czwartek, 29 października 2009

0:0

Zero
reż. Paweł Borowski, POL, 2009
110 min. Monolith Films


Kolej na polskie kino. Na zakończonym we wrześniu Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, rok 2009 uznano rokiem bardzo udanym i obfitującym w wiele interesujących oraz ambitnych produkcji filmowych. Porządzili na nim trochę młodzi twórcy, którzy obdarzeni zaufaniem ze strony producentów, zaczynają coraz śmielej rozpychać się w polskim filmowym bagienku. Jednym z głośniejszych filmów tego roku jest bez wątpienia Zero Pawła Borowskiego. Czy jest w nim więcej, czy mniej niż zero? W moim prywatnym meczu wynik oscyluje wokół remisu. Ale ze wskazaniem.

Borowski to pełnometrażowy debiutant. Dotąd nakręcił kilka krótkich metraży. Z reguły w Polsce młodzi twórcy, jeśli już, to dostają szansę tylko ten jeden jedyny raz. Albo zaskoczą i porwą tłumy, albo... nigdy już nie nakręcą drugiego filmu. Po obejrzeniu Zera, sądzę że Paweł jeszcze jakiś jeden mecz rozegra. Mam jednak nadzieję że ustrzeli w nim już hat-tricka.

Konwencja jakiej kurczowo trzyma się przez cały czas w filmie Borowski, nie jest novum w światowej kinematografii, jednak w polskich realiach stanowi świeży powiew pewnego rodzaju nowości. Pośrednimi bohaterami filmu są przypadek, powtarzalność i przeznaczenie. Bezpośrednim - oczywiście człowiek. Zagubiony w miejskiej dżungli oraz zaopatrzony w zupełnie przyziemne problemy i pragnienia. Borowski zatrudnił do tego celu wielu czołowych i bardzo charakterystycznych polskich aktorów. Prezentują na ekranie swoiste katharsis, lub drogę do jego duchowego osiągnięcia. Ich obrane drogi znane są nam nie tylko z opowiadań rodem z kolorowych periodyków, lecz również z życia jakiego doświadczamy każdego dnia sami. Borowski w postaci przeplatających się ze sobą dość oryginalnie połączonych wątków, zestawia obok siebie kilkanaście ludzkich istnień i tasuje nimi niczym talią kart.

Ma to bez wątpienia swój urok. Losy taksówkarza, zdradzającej młodej kobiety i jej zazdrosnego bogatego męża, urażonego i dumnego ojca, zachodzącej w ciążę aktoreczki porno, młodego barmana, sprzedawcy gazet, pary detektywów, a nawet pedofila... z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego. Reżyser ukazuje dobrze nam znany wycinek wielkomiejskiego tempa i zgiełku, a na podstawie wybranych mieszkańców miasta i nawet w dość interesujący sposób, udowadnia nam istnienie zależności i pewnych trudno wytłumaczalnych prawidłowości jakie zachodzą między zupełnie obcymi sobie ludźmi. Jedna historia jednego tylko człowieka płodzi inne historie innych ludzi... i tak w kółko bez końca. Wszyscy jesteśmy zależni od kogoś lub czegoś. Nie było by nas na świecie gdyby nie nasi rodzice... gdyby nie ich rodzice... gdyby... gdyby babcia miała wąsy...

To wszystko to niby oczywiste oczywistości. Czasem gdy człowiek się zawiesi i za bardzo doszukuje się sensu w istnieniu pudełka od zapałek, na myśl przychodzą mu różne dziwne teorie. Zero jest właśnie taką rozkminką reżysera. Próbą napisania nowej definicji jednocześnie dla teorii osobowości, porównań społecznych, czy samego konformizmu. Próbą bez wątpienia odważną, ale jednak chyba raczej mało udaną. Poza dobrą grą aktorów (ale tylko niektórych) i ciekawym pomysłem na łączenie ze sobą wielu wątków, Zero ma nie wiele więcej do zaoferowania. Wszystkie te głębsze rozważania ze sfery psychologii stosowanej, mimo że w większości dość trafne i całkiem logiczne, trącą niestety płytkością.

Mimo że formuła zaproponowana przez Borowskiego zasadniczo mi odpowiadała, to jednak film w ogólnym rozrachunku bardziej przypominał mi teledysk. Niestety z nie najlepiej dobraną ścieżką dźwiękową. O ile cenię sobie dokonania gitarzysty Adama Burzyńskiego, o tyle jego specjalnie skomponowane do filmu riffy, zupełnie mi nie podeszły. Do takiej dość szalonej żonglerki ludzkimi istnieniami i ich sumieniem, bardziej pasowałaby mi jakaś nowobrzmieniowa elektronika. No ale to akurat kwestia gustu i prywatnych muzycznych preferencji.

Jednak czarę goryczy dopięła roboczo nazwana przeze mnie "cenzura scenograficzna". A raczej jej rozmach i skala. Coś czego nie cierpię w polskich filmach bardzo. Oj bardzo. Nie wiem czy Borowski z ekipą zrobili to celowo, czy po prostu musieli "bo coś tam". Ogołocili film z autentyczności, przez co nawet gdybym chciał, to nie potrafię traktować go odpowiednio poważnie. Już w samym opisie filmu mowa jest o "bliżej nieokreślonej wielkiej metropolii". W pierwszych kadrach widzę ulice Łodzi, po czym po chwili ten sam samochód szusuje sobie już Trasą Siekierkowską w Warszawie. Wszystkie ukazane pojazdy w filmie miały rejestracje rozpoczynające się na DOE (nie ma takiego miasta... powiatu... wsi). Autobus komunikacji miejskiej został ogołocony z numerów nie tyle bocznych, co i numeru linii. Nawet kasownik w środku pozbawiony był jakiejkolwiek informacji na co dzień krzyczącej do nas tuzinem różnych rozmiarów czcionek. Twórcy filmu w ogóle się z tym nie kryjąc ogołocili Zero z naturalności i pozbyli się tak bardzo potrzebnego przecież dla myśli przewodniej tła. Widać uznali że nie to jest przecież w filmie najważniejsze. Zgadza się. Nie jest. Ale punkt za wartości estetyczne właśnie poszedł się kochać.

Większość głosów z jakimi przyszło mi się dotąd zmierzyć, punktuje film na jeden, a czasem nawet i pięć do zera dla Borowskiego. Dla mnie, jak pisałem na początku, wynik jest remisowy. Zero do zera. Borowski grał ambitnie, miał kilka podbramkowych sytuacji, ale brakowało mu zimnej krwi w polu karnym. Szkoda, bo mimo wszystko zasłużył na zwycięstwo. Jednak ambicja i waleczność to za mało. W przyszłości musi być bardziej skuteczny i przebojowy. To co starcza na polską ligę, Europy niestety już nie zwojuje. Nie mniej jednak zasługuje na słowa uznania, szczyptę otuchy i poklepanie po plecach. Dałbym mu czwórkę, ale niestety nie mogę wyzbyć się odczucia zawodu. Trzy z plusem jak na pierwszy mecz powinno wystarczyć i zmobilizować go do włożenia w to co robi większego wysiłku.

3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz