niedziela, 2 stycznia 2011

Lot po Oscara

Czarny łabędź
reż. Darren Aronofsky, USA, 2010
108 min. Imperial - Cinepix
Polska premiera: 21.01.2011



Nowy rok postanowiłem rozpocząć mocnym akcentem. Uznałem, że idealnie do tego celu nadaje się jeden z tych filmów, na który czekałem w roku minionym chyba najbardziej. Mimo już otrzymanych licznych nagród (m.in. Wenecja, NY, Boston), nowa produkcja Darrena Aronofsky'ego dopiero w tym roku ma szansę na prawdziwe uznanie i laury od publiczności. Od wrześniowej światowej premiery bardzo głośno szepcze się o tym, że Czarny łabędź jest murowanym kandydatem do tegorocznego Oscara. Akademia Filmowa jest to Aronofsky'emu po prostu winna. No cóż, sprawdźmy zatem, czy opowieść o dzikości łabędzia będzie w stanie udźwignąć ciężar licznych oczekiwań, oraz czy w ogóle ma szanse dolecieć w lutym i w glorii chwały do hollywoodzkiego Kodak Theatre w Los Angeles.

Od razu zaznaczam, że w temacie Aronofsky'ego obiektywizmu u mnie za wiele to nie znajdziecie. Tak to już jest, że jedni mają słabość do alkoholu i sklejanych modeli samolotów, a inny lubują się w filmach Aronofsky'ego, do których rzecz jasna i ja się zaliczam. Acz przyznaję, że martwią mnie jego reżyserskie plany na rok teraźniejszy. Kolejne ekranizacje RoboCopa i komiksowego Wolverine, ocierają się o niedorzeczność i pasują do niego jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. No ale póki co, skupmy się na rzeczach już dokonanych.

W swoich ostatnich czterech filmach, Aronofsky brał na tapetę temat ludzkich fascynacji, obsesji i słabości. W Pi poznaliśmy ambitnego matematyka, uzależnionego od swojego odkrycia i cyferek przysłaniających mu cały świat i odbierających rozum. W Requiem dla snu, bohaterzy uzależnieni od swoich planów i marzeń, skończyli na uzależnieniu od różnych używek. W dość chłodno przyjętym Źródle, tematem przewodnim była obsesja na punkcie miłości i nieśmiertelności. Zaś w ostatnim Zapaśniku, upadła legenda wrestlingu, zmagała się z widmem zapomnienia i z błędami młodości. Także i tym razem Aronofsky skupił się na ludzkiej obsesji, na pasji i zatraceniu w dążeniu do samospełnienia. Odtwórczynię głównej roli (wyśmienita Natalie Portman), wyposażył w cechy łączące wszystkie dotychczasowe postacie z jego filmów. Zatoczenie koła, czy może próba wyznaczenia nowego okręgu?

Czarny łabędź to bardzo mroczny film. Choć trudno go jednoznacznie sklasyfikować. Właściwie to chyba nawet nie ma sensu tego czynić. Od samego początku oglądania, towarzyszył mi nieustający niepokój. Mroczny klimat jest tu już zbudowany od pierwszego klapsa na planie. Podobnie jak w jego poprzednich produkcjach, da się wyraźnie zauważyć charakterystyczne dla jego filmów ujęcia kamery. Szczególnie widoczne jest to w sposobie obserwacji twarzy głównej postaci. Po raz kolejny twórcy skupiają się przede wszystkim na operowaniu zamiast wyniosłością i przepychem - światłem, montażem i muzyką. I po raz kolejny efekt finalny jest porażający.

Sama historia młodej Niny, uzdolnionej baletnicy, na myśl może przywołać dzieło Verhoevena Showgirls. W obu filmach mamy do czynienia z kulisami artystycznego środowiska tancerzy, choć rzecz jasna, różnej „specjalizacji”. Ale zarys postaci, artystycznej wyniosłości, oraz dążenie po trupach do nieskazitelności i perfekcji w swoim fachu, są bardzo do siebie zbliżone. By nie powiedzieć, że takie same. Oba filmy rozstają się jednak ze sobą po drodze w momencie, w którym trzeba głębiej przeanalizować poczynania naszych tancerek. Tu Aronofsky wkracza w mrok, by za pomocą psychologicznego suspensu, zaskoczyć widza miksem jego własnych lęków i ambicji.

