niedziela, 23 sierpnia 2009

Nadchodzi Warszawski Festiwal Filmowy

WFF Zapowiedź


Warszawski Festiwal Filmowy obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia. Tegoroczny Festiwal odbędzie się w dniach 9-18 października w "Multikinie Złote Tarasy", "Kinotece" oraz, po latach przerwy, w kinach “Kultura” i “Rejs”.



Partnerem Strategicznym Warszawskiego Festiwalu Filmowego jest od 2008 roku RWE - jedna z największych europejskich firm energetycznych.
Na program WFF składa się pięć sekcji konkursowych:
- Konkurs Międzynarodowy, dla filmów fabularnych z całego świata – główna nagroda "Warsaw Grand Prix", ufundowana przez Prezydenta Warszawy, to 100.000 złotych
- Konkurs 1-2, dla debiutantów
- Konkurs “Wolny Duch”, dla filmów niezależnych, niekonwencjonalnych, nowatorskich
- Konkurs Pełnometrażowych Dokumentów
- Konkurs Filmów Krótkometrażowych.
Niekonkursowa część programu WFF to sekcje:
- Mistrzowskie dotknięcie - najnowsze dzieła uznanych reżyserów
- Odkrycia – artystyczne wizje współczesnego świata
- Rodzinny Weekend Filmowy – propozycje dla najmłodszych widzów i ich rodziców.

Prace nad programem festiwalu potrwają do połowy września. Organizatorzy otrzymali w tym roku rekordową liczbę zgłoszeń. Program festiwalu obejmie ponad 200 premierowych filmów wyświetlanych przez 10 dni w kinach w centrum Warszawy. Pełny program WFF oraz imprez towarzyszących zostanie ogłoszony na konferencji prasowej w środę 23 września.

Źródło: http://www.wff.pl/

Będzie się działo :)

A tak było rok temu.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Sztuka w sztuce

Synecdoche, New York
reż. Charlie Kaufman, USA, 2008
124 min. Best Film

Jeden z najwybitniejszych i najbardziej szalonych amerykańskich twórców filmowych, autor niebanalnych scenariuszy do tak wyjątkowych obrazów jak "Być jak John Malkovich", "Zakochany bez pamięci", czy "Adaptacja", postanowił tym razem samemu usiąść za kamerą i zadebiutować w roli reżysera.
Efekt? Porażający...

Wielkość i oryginalność jego scenariuszy nie sposób opisać słowami. Filmy oparte o jego szalone literackie fantazje są niezmiernie trudne w odbiorze. Naszpikowane dwuznacznością, niezliczoną ilością analogii do Freuda czy Dostojewskiego. Zanik barier czasowych i wyznaczenie im nowych wytycznych, oraz wprowadzenie Lynchowej definicji permanentnego chaosu na ekranie, czy wzbudzenie u widza poczucia zagubienia i niezrozumienia. To wszystko powoduje, że filmy w których maczał palce Kaufman, nie są adresowane do ludzi którzy oczekują od filmu przede wszystkim łatwej rozrywki i odprężenia. Ja na Kaufmanie zawsze jestem spięty niczym skazaniec podczas odczytywania wyroku. Ale to miłe uczucie. Czuję się współproducentem filmu i jego współodbiorcą jednocześnie. Nie inaczej było i tym razem.

Synecdoche zaczyna się bardzo niewinnie. Caden Cotard (rewelacyjny jak zawsze Philip Seymour Hoffman) stara się w miarę normalnie funkcjonować w otaczającym go świecie, dzieląc między sobą obowiązki jakie niesie za sobą ojcostwo, małżeństwo i praca reżysera teatralnego. Jednak dość szybko stajemy się świadkami narodzin jego coraz to większych problemów. Pogarszający się stan zdrowia, kryzys małżeński, ogarniająca go pustka i zwątpienie. Wszystko w takt filmów Koterskiego o Adasiu Miauczyńskim, choć w tym przypadku jest zdecydowanie mniej śmiesznie.

Cadena w końcu zostawia żona, wyjeżdża do Berlina wraz z ich 4-letnią córką. Caden pogrąża się coraz bardziej w swojej anarchii, aż w końcu otrzymuje duże i bardzo prestiżowe stypendium za które postanawia nakręcić sztukę swojego życia. Bez kompromisów i bez niedopowiedzeń. Przenosi swój pełen bólu i cierpienia świat, a także aktorów do gigantycznej opuszczonej hali w Nowym Yorku i tu zaczyna się dopiero prawdziwy Kaufman. Akcja filmu zaczyna nam się wymykać z pod kontroli. Przestajemy ogarniać co jest prawdą, a co tylko fikcją literacką. Kaufman potrafi jak bardzo niewielu innych twórców, w poważną scenę tknąć elementy irracjonalnej groteski w taki sposób, iż z początku nie jesteśmy w stanie wyłapać granicy pomiędzy światami powagi i absurdu.

Do tego jednostka czasu zaczyna wywijać pętle, których mogą pozazdrościć najlepsi powietrzni akrobaci świata. Zupełnie przypadkiem dowiadujemy się niczym po muśnięciu rykoszetem, iż dzisiaj to jutro, a wczoraj będzie za 10 lat. Życie Cadena stało się głównym motorem napędowym scenariusza jego reżyserowanej sztuki. Pod dachem gigantycznej hali (która notabene sam nie wiem czy była prawdziwa, czy tylko stworzona w szalonej wyobraźni Cadena) znajdują swe schronienie scenografie żywcem wyjęte z doświadczanego przez Cadena "rzeczywistego" świata. Rośnie nam pod nią kawałek miasta, wraz z jego niecodziennymi absurdami w postaci chociażby wiecznie płonącego domu Hazel - jednej z miłości Cadena, sypialni hotelowej, wycinka jego mieszkania, czy pokoju jego córki.

Mijają lata, a sztuka cały czas nie doczekała się swojej premiery. Aktorzy zaczynają marudzić, a Caden coraz bardziej choruje. Alienuje się i doświadcza coraz to nowszych uniesień i zawodów miłosnych, które, co warto zaznaczyć, stanowią bardzo ważny i silny punkt filmu. Schorowany Caden zagubiony w świecie stworzonym przez samego siebie od podstaw pod dachem hali, w myśl ciągle zmieniających się w jego życiu sytuacji i nastrojów nieustannie zmienia scenografię, postacie, scenariusz, a nawet sam tytuł, który koniec końców nigdy nie został przez niego wymyślony. Raptem dowiadujemy się że reżyseria sztuki trwa już 17 lat, lecz wariująca pętla czasu nie daje nam tego odczuć. W raz z Cadenem pragniemy odszukać jego czteroletniej córki, która w rzeczywistości "jakiejś" ma lat już przecież naście. W raz z nim szukamy jego miłości. Szukamy sensu jego istnienia. Szukamy sensu jakiegokolwiek.

Kaufman zrobił z Cadena schizofrenika, jednak na swój sposób doskonale go rozumiemy. Przynajmniej ja nie miałem z tym większych problemów. Widzę w jego postaci wiele z samego siebie. Swoje pragnienia, dążenie do spełnienia w miłości, w pracy zawodowej. To wszystko jednak i tak jest bez znaczenia, synekdocha oznacza określenie całości przez część, lub części przez całość. "Wszystko jest wszystkim" i "każdy jest każdym". A na koniec i tak zostajemy sami. Tak jak Caden, który staje się zakładnikiem własnej wymyślonej przez siebie sztuki, oraz swoich bohaterów. Końcowa scena, w której tajemniczy sufler dyryguje życiem podstarzałego już Cadena i gasi mu ostatecznie światło na tle opuszczonej i stworzonej przez niego scenografii... jest szalenie wymowna i bardzo wzruszająca.

Zakończenie tej opowieści jest więc bardzo przygnębiające. Jak zresztą i cały film. Jednak sposób ekspresji, poziom dyskusji i ciężar gatunkowy jakiego dźwignięcia podjął się po raz kolejny Kaufman, powodują iż bez cienia wątpliwości mamy do czynienia z filmem wybitnym.

Szkoda że czcigodna Akademia Filmowa nie potrafiła docenić wysiłku Kaufmana i nie znalazła choćby jednego powodu do nominacji do tegorocznego Oscara. Może nie zrozumieli, a może po prostu nie chcieli zrozumieć. W sumie nawet mnie to nie dziwi. To szalenie trudny w odbiorze film. Wybitnie zagrany i rewelacyjnie wyreżyserowany. Przysiadając do niego trzeba się naprawdę dobrze nastroić i skoncentrować na samej treści. A przede wszystkim należy wykazać się dużą cierpliwością. Film niestety jest chyba zbyt długi i momentami nuży, przez to nie dostanie ode mnie najwyższej noty. Sam jednak obejrzę go jeszcze nie raz, gdyż należy on do tych produkcji, które oglądając ponownie odnajduje się w nich ciągle coś nowego, na co nie zwróciliśmy uwagi za pierwszym, czy dziesiątym razem. Dzięki temu dajemy się im ciągle zaskakiwać i ponownie wzruszać. To wielka sztuka. Sztuka w sztuce. Polska premiera we wrześniu.

5/6