czwartek, 6 maja 2010

Stolica wszystkiego

New York, I Love You
reż. Praca zespołowa 12 reżyserów, USA, FRA, 2009
103 min. ITI Cinema


12 reżyserów, 11 nowel, wiele ludzkich doznań i miłosnych uniesień na tle jednego tylko miasta. Tak w skrócie można opisać ten bardzo ciekawy projekt. Mimo że ciężko nazwać go filmem z definicji jako twór kompletny, to jednak forma wyreżyserowanych przez różnych uznanych twórców światowego kina nowel, jest bardzo spójna i w bezpośrednim kontakcie przyjemna w odbiorze. Czy o miłości jako temacie przewodnim, należy mówić tylko posługując się wielkimi słowami? Skrupulatnie dobrani reżyserzy udowadniają, że miłość korzysta także z prostych form, półśrodków, wachlarza niedopowiedzeń i subtelnych sugestii. A do okiełznania uczucia potrzeba czasem zaledwie kilku minut jakimi po mistrzowsku posłużyli się (prawie) wszyscy reżyserzy.

Film ten, to w zasadzie kontynuacja zapoczątkowanego 4 lata wcześniej projektu pt. Zakochany Paryż. Twórcy tego francuskiego pierwowzoru postanowili przeszczepić na amerykański grunt podobne motywy przewodnie, międzyludzkie relacje i ulotne zachwyty znane nam już z ulic Paryża. Jednak w nowojorskim wydaniu skupili się nieco bardziej na namacalnej naturalności i na wyraźniejszym uwypukleniu bliskości między dwiema konkretnymi osobami, opętanymi różnymi odmianami tego samego uczucia. Pozostali natomiast przy identycznych środkach ekspresji i tej samej formule opowiadania. Tak więc na pierwszy rzut niby ksero, niby wtórność, a może po prostu dalszy ciąg programu rozgrywającego się w nieco innych okolicznościach przyrody. Mimo tego, to właśnie wersja nowojorska zdaje się być bardziej przemyślana, zgrabniejsza jako całość, lepiej zagrana, wyreżyserowana i wciągająca.

Mimo że każdą nowelę reżyserował kto inny, to jednak postacie i pewne wątki kojarzone z każdą opowiastką z osobna, przenikają i pojawiają się często tylko symbolicznie w kolejnych historiach innych reżyserów, tworząc pewnego rodzaju łącznik, wspólny mianownik wszystkich opowieści. Dzięki temu mam wrażenie, że film mimo jego wielowątkowości, tworzy jedną spójną i logiczną całość. Nowele nie są przerywane napisami (jak np. W każdy ma swoje kino), lecz toczą się jakby jeden długi DJski set na imprezie. Nie wiadomo do końca w którym momencie zaczyna się kolejna historia i gdzie się ona formalnie kończy. Nie to jest bowiem w tym projekcie najważniejsze. Najważniejsi są ludzie. I Nowy York rzecz jasna.

Właśnie. Jakie inne miasto nadaje się lepiej do roli reprezentanta świata jak nie Nowy York? Ta wielokulturowa i multinarodowa metropolia wydaje się idealnym tłem dla tak różnych barwnych historii. Znacznie lepiej wpisuje się w to miasto idea tworzenia jednej spójnej i wielowątkowej opowieści tworzonej przez wielu reżyserów różnych narodowości, niż to było w przypadku bardziej konserwatywnego europejskiego i romantycznego Paryża.

Podoba mi się sposób w jaki pokazano to miasto. Nie epatuje się tu nowojorskimi standardami rodem z filmów Allena. Nie ma Statuy Wolności, Mostu Brooklyńskiego, Manhattanu, czy Central Parku. Tzn są. Gdzieś w migawkach, tylko przez chwilę w tle, subtelnie i nawet na moment nie wkraczając w pierwszy plan. Znacznie więcej miejsca zajmuje w obiektywie kamery poziom ulicy, lada w sklepie, tylny fotel taksówki, stolik w restauracji, kilka drzew w jakimś parku, pchli targ, chodnik, przejście dla pieszych, czy skromna kafejka gdzieś w mieście. Namacalna naturalność i bezpośredniość. Nie widokówki, lecz autentyczne życie miasta. Nowy York - Miasto magiczne, a jednak prawie identyczne jak każde inne. Jak nasze miasto rodzinne.

Przedstawione historie, to poza jedną wyraźnie mnie irytującą (reż. Mira Nair), same rarytasy. Obok zupełnych aktorskich żółtodziobów, występują w nich także uznane aktorskie nazwiska tj. Ethan Hawke, Andy Garcia, Natalie Portman, czy Chris Cooper. Jako że są to dość krótkie opowiastki, to nawet gdybym bardzo powierzchownie chciał je w dwóch zdaniach scharakteryzować, to i tak otarłbym się o dość sporych rozmiarów spojler. Dlatego wymienię tylko moje ulubione motywy, lekko tylko muskając ich fabuły.

Jest ich cztery, no dobra... pięć. Uroczo bajerujący zagadkową niewiastę uliczny cwaniaczek (reż.Yvan Attal). Bal maturalny pewnego młodzieńca oraz jego niesfornej młodej i pięknej partnerki poruszającej się na wózku inwalidzkim (Brett Ratner). Romantyczne zderzenie światów kulejącego boja hotelowego z podstarzałą słynną śpiewaczką operową (Shekhar Kapur). Spacer pary staruszków przez ulice miasta i ich tryskająca humorem stetryczała konwersacja (Joshua Marston). W końcu również przyrządzony przez Attala, mistyczny flirt pewnej parki na chodniku przed drzwiami restauracji. A to i tak tylko przystawka.

Są to opowiastki często bardzo ckliwe, proste, zupełnie nieskomplikowane, choć też nierzadko zaskakujące. Nie pozbawione także humoru, dawki optymizmu i szczypty dramatu z dobrą muzyką w tle. Takie właśnie często są sytuacje których doświadczamy na co dzień w naszych własnych miastach. Niby niewinne, z pozoru nieskomplikowane, ale pod wierzchnią warstwą tej zwyczajności, kryją się wielobarwne bukiety kwiatów które zbieramy codziennie krocząc po tym łez padole.

W Zakochanym Paryżu odnosiłem wrażenie, że dążono do ukazania tej metropolii jako magicznego miasta - stolicy miłości, w której nic nie jest niemożliwe, ale też niekoniecznie wszystko musi się w nim udawać. O ile zupełnie umownie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem, o tyle miłość sama w sobie, tak naprawdę jest stolicą nie Francji... lecz życia. Natomiast stolicą świata bezdyskusyjnie jest Nowy York. A jak jest się stolicą świata, to jest się stolicą wszystkiego.

Tak właśnie odbieram wspólną pracę twórców filmowych i wybranych przez nich reżyserów. Posłużono się Nowym Yorkiem niczym szablonem przyłożonym do najpiękniejszej kartki papieru, w celu namalowania nań najbardziej uniwersalnego i znanego pod każdą szerokością geograficzną graficznego symbolu. Serca.

Trafia w punkt.

5/6

1 komentarz:

  1. Z 1,5 opóźnieniem ..ale obejrzałam! Kolejny film który trafił w ... punkt.

    OdpowiedzUsuń