To nie ważne że chodzi o balet. Ja też za nim nie przepadam. Jeśli ktoś zniechęca się do tego filmu tylko i wyłącznie z powodu baletek i „Jeziora łabędziego”, to od razu uprzedzam, że jest w błędzie. Balet jest tylko tłem dla złożoności i nieobliczalności ludzkiego umysłu, choć przyznaję, tłem bardzo ładnym. Sprawia wrażenie idealnie dopasowanego do treści. Przypomina mi pod tym względem trochę Zapaśnika. Tam też z początku przeszkadzał mi klimat amerykańskiego wrestlingu, którego po prostu nie cierpię. Ale tylko z początku, bowiem tam też stanowił tylko tło dla analizy bytności głównego bohatera. Tło jednocześnie dość deprymujące, ale też bardzo udane.

Aronofsky przedstawiając nam piękną, młodą, szalenie uzdolnioną i co ważne, bardzo mądrą Ninę, ukazuje drogę jaką musi ona pokonać do osiągnięcia zawodowego spełnienia. Droga ta, jak łatwo jest się domyślić, nie jest usłana różami. Granica jaka dzieli szaleństwo od spełnienia jest cienka i krucha jak skrzydła młodego łabędzia. Przedstawienie zależności pomiędzy obsesją i pasją, jest motywem przewodnim opowieści. Stanowi drogowskaz moralny, który pomaga nam podjąć odpowiednie decyzje w dążeniu do sławy i kariery. A jednocześnie informuje nas o zagrożeniach czyhających za zakrętem. Trzeba odnaleźć równowagę i wewnętrzny spokój, by osiągnąć, oraz pozostać w miejscu o jakim marzymy. W miejscu, w którym nie zwariujemy i będziemy wystarczająco szczęśliwi. Wszyscy w naszych własnych i prywatnych wcieleniach, nieustannie szukamy tej równowagi i doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo jest trudne jej odnalezienie. Aronofsky po raz kolejny podał na tacy odpowiedzi których szukamy. Ubrał je w piękną białą sukienkę i wypuścił do tańca z życiem, w asyście ponownie udanej muzyki Clinta Mansella (acz tym razem jest ona na drugim planie).

Jednak nie znajdziemy tu tylko samych odpowiedzi. Najważniejsze pytania postawione są tradycyjnie na samym końcu. Czy warto się tak poświęcać? Czy może lepiej jest czasem odpuścić? Aronofsky lubi jednak upartych bohaterów, dzięki którym możemy tak wiele dowiedzieć się o mrocznych obliczach naszych wnętrz. Morałów jest tu więcej. Również ten oczywisty i bardzo dosłowny, głoszący stwierdzenie, w którym nie można być jednocześnie białym i czarnym łabędziem. Tak samo, jak nie można być dobrym i złym człowiekiem. Można być czasem dobrym i czasem złym, ale nigdy jednocześnie.

Bez wątpienia jest to film wspaniały. Nie wiem czy lepszy, czy może też gorszy od jego poprzednich. Nie umiem tego sprawiedliwie osądzić. Nie ma to nawet chyba większego sensu. Dla fanów jego twórczości powiem tylko tyle, że znajdą w łabędzim tańcu wszystko to, na co czekają w każdym kolejnym jego filmie. Plus bonusowo coś więcej. I nie mam tu na myśli siarczystego pocałunku Mili Kunis z Natalie Portman (mniam). W znalezieniu tego czegoś pomagać wam jednak nie zamierzam. Poszukajcie sami. Mam nadzieję, że Darren Aronofsky doleci na tym łabędziu do oscarowej gali i zgarnie pokaźną ilość statuetek. Zwyczajnie sobie na to zasłużył. Liczę także na docenienie roli Natalie Portman. Wiele z nią filmów już widziałem, ale rola Niny jest jej chyba najlepszą. Ale już tak najbardziej, to chciałbym, aby Aronofsky w następnych swoich filmach dalej obierał podobny kurs i prowadził swój okręt pełen emocji, ku nieobliczalności ludzkiego umysłu.

