niedziela, 15 marca 2009

Siedem prac Asteriksa

Siedem dusz
reż. Gabriele Muccino, USA, 2008
123 min. United International Pictures


Powiem wprost. Nie chciałem go oglądać. Will Smith co by nie zagrał, już chyba na zawsze będzie kojarzył mi się z hollywodzką komercyjną papką. No taki to ich etatowy wykidajło. Gabriele Muccino z kolei to zupełnie obca mi persona z którą dotąd nie miałem styczności. Wiem za to że to już drugi wspólny projekt obu Panów, bowiem w poprzednim filmie "W pogoni za szczęściem", Muccino również główną rolą obdarzył Smitha. Widać zaiskrzyło między nimi, lub jest im po prostu ze sobą dobrze. Oba filmy opisywane są jako emocjonalne killery, czy tam wyciskacze łez, jak kto woli. Cóż... sprawdzimy.

Za namową znajomych i ich zachwytów, postanowiłem więc wyrobić sobie własne zdanie na ów produkt. Robiłem to rzecz jasna z obawami. Mam bowiem często tak, że czasem wiem wystarczająco dużo o nieoglądanym jeszcze filmie, że w związku z tym lepiej będzie jeśli już na zawsze takim pozostanie. "Siedem dusz" wydawał się być standardowym szablonem mego przeczucia.

No i na gorąco po jego obejrzeniu, powiem wam szczerze... że się miło zaskoczyłem. Serio. Z pewnością nie jest to wielkie kino. Tu chyba się wszyscy ze sobą zgodzimy. Ale ma w sobie coś co przykuło moją uwagę oraz wzbudziło całkiem zdrowe i przyjemne emocje. O dziwo wielu pozytywów dostarczył mi na tacy sam niezbyt lubiany przeze mnie Will Smith. Najciemniej pod latarnią? Gdyby zagrał więcej tego typu ról, to kto wie, może nawet i napiłbym się z nim wódki.

Sam reżyser, no cóż... Fellini to on jest. Ale mimo to czuć momentami makaroniarskie spojrzenie na kino. No może nie do końca włoskie, ale europejskiego (nomen omen) ducha oglądając ów dzieło z pewnością można doświadczyć. To naturalnie spora zaleta tej produkcji. Zwłaszcza w początkowym jej dość chaotycznym biegu.

Co do treści. Ta jest niestety zbyt naciągana i patetyczna. Sporo mam jej do zarzucenia. Główny bohater jawiony jest niczym święty. A film opowiada bardziej o żmudnym procesie jego kanonizacji, aniżeli o przekonującej historii z "życia wziętej". Piękna to rzecz jasna postawa, w której to człowiek męczony poczuciem winy i chęci jej odkupienia zrzeka się wszystkiego, łącznie z ze swoimi organami. Doprawdy szlachetne to i godne naśladowania... ale jakby nadludzkie. Gabriele w dodatku naszpikował niemal każdą scenę małymi bombkami, po których eksplozji doświadczamy niesamowicie dużych ilości bólu i cierpienia. Faktycznie więc. Film ów jest killerem. Wolałbym jednak aby zabijał mnie czymś więcej niż notorycznie smutnymi buźkami Smitha, Dawson czy Harrelsona. Nie bardzo pomaga nawet nieźle dobrana muzyka, która zdaje się spełniać rolę sprawozdawcy filmowego dla niedowidzących.

Całkiem nieźle jest za to z narracją i montażem. Zdjęcia też dają radę. Bardzo podoba mi się wspomniany chaos w sposobie przedstawiania scen i bohaterów. Z początku można się nawet nieco pogubić, a to skłania do wytężenia swojej uwagi. Dobry więc to zamysł który w ogólnym rozrachunku raczej pozytywnie nakazuje odebrać film jako całość. "Siedem dusz" o dziwo znacznie bardziej mną wzruszył niż głośniejszy i naszpikowany wyższym budżetem Benjamin Button. A to już duży atut. Tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że z założenia wcale takim miał nie być. Dam mu więc mocną czwórkę. Może i trochę na wyrost, ale uroniona łezka tu i ówdzie... może po prostu była mi potrzebna.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz