeszcze nie wie kim jest. Ale jak sam później odkryje, nie wiedzą tego także dorośli. Wszyscy bez wyjątku uczymy się tego przez całe życie. Oliver uważa, że jedynym sposobem, by przebrnąć przez życie jest wyobrażenie sobie siebie w innej rzeczywistości. Lubi też zastanawiać się nad tym jak inni, zwłaszcza jego bliscy, zareagują na jego śmierć. Trochę zapachniało rozkapryszonym emo dzieciakiem, ale na szczęście naszemu bohaterowi daleko jest do nastoletniego buntownika z ciemną grzywką na oczach.

Oliver odkrywając własne ja próbował niemal wszystkiego. Palił fajki, podrzucał monety, słuchał tylko francuskich szansonistów, czasem chodził na plażę i patrzył na morze. Miał nawet fazę noszenia czapek, ale nic na stałe. Kimkolwiek jest, mogą się z nim utożsamiać praktycznie wszyscy i to niezależnie od wieku. Starsi - bo przypomni im Pamiętniki Adriana Mole’a. Młodsi – bo dzięki niemu nauczą się być trochę lepszym dorastającym.

Na czym w istocie polega wyjątkowość tego filmu? Otóż chodzi przede wszystkim o jego formę impresji. Jest perfekcyjna aż do bólu. Tego typu budowania chwili obrazu i kadrów powinno się uczyć w szkołach filmowych. Choć zapewne ci bardziej konserwatywni fani kina postukają się w tym momencie w czoło. Mnie akurat taka forma bardzo odpowiada. Jest bowiem bardzo wymagająca. Dynamiczna, utkana w niezwykle symetryczny i przemyślany sposób. Skupia się na krótkich sekwencjach bogatych w treść. Trzeba być cały czas skoncentrowanym na obrazie, żeby przypadkiem nie przegapić czegoś istotnego. To na dzień dobry wybija wszystkie argumenty z rąk nudy.

W dodatku sama forma przekazu jest permanentnie odrealniona. W zasadzie to nie wiadomo dokładnie w jakich latach toczy się akcja filmu. Ubrania, muzyka, samochody, wszystko jest jakby z innej epoki. Łódź podwodna dosłownie buja w obłokach, tak jak umysł młodego człowieka odkrywającego tajniki dorosłego życia. Przypomina mi to wszystko trochę magiczny surrealizm Zakochanego bez pamięci. Już samo porównanie ze sobą tych dwóch tytułów jest szalenie nobilitujące dla tego nowszego. U Richarda Ayoade procentuje reżyserskie doświadczenie przy kręceniu teledysków (m.in. Arctic Monkeys). Oczy same układają się w głośny oklask. Ogląda się to po prostu wybornie. Właśnie tak, jak dobry teledysk.

Jednak nie samym obrazem człowiek żyje. Łódź podwodna jest także naszpikowana symbolami i mniejszymi, bądź też większymi tezami. Przy wielu z nich stawiany jest na końcu wykrzyknik. Skupia się na rzeczach przyziemnych i codziennych, ale sposób ich dotykania imponuje głębią i anty banałem. Oliver Tate uczy się pierwszy raz kochać i przy okazji zrozumieć pokrętną kobiecą naturę. Na tle jego wyboistej drogi rysuje się upadające miasto wybudowane z mozołem cegła po cegle przez jego rodziców. Młody człowiek wchodzący w uczuciową dorosłość musi jednocześnie zmagać się z pogrążonym w kryzysie małżeństwem jego ukochanych rodzicieli. Chęć odnalezienia i wyeliminowania na stałe związku przyczynowo skutkowego dostarcza mu wiele wartościowych wniosków, które stara się wkomponować w swoje młodociane, dopiero rozwijające się życie. Nauka na błędach najbliższych. My, widzowie, jako ci trzeci, dostajemy dzięki temu zabiegowi jeszcze więcej pouczających lekcji.

Ayoade z pomocą swoich charakterystycznych i barwnych bohaterów udowodnił, że granica pomiędzy dorosłością, a nastoletnią naiwnością jest czysto iluzoryczna. Mentalnie wszyscy jesteśmy dziećmi i w wolnych chwilach bujamy w obłokach prowadząc alternatywne żywota w odległych galaktykach własnej wyobraźni. Nasze cele życiowe i marzenia praktycznie w każdym wieku są takie same, tylko trochę inaczej je definiujemy. Nie wiem czy po obejrzeniu tego filmu dorosłem, ale na pewno czuję się starszy. Wartościowa lektura dla wszystkich. Z pozoru lekko, powiewnie i bez nadludzkich wymagań sprzętowych. Idealne wyważenie pomiędzy mądrością przekazu, a wagą piórkową. Kwintesencja brytyjskiej szkoły filmowej. Dosłowność, szyk i czarny humor. Jeśli nie wiecie co zrobić z dwugodzinnym okienkiem w swoim przedświątecznym maraźmie, radzę zainwestować właśnie ten czas w eksplorowanie tajemnic Łodzi podwodnej. Warto na chwilę zanurzyć się pod wodę, by dostrzec piękno świata, jakie paradoksalnie tkwi na jej powierzchni. W naszych kinach Łódź podwodna wynurzy się dopiero pod koniec stycznia, ale na horyzoncie już widać jej nagi, lśniący peryskop.

5/6


IMDb: 7,3
Filmweb: 7,5