5/6


7 komentarzy:

  1. Już nie wyskakuje "latające okno reklamy" ;) i zagościł Adsense :) ...czerwona kurtyna w tle jest ok ;) Zmieniłbym jeszcze tylko system oceny na identyczny z IMDb (od 20 lat rządzą i nic nie wskazuje aby się coś zmieniło a ich 8,6/10 pozwala na większe spektrum oceny filmu niż 5/6 )
    Opis jak zwykle pełna "profeska" , film dobry - według mnie 75/100 . Ostatnio pokusiłem się na Tetro(61/100) i Białą wstążkę(74/100) jednak film bez koloru nie jest dla mnie - jedyny który "przechodzi" to Lista Shindlera ... Przede mną Who's the King? , po obejrzeniu prześlę komentarz . Blog super pozdro . arti .

    OdpowiedzUsuń
  2. Skala ocen zostaje bo jest po mojemu i się już do niej przyzwyczaiłem ;) Poza tym to tylko zabawa. Każdy i tak ocenia po swojemu.

    OdpowiedzUsuń
  3. oki doki , zostaje 6/6 ;) ...zmieniam tylko ocenę dla Białej wstążki na 65 a nie 74 jak powyżej nakreśliłem - w obydwu przypadkach (Tetro i Wstążki) aż się prosi kolor ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Odrobinę niszowej czerni i bieli w tym oczojebnym świecie nie zaszkodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwsze kolorowe TV ? już wtedy padło pytanie "po co kolor ?" ... pierwsze odtwarzacze CD ? natychmiast skrytykowali je zwolennicy "winylu" Zdjęcia bez koloru ? ...nadal narzucają fotografowie "starej daty" znajdując niestety wielu naśladowców ...
    Te przykłady potwierdzają jedynie ciekawą historię małp w Tokijskim ZOO w którym młode osobniki wpadły na pomysł oczyszczania ryżu wrzucając go do wody , starsze do końca życia wybierały ryż z piachu ...co świadczyć może jedynie o tym że dopiero zmiana pokoleń równać się będzie z odrzuceniem naleciałości stereotypów (niekoniecznie dobrych) . Soją drogą nikt nie chciałby nosić na co dzień magicznych okularów które zmieniałyby świat na czarno-biały ...Moje podejście jak widać jest oczywiste co nie znaczy że taka Biała wstążka jest filmem złym , wprost przeciwnie jest ok ...szkoda tylko ujęć scenerii w które włożył tak dużo serca operator ...

    OdpowiedzUsuń
  6. A to nie o Czarnym Łabędziu miało być? Artykuł spoko, ale... Nina to raczej taka mądra nie była. Nieprawopodobnie naiwna. Wymodelowana przez apodyktyczną matkę, która chciała aby dziecko spełniło jej marzenia (stary numer). Nie wiem czy Portman dostanie oskara, bo choć świetnie sobie poradziła to jednak sama rola oferowała wiele możliwości. Raczej zwracam uwagę na Milę Kunis - wyluzowana koleżanka/alter ego Niny. Film pokazuje obsesję osoby, która w siebie nie wierzy. Zazdrość, porównywanie siebie do kogoś i wyobrażenie o nim i te typowe dla kobiet rozkminki w stylu co miała na myśli mówiąc/robiąc to. I najważniejsze o tym jak naiwność w zderzeniu z rzeczywistością reaguje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Za drugim razem ten film jest jeszcze lepszy i inny w odbiorze. tylko podtrzymuję stanowisko, że Mila Kunis była super

    OdpowiedzUsuń